Polska moich dążeń

Obrazek użytkownika kura domowa
Artykuł

Zabieram dziś głos w społecznej debacie przedwyborczej, wkraczając w ten sposób w niemiły mi, krzykliwy i zdradliwy świat polityki. A chcąc mówić o takiej Polsce, do jakiej starałem się i staram dążyć, podejmuję ten temat bardzo osobiście. Może to naiwne. Ale zwracam się tu przede wszystkim do ludzi ? do współwyborców ? też, jak ja, w rozmaity sposób naiwnych, proponując, by o tych wyborach, i szerzej: o polskiej polityce, pomyśleli przez parę chwil właśnie w takiej osobistej perspektywie. Ich ogląd spraw polskich będzie się w różnych miejscach pewnie różnił od mojego. I świetnie ? im więcej znajdzie się wśród nas prób samodzielnego myślenia, tym chyba dla Polski będzie lepiej.

 

 

 

 

Obserwacja naszego ?światka politycznego? i naszych mediów publicznych ostatnich lat z początku robiła wrażenie chaotycznej wojny wszystkich ze wszystkimi ? i jako taka budziła raczej powszechną ironię, niż poważny protest. Od tego jest demokracja, żeby wszyscy wymyślali jedni drugim ? żartowaliśmy z tych awantur. Z czasem zauważyliśmy jednak, że w pozornym chaosie idzie o zorganizowaną akcję medialną, skierowaną przeciwko konkretnym osobom, z jakichś powodów niewygodnym dla pewnych środowisk politycznych. Przypomnijmy dla przykładu parę postaci, które obrzucano błotem i ośmieszano prymitywną drwiną na kolejnych etapach, nie dając im szansy rzeczowego przedstawienia jakichkolwiek ich argumentów. Byli to ludzie głęboko różni, ale z rozmaitych powodów niewygodni dla środowisk pełniących władzę polityczną.

Pierwszym czarnym charakterem okazał się Antoni Macierewicz, gdy ? wykonując formalne polecenie swych urzędowych władz ? dostarczył do prezydium sejmu ? listę osób, figurujących w dokumentach peerlowskiego MSW w charakterze dobrowolnych tajnych współpracowników, a po 1990 roku pełniących ważne funkcie w naszym aparacie państwowym. Od tego momentu Macierewicza należało medialnie zniszczyć, zaś próby obrony jego dobrego imienia nie miały szans na ukazanie się w mediach.

Nieco później przedmiotem zmasowanego ataku stał się redemptorysta, ksiądz Tadeusz Rydzyk, twórca skromnie wyglądającej gazety ?Nasz Dziennik? i radiostacji pod nazwą ?Radio Maryja?. Wokół tych dwóch niedużych instytucji, szerzących bardzo tradycyjnie i emocjonalnie ujmowany światopogląd katolicki i narodowy, szybko skupił się zaskakująco liczny i wewnętrznie zintegrowany krąg odbiorców. To, zdumiewające nasze elity, powodzenie przedsięwzięć księdza Rydzyka wywołało zorganizowaną kontrakcję łączących się w tym celu polityków, intelektualistów, części kleru i hierarchii kościelnej. Pismu i rozgłośni ? rzeczywiście operującym bardzo zjadliwym tonem i przesadnie sformułowanymi zarzutami wobec przeciwników, zarzucano szerzenie ciemnoty, nacjonalizmu i antysemityzmu, równocześnie drwiąc z jego niewyszukanego poziomu kulturalnego i sugerując powiązania z politykami rosyjskimi. Żadnego z tych zarzutów nie udało się oczywiście uzasadnić przed organami ścigania, stały się one jednak treścią ataków prasowych. Życzliwe odezwanie się o ?Naszym Dzenniku? czy o ?Radiu Maryja? w mediach publicznych bądź okazywało się niemożliwe, bądź było traktowane jak dowód indywidualnej aberracji umysłowej.

Z czasem zorganizowana walka medialna skoncentrowała się na pierwszoplanowych postaciach politycznych, dażących do oczyszczenia polskiego życia publicznego z pozostałości PRL-owskich i do dynamizacji polskiego udziału w polityce światowej. W tym kontekście rozpocząl się na progu lat 2000-nych atak na braci Kaczyńskich. W tym przypadku bardzo trudno było dobrać jakiekolwiek - choćby nieprawdziwe, ale prawdopodobne - zarzuty merytoryczne, toteż propaganda skupiła się na prymitywnym wyśmiewaniu obu braci. Poziom kulturalny tych drwin wart był zapamiętania jako podręcznikowy przykład chamstwa w życiu publicznym. W zestawieniu z nim nawet obecne wyczyny posła Palikota wydać się mogą dżentelmenerią.

Cała ta akcja, której apogeum przypadło na początku 2005 roku, spaliła na panewce: Lech Kaczyński został wybrany prezydentem, a partia stworzona przez Jarosława Kaczyńskiego zwyciężyła w wyborach parlamentarnych. Od tego momentu walka z obu braćmi nabrała barw ściśle politycznych, być może zaostrzyła się, ale potoczyła się przynajmniej na nieco wyższym poziomie kulturalnym. Wybory parlamentarne 2007 roku przesunęły PiS do roli opozycji. Rząd objęła koalicja przeciwników obozu Kaczyńskich, a prezydent znalazł się w sytuacji, praktycznie umniejszającej jego wpływ na bieżącą politykę państwa. Ostatnie dwa lata były dlań pasmem nieustannych utrudnień w sprawowaniu jego urzędowych funkcji. Skandale, wybuchające wokół jego istotnych dla sprawy polskiej podróży zagranicznych, widziane z dzisiejszej perspektywy, po sprawie smoleńskiej ujawniają swe dramatycznie złowrogie dno.
 

http://glos.com.pl/index.php?option=com_content&task=view&id=2049&Itemid=76

 

Brak głosów