Dojść do ściany. Co to właściwie znaczy?

Obrazek użytkownika Zygmunt Zieliński
Kraj

„Na swoim profilu na Facebooku Lech Wałęsa w nietuzinkowym apelu do europosłów pokusił się o analizę sytuacji politycznej nie tylko w Polsce ale i na Węgrzech. Jak wykazuje, oba kraje potrzebują bowiem... "opieki", by nie doprowadziły do "destabilizacji i rozbicia jedności państw europejskich, niszcząc struktury demokracji wewnątrz swoich państw poprzez likwidację trójpodziału władzy". - Apeluję o podjęcie natychmiastowych działań zmierzających do naprawy, inaczej grozi nam, że dojdziemy do ściany i przegramy wszyscy – dodaje”.

Tyle czytamy 23 lipca 2020 r. na Niezależna.pl

Lech Wałęsa znany jest z enigmatycznych wypowiedzi i można mniemać, że ich niezrozumiałość jednała mu swoisty autorytet nie tylko pośród – proszę wybaczyć przestarzały termin – gminu, ale także wśród prominentów z okresu jego „panowania”. Rzeczywiście, on panował, gdy potrzeba było takiego władcy, jak zresztą w każdej monarchii, z wyjątkiem absolutnej, a kłopot polegał na tym, że Wałęsa chciał być władcą absolutnym i w tamtej sytuacji, kiedy powstawała III RP nie było to wcale tak nierealne, jak by się wydawało, ponieważ trzymający władzę aż tak bardzo od jego niveau intelektualnego nie odbiegali, a potrzebowali go jak powietrza, by za jego potężnymi wówczas barami politycznymi robić mniej więcej to z Rzeczpospolitą, co na Ukrainie robił jej świeżo upieczony obywatel S. N. Innymi słowy Wałęsa pokrywał swym autorytetem choćby to, co na niwie prywatyzacji robił niejaki Lewandowski – rzecz jasna nie ten od footballu. Nie było ważne co on wygadywał, czy miało to sens czy nie. Bo każda krytyka pod jego adresem spotykała się z wściekłą ripostą tych, którym właśnie chodziło, by gadał on niespójnie, gdyż to dawało im wolną rękę. Każda inicjatywa polityczna lidera „S” czy prezydenta podobna była do dowodzenia przez Hitlera siłami zbrojnymi Rzeszy w czasie II wojny światowej. Nic dziwnego, że w tak niejasnej sytuacji, kiedy nie wiadomo było kto jest decydentem – Wałęsa czy rząd z sejmem – III RP sukcesami pochwalić się mogła, a stałe jej wysprzedawanie, chodzenie do cudzej klamki zamieniły ją niemalże w kolonię obcych państw. Wiadomo z historii kolonializmu, że miejscowi notable bogacili się tam nie tyle kosztem kolonizatorów, ale właśnie kolonialnego kraju, zatem także jego mieszkańców.

Rola Wałęsy była tu znaczna, ale powoli lasował się jego mit, a dawni jego adherenci albo poszli na swoje, albo spostrzegli, że z taką parantelą nie wejdą na salony. Stąd też w ostatnich latach, jeszcze przed 2015 r. musiał Wałęsa sam robić sobie miejsce na arenie politycznej. Rzecz jasna, że spychano go na margines – miejsce tolerowania dawnych prominentów, ale bez prawa zabierania głosu. On jednak do głosu się rwie, a ponieważ niczego nie zapomniał i niczego się nie nauczył – jak mówiono o Burbonach w czasie Restauracji – wypowiedzi jego stają się coraz bardziej kłopotliwe, nawet dla jego ongisiejszych wielbicieli. Wałęsa nigdy do końca nie był pewny tego co mowi, dlatego lubi się posługiwać taką knajacką gwarą, jak „puścić w skarpetkach”, „dojść do ściany”. Można sobie to rożnie tłumaczyć, jak bycie za, a nawet przeciw. Może to być zabawne, ale nie tam, gdzie chodzi o politykę. Zresztą w żadnym poważnym dyskursie. W przytoczonej wypowiedzi uderza użycie słowa „demokracja” w oderwaniu od istotnego znaczenia tego pojęcia. W dodatku suponuje on (u kogo?) zamiar zniesienia trójpodziału władzy, co jest po prostu bez sensu, bowiem ponad segmentami tej władzy – sądownictwem stoi zawsze władza wykonawcza desygnowana przez społeczność, zatem właśnie w sposób demokratyczny i taż władza ma obowiązek likwidowania mafijnych praktyk, które nie tylko pozbawiają wymiar sprawiedliwości niezawisłości, ale uzależniają go od osób i grup działających poza prawem dla wymiernych korzyści. Gdzież jest więc ta destabilizacja, o której piesze Wałęsa, albo ktoś kto mu to napisał? Jeśli mowa o obronie tożsamości państw i społeczeństw, to tym większe zdziwienie. W końca Wałęsa uchodził zawsze za katolicka, wysoko cenionego, jak można mniemać przez św. Jana Pawła II. Choćby tylko dla przyzwoitości nie powinien stawać po stronie kół wyraźnie wrogich wszystkiemu co ma związek z Bogiem i wiarą.

Ktoś, komu zwierzyłem się z chęci zabrania głosu w tej sprawie powiedział, że nie warto, bo Wałęsą stale jest na smyczy, choć w tej chwili jest ona mocno rozluźniona. Jestem może podobnego zdania, ale był czas, kiedy miałem dla Wałęsy prawdziwy szacunek, choć z trudem znosiłem jego retorykę. Dlatego boli mnie to, czego on może nie czuje, nosząc na ubraniu emblematy właściwe dla małolatów. Boli mnie samozniszczenie autorytetu, jaki niegdyś posiadał on, a moc nadawała mu go Polska, którą on teraz znieważa na benefis polityków, którzy z tej Polski chcieliby zrobić obcy folwark w zamian za jakiś udział w zyskach. W czterdziestolecie powstania „Solidarności” przydałby się panu Lechowi jakiś rachunek sumienia. Bo jest ważne, by był on do końca z Polską, tak jak był w 1980 roku.

Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (1 głos)