Głodny tygrys, szalejący słoń

Obrazek użytkownika Humpty Dumpty
Kraj

Dylemat, przed jakim stanęli w ubiegłą niedzielę (21 kwietnia 2024 r.) niektórzy mieszkańcy Gliwic jako żywo przypomina pytanie sformułowane jeszcze przez Lao Tsy – wolisz, by pożarł cię tygrys czy by rozdeptał cię słoń?

Druga tura wyborów prezydenckich w mieście od zawsze będącego na linii i bazie była w zasadzie walką wewnętrzną. Reprezentujący obóz wielodekadowego prezydenta miasta, obecnie zaś senatora Zygmunta Frankiewicza niejaki Mariusz Śpiewok nieznacznie przegrał z żoną znanego od lat parteigenosse z KO mgr prawa Borysa niejaką Katarzyną Kuczyńską – Budka.

Kampania przed drugą turą była ucieszna. Otóż zdarzyło mi się usłyszeć, że wyborcy PiS powinni zagłosować na żonę Borysa, bowiem… wystarczyłoby w jej nazwisku zmienić tylko jedną literę i zamiast Kuczyńskiej byłaby Kaczyńska. :)

Jak donoszą lokalne media różnica głosów wyniosła… 540.

Procentowo wyglądało to nieźle – na żonę Budki oddano 50,56% głosów zaś na człowieka Frankiewicza 49,44%.

Radość wygranej musi jednak dość mocno osłabiać świadomość, że frekwencja wyborcza należała do jednej z najniższych w Polsce, o ile nie była na samym dole.

Tylko 37,81 % gliwiczan uprawnionych do głosowania udało się w niedzielę do lokali wyborczych.

To aż o 10% mniej niż w pierwszej turze.

Niespełna 7% mniej niż średnia ogólnopolska.

30 lat panowania Frankiewicza i namaszczonego przez niego następcy przyniosły miastu rozwój. Mieszkańców jednak zdenerwowała istna wojna, jaką od kilku lat miasto wydało drzewom. Powiadają, że tylko pod inwestycje drogowe wycięto dwakroć więcej drzew niż przy budowie kanału przez Mierzeję Wiślaną. Poza tym wystarczy stanąć przed dworcem PKP i spojrzeć na ogromną betonową pustynię…

Katarzyna Budka zapowiadała odejście od tych praktyk. Czy jednak wzorem Trzaskowskiego wajchę przesunie w drugą stronę i zamiast ułatwień dla kierowców zacznie wojować ze zmotoryzowanymi np. zamieniając parkingi w trawniki?

Czas pokaże.

Najprawdopodobniej nic nawet nie drgnie. Co bowiem miało być wycięte już wycięto. A budżet Gliwic jest zbyt mały, by próbować sadzić duże drzewa zamiast patyczków, które drzewami na miarę tych wyciętych staną się pod koniec wieku.

Poza tym pamiętać trzeba, że niska frekwencja wyborcza może ułatwić odwołanie włodarza miasta.

Zgodnie z art. 11 ustawy z dnia 15 września 2000 r. O referendum lokalnym z inicjatywą powołania referendum może wystąpić grupa 15 mieszkańców, lokalna struktura partii politycznej czy też mająca osobowość prawną organizacja społeczna.

Pomińmy sprawy organizacyjne. Tym zajmować się będą ewentualni organizatorzy.

Ważny dla wyborców jest art. 55 u. 2 ww. ustawy.

Referendum w sprawie odwołania organu jednostki samorządu terytorialnego pochodzącego z wyborów bezpośrednich jest ważne w przypadku, gdy udział w nim wzięło nie mniej niż 3/5 liczby biorących udział w wyborze odwoływanego organu.

Tak więc 60% osób biorących udział w wyborach wystarczy. W przypadku Gliwic oznacza to, że dla ważności referendum w sprawie odwołania prezydentki Katarzyny wystarczy frekwencja na poziomie 22,68%!

Jeśli z tej liczby więcej niż połowa (50%+1) zagłosuje za odwołaniem będziemy mieli przedterminowe wybory prezydenckie.

Mniej niż głosowało na Spiewoka.

Przy takim progu może się to udać stosunkowo łatwo.

Czy dojdzie do takiego rozwiązania?

Błędem, podkreślanym przez Zygmunta Frankiewicza jest wybór polityczny, jaki dokonał się w Gliwicach. Trudno odmówić mu racji.

Gdyby bowiem mąż Katarzyny nie był rozpoznawalnym od lat ministrem czy też oPOzycyjnym parteigenosse wybory skończyłyby się najprawdopodobniej już w pierwszej turze jej klęską.

Zatem to, czy w Gliwicach dojdzie do referendum zależy co najmniej równie mocno od notowań Tuska i jego kompanii.

I tak będzie również w innych samorządach, gdzie kandydaci KO zatriumfowali.

Po latach mniej lub bardziej udanego oddzielania samorządu od bieżącej polityki ruda ekipa postanowiła zawłaszczyć go w ramach POlitycznego łupu.

Czy to oznacza w najbliższym czasie kolejną nowelizację ustawy samorządowej i dostosowanie kadencji do parlamentarnej?

Tak, by nowa władza na Wiejskiej nie musiała zbyt długo czekać na obsadzanie samorządów?

Rzecz jasna po przyszłorocznych wyborach prezydenckich i tylko pod warunkiem, że wygra je jakiś rudy kandydat.

O ile, rzecz jasna, koalicja 13 grudnia (coraz częściej nazywana też koalicją nienażartych) dotrwa do 1/3 kadencji.

 

To jednak coraz bardziej wydaje się wątpliwe.

 

22.04 2024

fot. facebook

5
Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (6 głosów)