B.Fedyszak-Radziejowska Rok naznaczony tragedią

Obrazek użytkownika kura domowa
Artykuł

Liczni komentatorzy, powołując się na wyniki sondażu TNS OBOP, powiadają, że 2010 rok był "osobiście udany", czyli dobry lub bardzo dobry dla 50 proc. ankietowanych Polaków oraz "ani dobry, ani zły" dla kolejnych 38 procent. Co prawda 44 proc. obywateli uważa ten sam rok za "zły dla Polski", ale ponad połowa sądzi, że był on "dobry" dla kraju (24 proc.), lub że był dla kraju "ani dobry, ani zły" (28 proc.). Rozkład odpowiedzi przypomina wynik wyborów prezydenckich i dobrze oddaje nastroje 53 proc. wyborców prezydenta Bronisława Komorowskiego oraz 47 proc. głosujących na Jarosława Kaczyńskiego.
Gdyby katastrofa była "zwyczajnym" lotniczym wypadkiem, rozpacz rodzin ofiar oraz współczucie i smutek większości Polaków wzmocniłyby naszą narodową solidarność i poczucie wspólnoty. Tak się jednak nie stało, i dlatego trudno uwolnić się od wrażenia, że nie był to "zwykły wypadek". Bo podzielił Polaków, a nawet rodziny ofiar, budząc "złe" emocje, nieufność, pogardę i konflikty. Praktycznie wszystkie ważniejsze wydarzenia minionego roku zostały naznaczone tą tragedią. Nie zawsze świadomie, wciąż tkwimy w nienazwanej i nieopisanej traumie, której konsekwencje bywają zaskakujące i niespodziewane.
Rok 2010 przyniósł ważne zmiany w wewnętrznej i zewnętrznej sytuacji Polski. Są wśród nich te najbardziej widoczne, które po tragicznej śmierci: Lecha Kaczyńskiego, Janusza Kochanowskiego, Janusza Kurtyki, Sławomira Skrzypka, ks. Tadeusza Płoskiego, Macieja Płażyńskiego, Andrzeja Przewoźnika, Tomasza Merty, Janusza Krupskiego, Franciszka Gągora, Andrzeja Błasika, Tadeusza Buka, Andrzeja Karwety, umożliwiły rządzącej Platformie dokonanie szybkich i radykalnych zmian na ważnych stanowiskach w państwie. Są jednak także inne, równie ważne konsekwencje smoleńskiej katastrofy. Widzimy je w mediach, w nastrojach społecznych, w nonszalancji rządzących, a nawet w polskim Kościele. Cień katastrofy rozpostarł się nad sceną polityczną, nad wyborami samorządowymi i prezydenckimi, nad polityką zagraniczną Polski i nad kształtem debaty publicznej.

"Obywatele źle widziani"
Pierwszą widoczną konsekwencją tragedii było społeczne, obywatelskie poruszenie. Bezpośrednio po 10 kwietnia tłumy Polaków manifestowały nie tylko żal i ból, lecz także szacunek dla prezydenta RP i jego małżonki w przekonaniu, iż naszym wspólnym dramatem był "medialny wulkan kłamstw" (cytuję Lecha Kaczyńskiego w rozmowie z prof. Andrzejem Nowakiem z lipca 2009 roku; polecam książkę prof. A. Nowaka pt. "Od Polski do post-polityki", wydaną przez Arcana, zawierającą trzy fragmenty wywiadów z prezydentem L. Kaczyńskim), który odebrał nie tylko wyborcom Lecha Kaczyńskiego, lecz także wielu Polakom poczucie, że w latach 2005-2010 sprawy Polski prowadził nieduży wzrostem, ale wielki duchem prezydent III RP.
Postawy setek tysięcy Polaków odnotowane m.in. w filmie Ewy Stankiewicz i Jana Pospieszalskiego "Solidarni 2010" zostały wyszydzone jako "genetycznie patriotyczne" przejawy "polskiej nekrofilii", a sam film - skrytykowano, a nawet potępiono. Stawiających "bezczelne" pytania o przyczyny katastrofy nazwano wariatami.
Obywatelską postawę mieszkańców stolicy - którzy czuwając pod krzyżem postawionym przez harcerzy przed Pałacem Prezydenckim, domagali się dotrzymania umowy o połączeniu przeniesienia krzyża do kościoła św. Anny z decyzją o budowie pomnika upamiętniającego ofiary smoleńskiej tragedii - potraktowano jak anarchię i awanturnictwo. Jako potwierdzenie tego przytaczano w mediach wynik październikowego sondażu CBOS, z którego wynikało, że tylko 34 proc. badanych uważa, iż w Warszawie powinien stanąć pomnik upamiętniający prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Przemilczano odpowiedzi na drugie pytanie tego sondażu - aż 76 proc. badanych Polaków uważało, że w Warszawie powinien stanąć pomnik upamiętniający ofiary katastrofy pod Smoleńskiem. Tymczasem jedyny pomnik postawiony przez władze, symbolizujący raczej podział i rozłam niż wspólnotę, stanął nie "w Warszawie", lecz na Powązkach. Zupełnie jak w czasach PRL, gdy upamiętnienie "nielubianego" przez komunistów Powstania Warszawskiego i ukrywanej zbrodni katyńskiej było możliwe tylko tam.

Wybory w cieniu katastrofy
Katastrofa smoleńska miała także wpływ na przebieg obu kampanii wyborczych 2010 roku. W wyborach prezydenckich przeciwnicy Jarosława Kaczyńskiego natarczywie pytali, dlaczego milczy w sprawie katastrofy. W wyborach samorządowych - pytali, dlaczego do niej powrócił. Mimo to w obydwu przypadkach przewaga PO nad PiS okazała się znacznie mniejsza, niż przewidywały prognozy i sondaże. Przeciwnicy PiS nie mogą spać spokojnie, opozycja istnieje, nawet osłabiona rozłamem i utratą kilku ładnych i bystrych twarzy. Nadal sąsiedzi ze Wschodu muszą więc czynić koncesje na rzecz rządzącej Platformy, jeśli nie chcą powrotu podmiotowej i suwerennej polityki polskiej.

Polityka zagraniczna po Smoleńsku
Katastrofa smoleńska odbiła się także na relacjach Polski ze światem zewnętrznym. Po kwietniu 2010 roku zmieniła się radykalnie polityka zagraniczna Polski. Prezydent Bronisław Komorowski wzmocnił przyjaźń z Rosją i zaufanie do niej, wspierając Radosława Sikorskiego w jego nowej polityce wschodniej. Oznaczało to zdjęcie parasola ochronnego znad Związku Polaków na Białorusi i flirt z prezydentem Łukaszenką. Bronisław Komorowski złożył też ważną obietnicę, że nie wybierze się do Gruzji w taki sposób i w takim celu jak prezydent Lech Kaczyński. Do nowej polityki zagranicznej zaliczam także zaproszenie przez polskie MSZ w pierwszych dniach września ministra spraw zagranicznych Rosji Siergieja Ławrowa na zamkniętą naradę z polskimi ambasadorami. To ten sam polityk, który w 2008 roku (za "Daily Telegraph" cytowanym przez "Gazetę Wyborczą" 12 IX 2008 r.) w interesujący sposób komunikował się z ministrem spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii. Gdy brytyjski polityk wyrażał wątpliwości co do inwazji Rosji na Gruzję, usłyszał; "kim ty 'k' jesteś, żeby mnie pouczać?" Może dlatego spotkanie z polskimi ambasadorami było zamknięte.
Polityka zagraniczna to także wizyta prezydenta Miedwiediewa w Polsce, prezydenta Komorowskiego w Niemczech i USA. Wszystkie - jak się zdaje, po to, by pomóc prezydentowi Obamie przeforsować zbliżenie z Rosją i podpisanie nowej wersji umowy START. Zauważamy też umowę gazową z Rosją, w której nieco lepsze - co nie znaczy dobre - warunki zawdzięczamy interwencji Unii Europejskiej.
I nie jest pocieszeniem fakt, że wszystkie koncesje, które rząd Donald Tuska uzyskał w minionym roku od Rosji, a więc spotkanie z premierem Putinem 7 kwietnia w Katyniu, emisja filmu "Katyń" w rosyjskiej telewizji, uchwała rosyjskiej Dumy o odpowiedzialności Stalina za katyńską zbrodnię oraz przekazanie dokumentów w sprawie tej zbrodni, zawdzięczamy w gruncie rzeczy śp. Lechowi Kaczyńskiemu. Wciąż bowiem niepokoi władze Rosji - z Polakami nigdy nic nie wiadomo - możliwość pojawienia się w polskiej polityce następców i kontynuatorów polityki byłego prezydenta.
Tu zapewne znajduje się odpowiedź na pytanie o przyczynę zaskakującej wypowiedzi Donalda Tuska o raporcie MAK - dla polskiej strony ma on być "nie do przyjęcia". Pewnie wyniki sondaży - nieznane opinii publicznej - pokazały skalę zmiany naszych nastrojów. Tracimy zaufanie do rosyjskich śledczych? Jeśli tak, to premier został zmuszony do "negocjowania" wyników rosyjskiego śledztwa i ustalenia "optymalnej" dla polsko-rosyjskiego pojednania wersji wspólnego raportu. Zbyt wiele pytań postawiono w polskiej prasie, by wersja lansowana przez rosyjskie media już 12 kwietnia była możliwa do zaakceptowania.
W wypowiedzi premiera tkwi także swoiste uznanie dla społeczeństwa obywatelskiego, które stawia pytania, i dla kobiet, które bez żadnych parytetów domagają się prawdziwych, a nie wynegocjowanych wyników śledztwa w sprawie przyczyn katastrofy pod Smoleńskiem. Myślę, że warto przypomnieć nazwiska tych odważnych i wytrwałych kobiet: Marta Kaczyńska-Dubieniecka, Zuzanna Kurtyka, Magdalena Merta, Ewa i Marta Kochanowskie, Beata Gosiewska, Małgorzata Wassermann. Uczciwość nakazuje wymienić także kilku mężczyzn: Jacek Świat, Andrzej Melak, Dariusz Fedorowicz, Jarosław Kaczyński.
Przyszłość demokracji zależy dzisiaj od wielu osób, także od aktywności i wytrwałości członków licznych ruchów i stowarzyszeń powstałych jako komitety poparcia Jarosława Kaczyńskiego w czasie kampanii prezydenckiej lub domagających się międzynarodowej komisji ds. wyjaśnienia przyczyn katastrofy smoleńskiej. Około 800 przedstawicieli tych stowarzyszeń spotkało się 10 grudnia w Jachrance, bo z pierwotnego miejsca konferencji przy ul. Bobrowieckiej 9 "wygoniło" jej uczestników niespodziewanie (?) przeniesione tam z Sejmu wysłuchanie w sprawie ustawy o działalności leczniczej. Przeniesienie okazało się niepotrzebne - nie było zainteresowanych reformą zdrowia, a konferencja w Jachrance okazała się wydarzeniem znaczącym.

"Nowa" polityka historyczna i "stara" walka z klerykalizmem
Do ważnych konsekwencji katastrofy smoleńskiej zaliczam także nową politykę historyczną prezydenta, której symbolem jest zaproszenie Wojciecha Jaruzelskiego do Rady Bezpieczeństwa Narodowego, i pełną determinacji obronę tego pomysłu przez doradcę prezydenta ds. historycznych Tomasza Nałęcza. Dobrym przykładem "nowej polityki" jest także pierwotny projekt pomnika pamięci 22 żołnierzy Armii Czerwonej w Ossowie. Skuteczny sprzeciw obywatelski zmienił ten swoisty wyraz hołdu składanego najeźdźcom w rocznicę Bitwy Warszawskiej w normalne dla polskiej tradycji rozwiązanie - cmentarz poległych żołnierzy.
W 2010 roku odświeżona została także nowa wersja "walki z klerykalizacją życia społecznego". Pretekstem do tej operacji stało się czuwanie pod krzyżem postawionym przed Pałacem Prezydenckim w związku z katastrofą smoleńską. Spór o rozwiązanie problemu okazał się wstępem do medialnej debaty o miejscu symboli religijnych w przestrzeni publicznej. Kolejnym krokiem była mobilizacja wykształconych (?) przedstawicieli wielkomiejskiej młodzieży do demonstrowania antyreligijnych postaw, czyli lżenia i obrażania modlących się przed Pałacem ludzi. W kolejnej odsłonie do działania przystąpił Janusz Palikot, by swoim autorytetem człowieka biznesowego sukcesu, filozofa studiującego także na KUL oraz byłego sponsora i wydawcy katolickiego tygodnika "Ozon" wspierać radykalne postulaty ograniczenia roli Kościoła w Polsce.
Stopień przyzwolenia na coś, co uprzejmie nazywam grubiaństwem, jest także, moim zdaniem, efektem posmoleńskiej traumy - "teraz już wszystko wolno".
Ostatni akcent tej antyklerykalnej krucjaty stanowi nie tyle list o. Ludwika Wiśniewskiego skierowany we wrześniu do nowego nuncjusza apostolskiego w Polsce Celestina Migliorego, lecz data jego opublikowania w "Gazecie Wyborczej" - tuż przed świętami Bożego Narodzenia. Dzięki tej nieco opóźnionej publikacji ostatnie dni Adwentu wypełniła medialna debata o fatalnym obliczu polskich katolików i hierarchów polskiego Kościoła.

Post scriptum
Pozornie bez związku z katastrofą, ale i nie bez tego związku, warto odnotować jeszcze jedno wydarzenie. W "Rzeczpospolitej" pojawiła się (18/19 XII) całkowicie przemilczana w elektronicznych mediach informacja o skierowaniu przez IPN do Sądu Okręgowego w Warszawie wniosku o wszczęcie postępowania lustracyjnego w związku z wątpliwościami co do zgodności z prawdą oświadczenia złożonego przez dyplomatę, ambasadora tytularnego w Moskwie, Tomasza Turowskiego. Twórca zbliżenia polsko-rosyjskiego, zaufany człowiek Radosława Sikorskiego, były ambasador Polski na Kubie, od 1993 roku dyplomata (głównie "na kierunku wschodnim"), rozpoczął współpracę z organami bezpieczeństwa jeszcze jako student. W latach 1975-1986 był oficerem elitarnego XIV Wydziału I Departamentu MSW, najwyraźniej oddelegowanym do nowicjatu Jezuitów w Rzymie. Tam bardzo dobrze wypełniał obowiązki wywiadowcze. Tuż przed święceniami odszedł z zakonu, ożenił się, ale nadal pozostał osobą dobrze postrzeganą przez ludzi Kościoła. Ofiarnie działał na rzecz pojednania Patriarchatu moskiewskiego z Episkopatem Polski. Był aktywny w przygotowaniach kwietniowych wizyt Donalda Tuska i Lecha Kaczyńskiego w Katyniu. Był obecny na płycie lotniska Siewiernyj 10 kwietnia. Udzielał wywiadów w moskiewskich mediach tuż po katastrofie. Rozważano możliwość powołania go na funkcję ambasadora Polski w Watykanie. Pozornie nic niezwykłego w tym nie ma. Tylko skąd ta głucha cisza w niezależnych mediach? Gdyby mianował go Lech lub Jarosław Kaczyński, mówiono by o tym głośno i szyderczo.

Taki to był ten dramatyczny rok, w którym ucieczka od katastrofy smoleńskiej okazała się niemożliwa.
 

 

http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20101231&typ=my&id=my01.txt

 

Brak głosów

Komentarze

Bardzo zaciekawiła mnie ta informacja.Może i bez związku z katastrofą ale kto to wie?

Vote up!
0
Vote down!
0
#409212