Mikołajek jedzie na Szczyt

Obrazek użytkownika xiazeluka
Humor i satyra

Dzisiaj tata przyszedł z pracy w bardzo dobrym humorze.

- Wyobraź sobie – powiedział do mamy – że zostałem zaproszony na Szczyt! Jadę tam jutro z panem Sicorsque.

- No widzisz? – powiedziała mama. – Doceniają cię w pracy. Idę uprasować ci koszule.

- Juhu! – krzyknąłem jednocześnie. – Mogę jechać z tobą, tato?

Tata spojrzał na mnie, jakby mnie zobaczył pierwszy raz w życiu i zrobił wielkie oczy.

- Nie ma mowy. Będziesz się tam nudził, tatuś z innymi tatusiami będzie rozmawiał o sprawach, które cię nudzą.

- No to co? Gotfryd zawsze jeździ ze swoim tatą na bankiety! Ja też chcę!

- Mikołaj! – krzyknął tata. – Uspokój się, bo dostaniesz klapsa! Nigdzie nie jedziesz! To postanowione!

No to się rozpłakałem i zacząłem krzyczeć, że to niesprawiedliwe, by Gotfryd jeździł wszędzie ze swoim tatą, a ja ze swoim nie! Ostatnio Gotfryd opowiadał, że był na wielkim bankiecie, gdzie było mnóstwo ludzi, którzy jedli mnóstwo rzeczy, mnóstwo rzeczy pili, palili grube cygara i w przerwach rozmawiali o walce z ociepleniem klimatu. Ale ja nie wierzę w tę historyjkę, bo z Gotfryda jest straszny kłamca i głupek!

Kiedy mama usłyszała, że płaczę, przybiegła pędem do salonu.

- Co tu się dzieje? – zapytała. – Dlaczego nigdy nie mogę zostawić was chwilę samych, aby nie doszło do awantury?

- Twój syn dostał szału, bo mu zakomunikowałem, że nie jedzie ze mną na Szczyt – powiedział tata. – I co to znaczy, że zawsze biorę udział w awanturach? Mogę się usunąć z domu, skoro jestem tutaj najwyraźniej niepotrzebny.

- Moja matka mnie ostrzegała – powiedziała mama. – Dlaczego byłam tak lekkomyślna by ignorować jej dobre rady?

- No to już szczyt wszystkiego! – krzyknął tata.

- Już jesteś na tym szczycie? – upewniłem się. – Nie musisz na niego jechać?

- Cicho bądź, Mikołaj! – krzyknął tata. – Chyba widzisz, że rozmawiam z twoją matką!

- Nie gróź dziecku! – krzyknęła mama i przytuliła mnie do siebie.

- Ja jemu grożę? – wrzasnął tata.

I wtedy mama się rozpłakała. Ja też się na wszelki wypadek rozpłakałem, bo to zwykle pomaga. Tata rzucił fajkę na podłogę i zaczął chodzić w kółko z rękoma założonymi na plecach mówiąc do siebie coś pod nosem. W końcu otarł kilka razy pot z czoła, objął mamę, powiedział „No, no, nie kłóćmy się” i rodzice się pogodzili. Tata pocałował mamę, mama się pięknie uśmiechnęła i wszystkim wrócił dobry humor.

- To szaleństwo – powiedział tata. – Aby się tak spierać o nieistotne drobiazgi.

- Oboje jesteśmy trochę zmęczeni – zgodziła się mama. – Stąd ten kryzys.

- Zaraz porozmawiam z Mikołajem jak mężczyzna z mężczyzną.- obiecał mamie tata – i wytłumaczę mu, że nie może ze mną jechać. Co tu tak dziwnie pachnie?

- O Boże! – krzyknęła mama. – Żelazko! Koszula!

Tata wziął mnie na poważną rozmowę zaraz po tym, jak pogodził się z mamą po kolejnej kłótni. Usiadł na fotelu, wziął mnie na kolana i powiedział:

- Jedziemy tylko we dwóch, ja i pan Sicorsque. Więcej nie ma wolnych miejsc dla naszej delegacji, więc sam rozumiesz, że nie możesz mi towarzyszyć.

- Mogę ci siedzieć na kolanach – zaproponowałem. – Jestem przecież mały, na pewno się zmieszczę.

- Nie, Mikołaj – powiedział tata, który wyglądał na coraz bardziej zmęczonego. – To nie jest możliwe. Szczyt to poważna sprawa, nie mogę wyglądać, jakbym trzymał maskotkę. Poza tym nie ma miejsca w samochodzie, a sam wiesz, że w aucie podczas jazdy siedzieć na kolanach nie wolno.

- W samochodzie jest przecież pięć miejsc! - krzyknąłem.

- Ale wszystkie zajęte! Jest pan kierowca, pan Sicorsque, ja i dwie tłumaczki.

- Tłumaczki? – zdziwiłem się.

- Tak. Tłumaczka to taka pani, co przekłada wszystko, co na szczycie powiedzą po angielsku na nasz język.

- Przecież zawsze mi powtarzałeś, że mówisz perfekt po angielsku i gdybyś nie poznał mojej mamy, to byłbyś znanym na całym świecie półidiotą!

- Poliglotą, a nie półidiotą. Zresztą – postanowione! Nie ma miejsca, więc nie jedziesz.

No to się rozpłakałem, no bo to niesprawiedliwe! Tata pojedzie sobie sam, a ja będę musiał iść do szkoły, gdzie moi najlepsi koledzy będą się ze mnie śmiać, idioci jedni! A szczególnie ten głupek Gotfryd, co to zawsze jeździ ze swoim tatą i ich szoferem na bankiety! Krzyczałem właśnie, że jeśli nie pojadę na Szczyt to ucieknę z domu, pojadę na ten Szczyt sam, autostopem, dobiorę sobie mnóstwo tłumaczek i będę gadał z każdym cudzoziemcem, jakiego napotkam! I nikogo na kolana nie wezmę, no bo co w końcu, kurczę pieczone!

Kiedy mama usłyszała, że płaczę, przybiegła pędem do salonu, tym razem z żelazkiem w ręce.

- Znowu się znęcasz nad tym biednym dzieckiem? Czy ja nie mogę chwilę popracować w spokoju nad twoimi, podkreślam, twoimi koszulami?

- Biednym dzieckiem? Mówisz zupełnie jak ten idiota Bledurt. I aluzję zrozumiałem, przepraszam, że zawracam ci głowę moimi koszulami, bo przecież nie muszę jutro wyglądać przyzwoicie, niech każdy na Szczycie widzi, że jestem łachmaniarzem!

Pan Bledurt to nasz sąsiad, który bardzo lubi się przekomarzać z tatą. Rodzice też się czasami ze sobą przekomarzają – najpierw na siebie krzyczą, potem mama zaczyna płakać, a tata chodzi dookoła salonu. Na koniec się przepraszają i jest spokój do następnego razu. Ciekawe, czy jak dorosnę, też będę tak dziwnie się zachowywać.

I wiecie co? Wszystko się dobrze skończyło. Tata pojechał na Szczyt z panem Sicorsque, kierowcą i tłumaczkami, a ja i mama pojechaliśmy za nim samochodem pana Bledurt, który powiedział, że specjalnie weźmie urlop na jeden dzień, aby pójść do najzabawniejszego kabaretu na świecie (nie zrozumiałem, co ma na myśli, ale tata nie był zadowolony; powiedział panu Bledurt, że jest dureń i że nie powinien się wtrącać w nieswoje sprawy. Pan Bledurt mu odpowiedział, że może jest i durniem, lecz przynajmniej nie znęca się nad swoją rodziną, po czym obaj zaczęli się popychać, jak zwykle. Całe szczęście, że mama uprasowała dwie koszule, bo jedną porwali, kiedy się poszturchiwali). Na miejscu okazało się, że jednak miejsce dla mnie jest: pan Sicorsque powiedział na mój widok, że zamiast gadać na Szczycie woli pójść na zewnątrz porozmawiać z dziennikarzami. Tata witał się z innymi tatusiami, zerkając co chwila na mnie przez ramię. Kiedy się na mnie nie patrzył, to uśmiechał się do innych tatusiów i co chwila powtarzał „okej, olrajt” i to bez pomocy tłumaczek. Ja starałem się go naśladować i też powtarzałem każdemu obcemu tatusiowi „okej, olrajt”, a obcy tatusiowie mi gratulowali i powtarzali, że bardzo urosłem i wyglądam już prawie jak mężczyzna.

Brak głosów