Grochowski w pokoju przesłuchań Komitetu Śledczego Federacji Rosyjskiej

Obrazek użytkownika kowal_jan
Kraj

Grochowski w pokoju przesłuchań Komitetu Śledczego Federacji Rosyjskiej

Komitet Śledczy Federacji Rosyjskiej szykuje wnioski o przesłuchanie członków komisji Jerzego Millera - dowiedział się "Nasz Dziennik" ze źródeł zbliżonych do moskiewskiej prokuratury. Na pierwszy ogień poszedł płk Mirosław Grochowski Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie potwierdza, że wniosek o pomoc prawną w postaci przesłuchania szefa Inspektoratu MON ds. Bezpieczeństwa Lotów wpłynął.

Czy rosyjskich śledczych interesuje przebieg czynności z udziałem płk. Grochowskiego podejmowanych w Smoleńsku i Moskwie po 10 kwietnia 2010 roku?

Grochowski był zastępcą Jerzego Millera w komisji ustalającej przyczyny katastrofy smoleńskiej.

Jest jedną z kluczowych postaci polskiego badania tragedii z 10 kwietnia 2010 roku, jednym z głównych autorów raportu oraz protokołu komisji Millera i osobą współodpowiedzialną za wszystkie jego niedostatki, w tym błędne przypisanie niektórych głosów w kabinie gen. Andrzejowi Błasikowi.

Komitet Śledczy Federacji Rosyjskiej, który prowadzi swoje śledztwo w sprawie katastrofy smoleńskiej, zwrócił uwagę na pułkownika na początku ubiegłego roku.

Kilka dni po konferencji, na której zaprezentowano raport MAK, odbyła się także konferencja kilku członków komisji Millera, podczas której krytykują rosyjskie ustalenia i zwracają uwagę na błędy kierujących lotami rosyjskich oficerów.

Ujawniają też fragmenty ich rozmów, co zmusiło MAK do bezprecedensowego kroku, jakim było ujawnienie całości zapisów z wieży Siewiernego.

- Wieża w Smoleńsku popełniła wiele błędów, nie dając wystarczająco dużo wsparcia do lądowania Tu-154M w ekstremalnie trudnych warunkach atmosferycznych i pozostawiając polską załogę samej sobie.

Trudno zrozumieć, dlaczego nie ma mowy o tym w raporcie MAK - mówił wtedy Grochowski. Wkrótce sporządzono wniosek o jego przesłuchanie.

Był to wniosek o numerze 11 spośród wszystkich 17. Jak informuje rzecznik prokuratury wojskowej płk Zbigniew Rzepa, wniosek, który wpłynął do Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie, został zrealizowany.

Prokuratura nie chce ujawnić, czego dotyczyło przesłuchanie. Pomoc prawną między Polską i Rosją reguluje Europejska Konwencja o pomocy prawnej w sprawach karnych z 1959 roku. Polska przystąpiła do niej w 1996 roku, a Rosja w 2000. Na jej podstawie polskie i rosyjskie organy prawne kierują wszystkie wnioski o pomoc prawną, w tym o przeprowadzenie przesłuchania osoby na terytorium drugiego państwa.

- Olbrzymia większość wniosków dotyczy przesłuchania w charakterze świadka, ale obce państwo może zwrócić się także o przesłuchanie w charakterze podejrzanego. Musi to być uwidocznione we wniosku.

Przesłuchiwany jest wówczas informowany, że ma status podejrzanego czy nawet oskarżonego, i wtedy korzysta on ze wszystkich uprawnień przewidzianych w naszym kodeksie postępowania karnego, w tym odmowy składania wyjaśnień - tłumaczy Józef Gemra, dyrektor Departamentu Współpracy Międzynarodowej Prokuratury Generalnej.

Prowadzący sprawę polski prokurator lub sąd może odrzucić prośbę z zagranicy, jeżeli uzna, że sprawa jest polityczna lub "wykonanie wniosku mogłoby naruszyć suwerenność, bezpieczeństwo, porządek publiczny lub inne podstawowe interesy państwa".

Tym razem Rosjanie nie postawili Grochowskiemu żadnych zarzutów, choć mogą to jeszcze zrobić. Doniesienia o braku głosu gen. Błasika w zapisach rejestratorów mogły zainteresować także Komitet Śledczy FR.

Rosyjskie dochodzenie zapewne różni się bardzo od polskiego, ale w tak poważnej sprawie śledczy nie będą mogli pozwolić sobie na skopiowanie wszystkich tez raportu MAK i potraktowanie go jako podstawowego lub jedynego źródła informacji fachowej o przyczynach katastrofy, jak to zwykle robią.

Oficerowie Komitetu mają tym razem własnych biegłych. Jednak transkrypcja sporządzona przez MAK jest dokumentem państwowym i wprowadzenie do niej fałszywych zapisów jest przestępstwem. I choć informacja o polskim generale w kokpicie była Rosji na rękę w wymiarze propagandowym, to wcale nie przeszkadza, żeby teraz oskarżyć o jej spreparowanie polskiego specjalistę, od którego pochodziła.

Artykuł 292 rosyjskiego kodeksu karnego przewiduje za poświadczenie nieprawdy karę do 3 lat więzienia. W grę wchodzi też art. 307 mówiący o karach dla biegłych, ekspertów i specjalistów - grozi za to nawet 5 lat więzienia.

Co łączy Mirosława Grochowskiego ze sprawą stwierdzenia głosu gen. Andrzeja Błasika w nagraniach z kabiny rozbitego tupolewa? Informatorzy "Naszego Dziennika" wskazują na autora błędnej identyfikacji jako wojskowego, spośród tych, którzy jako pierwsi udali się do Moskwy.

Grochowskiego wśród nich nie było, ale miał na pewno kontakt ze wszystkimi wojskowymi specjalistami zaangażowanymi w sprawę oraz - co najważniejsze - dobrze znał dowódcę Sił Powietrznych: razem studiowali w Dęblinie, potem służyli w tych samych jednostkach, a Inspektorat MON ds. Bezpieczeństwa Lotów mieści się w Poznaniu, tam gdzie sztab brygady lotniczej dowodzonej do 2007 roku przez Andrzeja Błasika.

Możliwe, że za wskazanie generała odpowiada właśnie Grochowski albo jego najbliższy współpracownik Robert Benedict - obaj dużo czasu spędzili w MAK jako współpracownicy akredytowanego.

Potem przez Grochowskiego przechodziły wszystkie dokumenty komisji Millera, która też "wykryła" głos Błasika. Grochowski od 2007 roku kieruje Inspektoratem, a pracuje w nim od 2004 roku.

Gdyby w badaniu katastrofy smoleńskiej zastosowano przepisy dotyczące lotnictwa państwowego, co było zupełnie naturalne, to właśnie Grochowski grałby zasadniczą rolę i to on stałby się głównym partnerem strony rosyjskiej. Tak też było przez pierwsze dni po 10 kwietnia 2010 roku.

Pułkownik z grupą współpracowników pojawił się w Smoleńsku 11 kwietnia. Ale zastał tam już Edmunda Klicha i ludzi z jego komisji - cywilnej. Co więcej, przyszły akredytowany zaczął już różne uzgodnienia z Rosjanami, którymi byli także cywile Tatiana Anodina i Aleksiej Morozow z MAK.

Jednak gdy następnego dnia odbyła się oficjalna narada, zgodnie z przepisami kierowniczą rolę pełnili wojskowi.

Przecież i samolot, i lotnisko, i załoga, i lot były wojskowe, czyli w terminologii międzynarodowego prawa lotniczego należące do tzw. lotnictwa państwowego. Rosję reprezentował gen. Siergiej Bajnietow, naczelnik służby bezpieczeństwa lotów Lotnictwa Sił Powietrznych Federacji Rosyjskiej, zaś Polskę właśnie Grochowski. Morozow został przedstawiony jako zastępca Bajnietowa.

- Jeszcze jeden zastępca był w Moskwie, przy rejestratorach. Na tym spotkaniu zaczęliśmy rozmawiać, na jakich zasadach pracujemy.

Zaproponowałem, że co najmniej sześciu członków mojej grupy powinno się znaleźć w składzie komisji Federacji Rosyjskiej, której przewodniczącym (tak się przedstawiał) był generał. Podałem nazwiska. Zaproponowałem, że będę zastępcą generała, moim z kolei zastępcą miał być pan Edmund Klich.

W skład komisji miało wejść po dwóch polskich ekspertów do podkomisji lotniczej i technicznej - wspominał pułkownik w rozmowie z "Naszym Dziennikiem".

Klich przez cały czas starał się przekonywać wszystkich, że najlepszą podstawą do badania katastrofy jest załącznik 13 do konwencji chicagowskiej.

Konwencja nie dotyczy lotnictwa państwowego, ale załącznik opisuje w dość elastyczny sposób zasady badania zdarzeń lotniczych.

Dlaczego jednak używać cywilnej metodologii, skoro istnieje właściwa, wojskowa?

Edmund Klich przyznawał się, że pierwszy zasugerował to Morozow.

- On zaproponował załącznik 13 do konwencji, bo myślę, że i według jego wiedzy, i ówczesnej mojej wiedzy to jest jedyny dokument, który podpisała i strona polska, i Federacja Rosyjska - mówił Klich przed sejmową Komisją Infrastruktury.

Ale poza tym jest jeszcze jeden powód. Konsekwencją przyjęcia załącznika 13 była też zmiana organizacyjna.

Wprawdzie Klich chwali się, jak to zaczął uczyć Grochowskiego i jego wojskowych kolegów załącznika 13, ale było jasne, że zgodnie z postanowieniami tego dokumentu główną rolę muszą grać organy cywilne. Ze strony rosyjskiej oznacza to przejęcie badania przez MAK, a z polskiej scedowanie kierowniczej funkcji z płk. Grochowskiego na rzecz Klicha.

Być może już wtedy myślał on o karierze publicznej, w czym miałoby pomóc "prestiżowe" dochodzenie w sprawie smoleńskiej tragedii.

Wiadomo powszechnie, że obaj pułkownicy się nie lubią. Edmund Klich, jeszcze w służbie czynnej, kierował Inspektoratem w latach 2000-2003.

Klich uważa Grochowskiego za człowieka słabego, niezdecydowanego. Sugeruje, że boi się zajmować osobiście najpoważniejszymi sprawami, jak na przykład katastrofa CASY z 2008 roku.

W każdym razie w Smoleńsku ustąpił pierwszego miejsca Klichowi. Chyba także pod wpływem sugestii Klicha Grochowski w rozmowach z Bajnietowem zaczyna stosować zasady konwencji chicagowskiej. Jak twierdzi, to dlatego domagał się tylko sześciu osób do wspólnej komisji.

Wkrótce jednak okazało się, że żadnej wspólnej komisji nie będzie, a 23 kwietnia już publicznie ogłoszono, że katastrofę będzie badać MAK, zaś Klich zostanie akredytowanym.

Prawdopodobnie także Anodinie i Morozowowi zależało na przejęciu tej sprawy i doszło do umowy między Morozowem i Klichem o wzajemnym poparciu. - Morozow dał mi do zrozumienia, że zostanę wyznaczony na akredytowanego - wyznawał.

Grochowski pozostaje jednak w Rosji jako jeden ze współpracowników akredytowanego. Wchodzi też do komisji Millera jako zastępca przewodniczącego. W tej komisji jego rola jest kluczowa.

Minister nie miał nic wspólnego z lotnictwem i jego zadaniem była raczej administracyjno-polityczna osłona prac organu, z czego zresztą niezbyt dobrze się wywiązał.

Chociaż starał się uczestniczyć w posiedzeniach, to jest jasne, że to doświadczony pilot i badacz katastrof na stanowisku zastępcy jest właściwym koordynatorem prac zespołu.

Kiedy Edmund Klich kilkakrotnie narzekał na komisję Millera, raz zarzucając jej złą z nim współpracę, a innym razem niekonsekwencję i błędy w raporcie, to zapewne jest to echo jego konfliktu z Grochowskim.

Pułkownik nie tylko moderował prace KBWLLP, ale jego instytucja jest obecnie depozytariuszem całej dokumentacji wytworzonej podczas piętnastu miesięcy pracy.

Piotr Falkowski

www.naszdziennik.pl

Sobota-Niedziela, 4-5 lutego 2012, Nr 29 (4264)

Brak głosów