na rympał (albo jak domknie się postkomunizm i jak skończy Platforma Obywatelska)

Obrazek użytkownika tad9
Kraj

Na rympał - włamanie do obiektu z użyciem łomu (Kazimierz Stępniak, Słownik tajemnych gwar przestępczych)

    Lata temu kupiłem sobie "Słownik tajemnych gwar przestępczych". Kupiłem trochę dla hecy, a trochę na wszelki wypadek, bo - w sumie - czy to można przewidzieć jaki się człowiekowi język w życiu przyda? A słownik faktycznie mi się przydał - gdy media zaczęły publikować stenogramy ponagrywanych pokątnie rozmów przedstawicieli elit III RP i okazało się, że w tych kręgach dziamcha się kminą, to jest używa właśnie czegoś na kształt grypsery. Jest to, swoją drogą, rzecz godna głębszej refleksji. Ostatecznie - kariera języka z czegoś wynika (rym niezamierzony). W tzw. "średniowieczu" językiem elit stała się łacina, a więc język sakralny, bo czasy były mocno kościelne. Później elity podbiła francuszczyzna, bo przyszła moda na królewski absolutyzm, a tu dwór francuski mógł być wzorem. Wreszcie język francuski począł ustępować miejsca w salonach angielskiemu - gdy hitem stał się imperializm, a największe Imperium zmontowali Anglicy... Krótko mówiąc: zwykle są jakieś powody dla których elita danej epoki czy kraju uznaje ten czy ów język, za język ludzi z dobrego towarzystwa i jeśli elita III RP za swój przyjęła akurat język złodziei, paserów i sutenerów, to widać była ku temu jakaś przyczyna. Tak, czy owak "Słownik tajemnych gwar przestępczych" okazał się dobrą inwestycją i miałem nawet pomysł, by na jego bazie wypracować żargon do socjologicznego opisu realiów postkomunizmu, ale - póki co - niewiele z tego wyszło. A szkoda, bo który z używanych dziś przez socjologów uczonych terminów oddaje istotę więzi łączących establishment III RP lepiej, niż jędrna, grypserska "sztama"? Albo to "na rympał", którego użyłem dziś w tytule... Formalnie rzecz biorąc "na rympał" znaczy - jak podałem - włamanie przy pomocy łomu, ale - już bardziej metaforycznie - także działanie wyjątkowo bezczelne. A od takich działań w III RP aż się roi. By daleko nie szukać: widzimy właśnie jak establishment III RP "na rympał" rozprawia się z IPN, ale dziś będzie o czymś innym...

    Oto, widziałem niedawno w TV rozmowę Andrzeja Olechowskiego z Janiną Paradowską - znaną publicystką (oj, znalazłbym w moim słowniku lepsze określenie dla profesji tej pani...). Olechowski, jak wiadomo, należy do kategorii osób, w obecności których znani publicyści składają się jak scyzoryki tracąc chwilowo kły i pazury. Nie jest tych osób zbyt wiele (Balcerowicz, Michnik, Mazowiecki, nieboszczyk Geremek... można by jeszcze trochę powymieniać), a gdyby przypisać tych półbogów formacyjnie wyszłoby, że chodzi głównie o szczyty dawnej Unii Demokratycznej (patrz wyżej) i przedstawicieli tzw. "pokolenia 84" (Olechowski, Rosati, Borowski, Bochniarz). Trafiają się też ludzie służb (Czempiński, Dukaczewski). Słowem - w grę wchodzi najściślejsze grono sterników "transformacji ustrojowej" (przynajmniej tych, którzy pokazywali się publicznie), czy też samo jądro układu polityczno-biznesowo-medialnego III RP. Przedstawicieli tego kółka rozpoznajemy nie tylko po twarzach, ale też po - zaznaczonym wyżej - miłosnym stosunku jaki przejawiają wobec nich gwiazdy żurnalistyki. Gdy, na przykład, oglądając program Tomasza Lisa nie wiemy, czy patrzymy na wywiad czy na stosunek oralny - możemy być pewni, że ta dziennikarska brzytwa obcuje właśnie z kimś z samego szczytu establishmentu (co mnie dzisiaj napadło? To od tego słownika - przekartkowałem go przy pisaniu...). 

    Niestety - nie można mieć wszystkiego. Ludzie, o których mowa, mają sto talentów, ale chyba brak im smykałki do budowania dużych ruchów politycznych. Zwyczajnie: są to politycy gabinetów, kulis i zapleczy, a nie politycy partyjnej gry wyborczej przy otwartej kurtynie. Silni są więc mocą swego, że tak powiem, osadzenia w sworzniach systemu, za to ich projektom politycznym nie wiedzie się ostatnio najlepiej. Tresowana przez media publiczność, owszem, podziwia ich i szanuje, ale - głosować na firmowane przez nich jakoś nie chce. W tym jednym punkcie sterowanie medialne zawodzi. W związku z czym pojawiają się od czasu do czasu teorie zgodnie z którymi całe to gadanie o wsparciu medialnym jest funta kłaków warte, bo gdyby - faktycznie - ta grupka takowe miała, to partia na którą stawia wygrywałaby każde wybory w cuglach. Cóż, równie dobrze można by dowodzić, że - gdyby nie wsparcie mediów - większość z tych osób znaczyłaby dziś tyle, co Leszek Moczulski albo Marian Krzaklewski (swego czasu osoby dość wpływowe). Moczulski z Krzaklewskim przepadli wraz z upadkiem swoich formacji, tymczasem nasi bohaterowie robią wciąż za gwiazdy. Tyle, że – raczej -  indywidualne, bo, gdy idzie o partie, to wychodzą im głównie kanapowe...

    Bodaj jedynym projektem politycznym, przy montowaniu którego byli czynni, a który wypalił chyba lepiej, niż się spodziewano okazała się Platforma Obywatelska. No tak, ale ona nie jest do końca ich... jeszcze. Pytanie o zakres autonomii PO względem sił z samego jądra III RP jest jednym z ciekawszych pytań w polskiej polityce i dlatego też mało który dziennikarz zajmuje się jego roztrząsaniem (bo to trzeba by zdefiniować owo "jądro", potem opisać jego interesy i sposoby działania, a ponieważ "jądro" nie lubi być opisywane, więc - po co...). Co do mnie - uważam, że autonomia Platformy jest niewielka i ciągle maleje, co widać choćby po zmianie partyjnej retoryki i wypłukiwaniu z PO figur kojarzonych z projektem IV RP. Naczelną figurą był tu Jan Rokita ("musimy być radykalni, bo tego wymaga stan państwa"). Czy ktoś pamięta jeszcze, że o PO pisywano w GW mniej więcej tak, jak o PiS i to – głównie – z powodu Rokity?
Przypomnijmy: w styczniu 2005 roku Rokita przedstawił swoje wizje w siedzibie Fundacji Batorego. Były to - z punktu widzenia establishmentu III RP - prawdziwe herezje. Rokita chciał, na przykład, silnej władzy państwowej. Ów cel można było - jego zdaniem - osiągnąć koncentrując władzę albo w rękach prezydenta, albo w rękach silnego premiera. W tym drugim przypadku prezydenta wybierałby parlament (i do takiego właśnie rozwiązania skłaniał się Rokita). Oczywiście projekty wzmocnienia władzy państwowej uruchomiły dzwonki alarmowe salonu. W "GW" Waldemar Kuczyński nazywał Rokitę "Savonarolą" i pisał, że chce on "stworzenia super-kancelarii premiera poprzez którą będzie (...) wydawał polecenia ministrom" (straszna rzecz!).

    Salon tymczasem miał swoje projekta, to jest nową ("nową") formację - Partię Demokratyczną. Polityczny strateg "GW", Mirosław Czech, wywodził, że Polska "potrzebuje jak powietrza" przywództwa politycznego, które "wskaże cele narodowe i państwowe, oraz sposoby ich osiągnięcia" i dlatego właśnie "warto było decydować się na powołanie" PD. A ponieważ sporo się dziś mówi o "agresji w polityce" przypomnijmy więc kilka obrazków z pierwszego zjazdu "demokratów". Marek Edelman błysnął tam takim oto stwierdzeniem (o politycznych przeciwnikach): "To są źli ludzie. Jak ktoś jest z prawicy i jest radykalny, to musi być zły. Przepraszam, bo dobrzy są u nas". Władysław Frasyniuk wieszczył: "Nasi przeciwnicy zadrżą jutro. Zadrżą, jak zobaczą dzisiejsze wiadomości, otworzą poniedziałkowe gazety." Bronisław Geremek, ze swojej strony, zapowiadał zaś, że przeciwnicy akcesji będą musieli "odszczekać" to, co mówili o wchodzeniu Polski do UE...  "Demokraci" powstali i jęli puszczać oko do Platformy Obywatelskiej. W "GW" Witold Gadomski przypominał, że liderzy PO i PD tworzyli niegdyś razem Unię Wolności. Dziś, co prawda zachowują się jak "małżeństwo po rozwodzie", ale po wyborach może się okazać, że są skazane na koalicję, co dla Polski "nie byłoby takie złe". Oczywiście Platforma musiałaby stonować swój radykalizm uosabiany przez Jana Rokitę. "Działacze PO - pisał Gadomski - muszą wreszcie zastanowić się, czy Jan Rokita jest dobrym kandydatem na premiera", Rokita bowiem aczkolwiek "okazał się politykiem sprawnym w sferze medialnej" to jednak "dziś (...) ze swoim radykalizmem stanowi dla Platformy problem". Gadomski przeciwstawiał Rokicie Tuska dającego świadectwa odwagi, odpowiedzialności i wyobraźni. Plany były więc wielkie, zapowiedzi buńczuczne, ale z przewodzenia narodowi nic nie wyszło. Skończyło się kanapą... W wyborach z 2005 roku PD dostała raptem 2,45% ogółu głosów, a i w dużych miastach "Demokraci" też nie błysnęli. I tu dygresja: jeśli takie a nie inne wyniki wyborcze PiS w 2007 oznaczają, że partia ta "straciła poparcie elektoratu wielkomiejskiego" to czy można zaryzykować twierdzenie, że Partia Demokratyczna nigdy takiego poparcia nie miała? I jak to możliwe, skoro była to "partia polskiej inteligencji"? Prawidłowa odpowiedź brzmi oczywiście: bo wielkomiejska inteligencja okazała się nie dość inteligencka, by w swej masie głosować na "Demokratów". Na demokratów zagłosował jedynie creme de la creme - inteligenci najbardziej inteligenccy z inteligenckich, a takich nie jest zbyt wielu. Jeśli więc nawet była to klęska, to klęska wspaniała...

    Później mieliśmy LiD. Jego historia jest świeża, więc nie będę się nad nią rozwodził. Finał wyglądał tak: gdy Geremek zaczął ostentacyjnie stręczyć swoją frakcję Platformie SLD wykopało "Demokratów" z koalicji i taki był koniec Lewicy i Demokratów. Dziś na naszych oczach rodzi się kolejna arka mająca ponieść „ludzi rozumnych” do parlamentu. Tym razem pod szyldem liberalnej lewicy i lewicującego centrum.  W październiku 2008 - według Czecha – wyglądała tak: do roli lidera lewicy "nie pretendują (...) Aleksander Kwaśniewski ani Włodzimierz Cimoszewicz", a "jedynymi politykami, którzy chcą walczyć o centrolewicowy elektorat są Dariusz Rosati oraz stojący za nim Paweł Piskorski". W styczniu 2009 okazało się jednak, że to Cimoszewicz "ma w dłoniach złoty róg". Ale później Cimoszewicz dał się skusić Tuskowi perspektywą posady w UE, więc na placu boju pozostał chyba jednak "Dariusz Rosati oraz stojący za nim Paweł Piskorski". Piskorski zresztą zapowiada, że chce tworzyć polityczny blok i zaprasza do współpracy "ludzi centrum", a konkretnie - gdy idzie o wybory do PE - Piskorski chciałby wejść w sojusz z Rosatim i Onyszkiewiczem. Z kolei Władysław Frasynkuk zapytany niedawno, czy doradza Piskorskiemu odparł, że "to za duże słowo", niemniej, Piskorski to polityk, który jest "w tej samej rodzinie" i może wokół niego powstać "duży ruch". Andrzej Olechowski zaś - zdaniem Frasyniuka - to idealny człowiek i mąż stanu na czas kryzysu (Onet, 9.04.2009). W tym miejscu możemy wreszcie wrócić do rozmowy redaktor Paradowskiej z Andrzejem Olechowskim. Otóż, Olechowski pytany, czy widzi się jako kandydat na prezydenta dał do zrozumienia, że i owszem...

    Ale najważniejszym elementem projektu jest użycie Stronnictwa Demokratycznego jako wehikułu na którym ekipa „ludzi rozumnych” wjedzie do Sejmu. Powinszować pomysłowości. SD wiodło w III RP żywot quasikonspiracyjny. Partyjny aparat pewnie nieźle żył z renty od PRL-u - to jest z zysków od nieruchomości jakie zdobył będąc "stronnictwem sojuszniczym" PZPR - i najwyraźniej przede wszystkim cenił  święty spokój. Zapewne odbywały się jakieś zjazdy, pisywano sprawozdania, wybierano gremia, ale nie znalazł się dziennikarz szalony na tyle, by robić z tego duży (czy choćby średni) news. A teraz masz: wygrzebano partię z lamusa i wciska się ją publiczności jako nową jakość. Oczywiście widzimy tylko finał procesu, którego większa część przebiegła z dala od kamer, mikrofonów i dziennikarskich piór. Jakże się musiały grzać telefony; ile odbyto poufnych spotkań, narad i debat; ileż popłynęło kawy, wina i koniaku... nim publiczność dowiedziała się o istnieniu Planu: użyjemy Stronnictwa Demokratycznego! Wybudzanie tego trupa, to już posunięcie tak bezczelne, że trudno określić je inaczej, niż – na rympał. Ale to się może udać. Powiadają, że Piskorski chce przede wszystkim zemsty na Tusku za wyślizganie go z Platformy, a i Tusk nie darzy Piskorskiego dużą sympatią. Są opowieści w stylu "Hrabiego Monte Christo". Okoliczności polityczne godziły nie takich poróżnionych graczy...  Powiecie: przecież Olechowski nie ma szans na prezydenturę, no i ile procent może zdobyć w wyborach "odrodzone" SD? Ale przecież takim potęgom nie trzeba wiele - ot, wystarczy uchwycenie przyczółka (pisząc o potęgach nie mam, oczywiście, na myśli SD, tylko tych, którzy stoją za jego rewitalizacją). Olechowski wystartuje nie po to, by wygrać, ale by reklamować "nowy ruch polityczny", a "nowemu ruchowi" wcale nie potrzeba aż tak wiele parlamentarnych szabel. Przedstawicielom "jądra" III RP zupełnie wystarczy pozycja języczka uwagi. Byli takim w koalicji z AWS i - ogon kręcił psem. A gdy AWS próbowała wierzgać - biły weń medialne salwy. Sytuacja może się powtórzyć, gdyby wylansowany przez Olechowskiego (i przyjaciół) "nowy ruch polityczny" dostał te parę procent i zrobił koalicję z PO. Niezależnie od wielkości klubu parlamentarnego Platforma odgrywałaby w tym układzie rolę młodszego brata. Dla Tuska wejście w taki interes nie będzie przyjemnością, ale nie będzie też tragedią. Przypuszczam, że świetnie się w tym odnajdzie. Jak zwykle. Bo ileż to już dziś dzieli go od tego „jądra”? Dziennikarze "dużych mediów" trwać będą w stanie permanentnego zachwytu nad - wreszcie! - prawdziwie europejską władzą jaka się Polsce trafiła, za dziennikarzami w stan zachwytu wpadną "młodzi, wykształceni z dużych miast". A opozycja? Z opozycją można będzie zrobić wszystko. Zresztą - już dziś (prawie) można. I w ten sposób postkomunizm, który potknął się na aferze Rywin-Michnik wreszcie się domknie... Na szczęście mam „Słownik tajemnych gwar przestępczych” więc przynajmniej nie zabraknie mi terminologii do opisywania sytuacji... 

Brak głosów

Komentarze

Jak zwykle świetny tekst, gratuluję przenikliwości i świetnego pióra.

Vote up!
0
Vote down!
0

mirek603

#17749

nie okradaj adwokata. Nie przypadkiem PO wygrała w więzieniach z aresztach śledczych. Pierwszym ministrem sprawiedliwości został nad-"papuga", a następnym wariat i dement.

Vote up!
0
Vote down!
0

------------------------- "Dixi et salvavi animam meam"

#17753

Swojego czasu nieźle znałem niektórych ludzi salonu i znam ich mentalność oraz sposób rozumowania. Wierzcie mi, że między nimi, a ludźmi PO jest kolosalna przepaść. To osoby z całkowicie innej gliny. Ręczę, że w gruncie rzeczy Tusk i jego kompani nie cierpią Michnika i jego kompanów. Nie przewiduję, aby nastąpiło między tymi środowiskami autentyczne zbliżenie. Zresztą nie widzę powodu, dla którego Tusk miałby kłaść swoją jeszcze stosunkowo zdrową głowę do chorej pościeli.
Jeśliby istniały jakiekolwiek szanse na zblatowanie (ach ten język) Tuska przez salon, to salon nie zawracałby sobie głowy Piskorskim i SD, ale atakowałby bezpośrednio (tzn. wchodził w alianse). A ponieważ - moim zdaniem - nie ma na to szans w przewidywalnej przyszłości, to czaruje rzeczywistość przy pomocy Piskorskiego i reanimowanej partii.
Na marginesie - bardzo mnie rozśmieszyło usytuowanie Frasyniuka w roli doradcy Pawła P. Toż Piskorski zjadłby Władka z buraczkami w try miga. No, ale rozumiem, że tu raczej chodzi o konstruowanie sojuszu, a nie o korzystanie z niezwykłego intelektu Frasyniuka.

Piotr W.

Vote up!
0
Vote down!
0

Piotr W.

]]>Długa Rozmowa]]>

]]>Foto-NETART]]>

#17763

faktycznie, POrażające było słownictwo ikon salonu (Michnik-Rywim, Oleksy-Gudzowaty itd....), w przypadkach, gdy ujawnione zostały ich nagrania.

Osobnicy ci posługiwali się swoją odmianą grypsery.
Jak na bandytów zresztą przystało...

Vote up!
0
Vote down!
0

andygo

#17764

Ci którzy zawodowo że tak powiem używają grypsery prędzej czy później trafią do kryminału,bo grypsery używa mafia i szumowiny społeczne.

Vote up!
0
Vote down!
0
#17767