Ludobójstwo na Woli

Obrazek użytkownika kokos26
Blog

 

 

 

 

Szturm na „Pastę”, walki w Śródmieściu, na Starówce
czy Czerniakowie. Barykady, wędrówki kanałami, alianckie zrzuty, pieśni
powstańcze, łączniczki i powstańcza poczta to główne motywy corocznych
obchodów rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego.

Do tego dojdą niekończące się dyskusje z zadawanym
do znudzenia pytaniem czy to wszystko miało sens? Wielu specjalistów z
prawa i lewa, świadomie bądź nie, przekonywać nas będzie dokładnie za
słowami Józefa Stalina i zaleceniami ówczesnej sowieckiej propagandy do
tezy, że mięliśmy do czynienia z „polityczną awanturą obozu
londyńskiego”.

Warto więc spojrzeć na Powstanie Warszawskie trochę
inaczej. Temu patriotycznemu zrywowi i nierównej walce towarzyszył akt
zorganizowanego ludobójstwa, którego apogeum nastąpiło w pierwszych
dniach sierpnia 1944r na Woli.

Trzeba to przypominać gdyż świat zdaje się
zapominać, że to Polacy byli ofiarami ostatniej wojny oraz to, że z
punktu widzenia oceny moralnej zbrodni, nie ma znaczenia ilość ofiar,
ich przynależność narodowa jak i sposób zadawania śmierci.

Ani Katyń, ani rzeź na kresach czy masowa
likwidacja mieszkańców warszawskiej Woli nie są przez świat nazwane
zbrodniami ludobójstwa. Najsmutniejsze, że przyczyniają się do tego
haniebne wypowiedzi takich ludzi jak Stefan Niesiołowski czy prezydencki
doradca Kuźniar.

Podnieśli głowy i podjęli
walkę o Boga Honor i Ojczyznę, a natrafili na ludobójców i zbrodniarzy.
Później pokrył ich kurz zapomnienia, gehenna ubeckich katowni, wywózek i
półwiecznego poniewierania. Wywindowano na cokoły nowych
komunistycznych "herosów".

A dziś? Dziś odzywają się "odważni" krytycy, którym
gdyby odciąć na 48 godzin dostęp do Internetu, elektryczności, gazu i
ciepłej wody, to momentalnie wywiesiliby białe flagi.

To nie dziwi. Przecież to na stronie synalka
działaczki pro-aborcyjnej, Wandy Nowickiej można było przeczytać o
polskich oficerach wymordowanych w Katyniu,, jako o "darmozjadach" oraz
zapoznać się z "argumentami" rozgrzeszającymi Stalina. Za to polskie
sądy nie karają, a za krytyke Adama Michnika jak najbardziej.

Dyskutowanie dzisiaj nad sensem powstania bez
uwzgędnienia ówczesnych nastrojów warszawiaków i całkiem realnej
możliwości wybuchu niekontrolowanego i spontanicznego zrywu ludności
stolicy to pdstawowy błąd nie tylko tych domorosłych historyków.

Dlatego nie wezmę udziału w tej dyskusji, a skupię się na wydarzeniach z 5,6 i 7 sierpnia 1944 roku.

…………………….

Będziemy sobie jak posąg

Wydarty pokrywom wieków?

Znajdziemyż kruszyny włosów

Z tych czasów na skroni zostałe?

Wołam cię, obcy człowieku,

Co kości odkopiesz białe:

Kiedy wystygną już boje,

Szkielet mój będziesz miał w ręku

Sztandar ojczyzny mojej.

Krzysztof Kamil Baczyński

Pierwsze dni sierpnia 1944 roku na Woli to fala
masowych bestialskich mordów na ludności cywilnej. Średnio 20 000
zamordowanych ludzi dziennie to dużo więcej niż mordowano w Treblince w
szczytowym okresie jej złowrogiego istnienia.

5 sierpnia (sobota) wymordowano w przybliżeniu 45 500 osób, 6-go w niedzielę 10 100, a 7-go w poniedziałek 3 800.

Liczby wszystkich ofiar powstania wśród ludności cywilnej różnią się w zależnościom naukowego opracowania.

Można jednak przyjąć, że od 30 do 50 procent  wszystkich ofiar to Warszawiacy bestialsko wymordowani podczas tych trzech dni sierpnia.

Liczby nie zawsze przemawiają do wyobraźni, więc przedstawię poniżej wstrząsające relacje trzech naocznych świadków.

Zeznanie Wandy Felicji Lurie, protokół nr 63, Głównej Komisji Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce, t I, 1946r., str. 246-248.

„Tego dnia o godzinie 11-12 kazano wszystkim wyjść, pchając nas na ul. Wolską.

Był straszny
pośpiech i popłoch. Mąż mój był nieobecny i nie powrócił z miasta;
zostałam z trojgiem dzieci w wieku 4, 6, i 12 lat, sama będąc w ostatnim
miesiącu ciąży. Ociągałam się z wyjściem, mając nadzieję, że pozwolą mi
zostać, i wyszłam z piwnicy ostatnia. Wszyscy mieszkańcy naszego domu
byli już przeprowadzeni pod fabrykę „Ursus” na ul. Wolskiej przy
Skierniewickiej, mnie też kazano tam iść; szłam już sama tylko z
dziećmi; trudno było iść; pełno kabli, drutów, resztki z zapór, trupy,
gruzy, domy paliły się z dwóch stron.

Z trudem
doszłam do fabryki „Ursus”. Z podwórza fabryki słychać było strzały,
krzyki, błagania, jęki..., nie mieliśmy wątpliwości, że tam jest miejsce
masowych egzekucji; stojących przy wejściu ludzi wpuszczano, a raczej
wpychano do środka grupami po 20 osób. 12-letni chłopiec ujrzawszy przez
uchyloną bramę zabitych swoich rodziców i braciszka, dostał wprost
szału, zaczął krzyczeć; Niemcy i Ukraińcy bili go i odpychali, gdy
usiłował wedrzeć się do środka; wzywał matkę, ojca. Widzieliśmy więc, co
nas tam czeka; o ratunku wykupienia się nie było mowy, pełno było
wokoło Niemców, Ukraińców, samochodów.

Ja przyszłam
ostatnia i trzymałam się z tyłu, stale się wycofując, w nadziei, że
kobiet w ciąży nie zabijają. Zostałam jednak wprowadzona w ostatniej
grupie. Na podwórzu fabryki zobaczyłam zwały trupów do wysokości 1 m.
Zwały były w kilku miejscach; cała lewa i prawa strona dużego podwórza
(pierwszego) była zasłana masą trupów.

Zauważyłam
zabitych sąsiadów i znajomych [zeznająca robi szkic podwórza fabryki
„Ursus”]. Prowadzono nas środkiem podwórza w głąb do przejścia wąskiego
na drugie podwórze. W naszej grupie było też około 20 osób, w tym
najwięcej dzieci od 10 do 12 lat; były dzieci bez rodziców, była też
jakaś staruszka bezwładna, którą przez całą drogę niósł na plecach zięć,
obok szła jej córka z dwojgiem dzieci: 4 i 7 lat; wszyscy zostali
zabici-staruszkę zabito dosłownie na plecach zięcia razem z tymże.

Wybierano nas
i ustawiano czwórkami i czwórkami prowadzono w głąb drugiego podwórza
do leżącego tam stosu trupów; gdy czwórka dochodziła do stosu, strzelali
z rewolwerów z tyłu w kark; zabici padali na stos; podchodzili
następni. Przy ustawianiu ludzie wyrywali się, krzyczeli, błagali,
modlili się.

Ja byłam w
ostatniej czwórce. Błagałam otaczających nas Ukraińców, aby mnie i
dzieci ocalili. Pytali czy ja mam się czym wykupić. Miałam przy sobie
znaczną ilość złota i to im dałam; wzięli wszystko, chcąc mnie
wyprowadzić, jednak kierujący egzekucją Niemiec, który to widział, nie
pozwolił im na to-a gdy błagałam, całowałam go po rękach-odpychał mnie i
wołał „prędzej”; popchnięta przez niego przewróciłam się, uderzył też i
pchnął mego starszego synka wołając „prędzej, prędzej ty polski
bandyto”.

W ostatniej
czwórce, razem z trojgiem dzieci podeszłam do miejsca egzekucji,
trzymając prawą ręką dwie rączki młodszych dzieci, lewą rączkę starszego
synka. Dzieci szły płacząc i modląc się; starszy, widząc zabitych,
wołał, że nas zabiją, i wzywał ojca. Pierwszy strzał położył starszego
synka, drugi ugodził mnie, następny zabił młodsze dzieci.

Przewróciłam
się na prawy bok; strzał oddany do mnie nie był śmiertelny: kula trafiła
w kark z lewej strony i przeszła przez dolną część czaszki i wyszła
przez policzek; dostałam krwotok ciążowy. Przy krwotoku ustnym wyplułam
kilka zębów, pewnie naruszonych kulą; czułam odrętwienie lewej części
głowy i ciała.

Byłam jednak
przytomna i widziałam wszystko, co się dzieje dookoła. Obserwowałam
dalsze egzekucje, leżąc wśród zabitych; wprowadzano dalsze partie
mężczyzn; słychać było krzyki, błagania, jęki, strzały; trupy tych
mężczyzn waliły się na mnie; leżało na mnie czterech mężczyzn; po tej
grupie widziałam jeszcze partię kobiet i dzieci.

Tak grupa za
grupą, aż do późnego wieczora. Było już dobrze ciemno, gdy egzekucje
ustały. W przerwach oprawcy chodzili po trupach, kopali, przewracali,
dobijali żywych i rabowali kosztowności (mnie zdjęli z ręki zegarek;
bojąc się nie dawałam znaku życia, a oni ciał nie dotykali rękami, tylko
przez jakieś specjalne szmatki). W czasie tych okropnych czynności
śpiewali i pili wódkę.

Obok mnie
leżał jakiś tęgi, wysoki mężczyzna w skórzanej kurtce brązowej, w
średnim wieku, długo rzęził. Oddali 5 strzałów, zanim skonał. W czasie
tego dobijania strzały zraniły mi nogi.

Przez długi
czas leżałam odrętwiała, przyciśnięta trupami, w kałuży krwi; byłam
jednak przytomna i zdawałam sobie sprawę z tego, co się dzieje; myślałam
tylko o tym, jak długo będę tak konać i męczyć się.

Pod wieczór udało mi się zepchnąć martwe ciała leżące na mnie. Straszne ile było dookoła krwi”.

Archiwum GKBZHwP – Protokół zeznań ks. Bernarda Filipiuka, 1946r.

„Bezpośrednio
za wiaduktem kolejowym widziałem na burcie dużo zamordowanych Polaków,
Polek, nawet dzieci, a wśród nich leżały walizki, teczki i inne tobołki.
Po drugiej stronie na burcie stał karabin maszynowy, z którego
widocznie rozstrzeliwano ludzi.

Skierowano
nas na lewo-zdaje się ul. Magistracką i poprowadzono nas obok toru
kolejowego na podwórko jakiejś fabryki. Wtłoczono nas do dwóch
olbrzymich hal fabrycznych i kazano nam usiąść na ziemi. Po jakimś
czasie przypędzono spora partię ludzi – podobno mieszkańców z ul.
Działdowskiej, z domów przy ulicy Wawelberga i innych ulic. Wkrótce po
tym przywieziono kilkoma samochodami mężczyzn i kobiety. W fabryce był
taki tłok, że nie było ani jednego miejsca gdzie mógłby kto usiąść.

Między
godziną drugą a trzecią po południu weszli do fabryki gestapowcy i od
razu zaczęli wybierać mężczyzn zdrowych. Wypędzono ich przed fabrykę,
ustawiono czwórkami i gdzieś poprowadzono pod silnym konwojem.
Gestapowcy zapowiedzieli, że biorą ich do rozbierania barykad.

To wyciąganie ludzi zdrowych trwało gdzieś do godziny czwartej po południu.

 Około
godziny 4.30-5.00 po południu gestapowcy zabrali pierwszą partie
chorych z fabryki. Za chwilę następną partię, wśród której byłem i ja.
Na dziedzińcu fabrycznym ustawili nas czwórkami [w grupach] po dwanaście
osób. Takich dwunastek naliczyłem kilka w tej partii ludzi, w której ja
byłem. Gestapowcy zażądali od nas, byśmy oddali zegarki, pierścionki,
wieczne pióra i inne drogocenne rzeczy. Widziałem bardzo dużo zegarków
na tej pace i innych drobiazgów. Ja swój zegarek i wieczne pióro
włożyłem do dolnej kieszeni w sutannie i nie oddałem, myśląc, że może po
tym zegarku kiedyś moja rodzina rozpozna moje zwłoki.

Byliśmy już
pewni, że idziemy na śmierć, tak samo jak poprzednia partia ludzi
wyciągniętych z fabryki. Wówczas byłem już w sutannie i w pantoflach,
które szarytka zabrała z mojego pokoju w szpitalu, gdy już mnie tam nie
było i w tej fabryce doręczyła mi. Poprowadzono nas tą samą drogą obok
toru kolejowego, którą szliśmy przedtem do fabryki. Cała ta trasa z
jednej i drugiej strony obstawiona była żołnierzami, stojącymi w
odstępach mniej więcej 10 m z karabinami skierowanymi w naszą stronę, to
jest do środka jezdni.

Ponadto każda
dwunastka ludzi była obstawiona gestapowcami z rewolwerami w ręku.
Przeprowadzono nas w poprzek ul. Górczewskiej na druga stronę, tuż obok
toru kolejowego-zdaje się, że był to numer posesji 35, bo tak mi mówiono
rok po tym w szpitalu. Jest to miejsce po prawej stronie ul.
Górczewskiej zaraz obok toru kolejowego, ale za nim idąc od ul.
Płockiej. Dzisiaj stoi już tam krzyż pamiątkowy.

Miejsce
egzekucji – to było duże podwórko, po prawej stronie był tor kolejowy,
naprzeciwko płonąca kamienica piętrowa i tak samo płonąca kamienica po
lewej stronie. Gdy nas przyprowadzano na to podwórko, stało jeszcze
kilka dwunastek ludzi wziętych przede mną z fabryki, chorych i zdrowych,
oczekujących na swoją śmierć. Wówczas ukradkiem wyciągnąłem zegarek z
głębokiej kieszeni sutanny i zobaczyłem, że była godzina 17.30.

 Po
dwunastu ludzi bez przerwy podprowadzano i rozstrzeliwano. Rozkaz
strzelania wydawał gestapowiec. Trzech żołnierzy stało na początku
podwórka po lewej stronie z bronią maszynową i oni na rozkaz salwą
rozstrzeliwali. Obok nich przechodziłem i dokładnie widziałem, iż
wszyscy byli w mundurach niemieckich, jeden z nich wyglądał z twarzy na
Mongoła. Nie wiem, czy byli to Niemcy, czy innej narodowości. Stałem na
tym podwórku może 15 – 20 minut i widziałem dokładnie, jak przede mną
rozstrzeliwano każdą dwunastkę ludzi, strzelając w plecy.

Widziałem,
jak po salwie gestapowiec dobijał jeszcze rannych z rewolweru strzelając
w głowę. Trupami było już założone jakieś ¾ tego podwórka, niektóre z
nich bliżej płonących domów paliły się. W tym oczekiwaniu na swoją
bezpośrednią śmierć ks. Żychoń, misjonarz z Krakowa, który jako chory
był w Szpitalu Wolskim, udzielił wszystkim generalnego rozgrzeszenia, a
ja jemu, po czym na wezwanie jednego chorego odmówiliśmy głośno po raz
ostatni „Ojcze nasz”.

Przy
ostatnich słowach „Ojcze nasz”, gestapowiec krzyknął: „Na przód!” Jedna
chwila, a usłyszałem po niemiecku – ognia. Padła salwa, a ja
przewróciłem się razem z ks. Żychoniem, który mnie słabego po operacji
trzymał cały czas za rękę, on mnie tez za sobą pociągnął. Od razu
zorientowałem się, że żyję i nie jestem ranny, ale zacząłem udawać
trupa, wiedząc, że gestapowiec dobija żyjących. Gdy do mnie podszedł,
kopnął mnie w kolana, zaklął i strzelił do głowy z rewolweru, kula
przeszła koło ucha. Byłem więc uratowany.

Po tym
rozstrzeliwano następne dwunastki ludzi. Z jednej dwunastki kobieta
padła czubkiem głowy na moje stopy. I po rozstrzeliwaniu jeszcze kilku
dwunastek zaczęła głośno wołać, że żyje i nie jest ranna. Wówczas
podbiegł do niej jeden z tych żołnierzy, którzy rozstrzeliwali i całą
serię strzelił do niej z rozpylacza. Widziałem to, gdyż leżałem tak, iż
niepostrzeżenie zerkając w kierunku swoich nóg, obserwowałem cały czas
oprawców.

 Przez
cały czas lękałem się, że może mnie jakaś zabłąkana kula trafić, gdyż
strzelali do dwunastek w kierunku leżących trupów. Tak leżałem w ciągłej
obawie śmierci do godziny 11.30 wieczorem dnia 5 sierpnia 1944 r. O tej
godzinie przestali już strzelać, a ci trzej oprawcy odeszli, zapaliwszy
papierosy, na ul. Górczewską i stanęli na burcie przed wjazdem pod
tunel. Wówczas zacząłem się wyczołgiwać po trupach do kamienicy, przed
którą nas rozstrzeliwano.

W mojej
dwunastce razem ze mną była kobieta. Na ręku trzymała małe dziecko,
które mogło mieć rok. Z tym dzieckiem została rozstrzelana. Prosiła
gestapowca, aby najpierw zabił dziecko, a potem ją. Uśmiechnął się tylko
i nic nie odrzekł. Dziecko to po rozstrzelaniu długo kwiliło i płakało,
słyszałem to, a jego kwilenie krew mi w żyłach mroziło. Niewątpliwie
słyszeli to oprawcy hitlerowscy. Wiem, że rozstrzelano lekarzy Szpitala
Wolskiego, bo widziałem, jak byli rozstrzeliwani. Według moich
obliczeń-a całe podwórko widziałem zasłane trupami z domu, do którego
wczołgałem się, rozstrzelano tam około 2000 osób”.

GKBZHwP 1946 r. - Protokół zeznania świadka Franciszka Zasady.

„7 sierpnia
1944 r. rano wyprowadzono nasze grupy na podwórze, kazano się rozebrać, a
ubranych tylko w spodnie popędzono ul. Sokołowską do Wolskiej,
zatrudniając przy paleniu zwłok. Razem z moja grupą paliłem zwłoki w
następujących miejscach: przy ulicy Wolskiej, po stronie nieparzystej,
nr 91 w podwórzu, zastaliśmy zwłoki około 100 rozstrzelanych mężczyzn.
Zwłoki spaliliśmy na miejscu.

W składzie
narzędzi maszyn rolniczych przy ul. Wolskiej nr 85 zastaliśmy około 300
zwłok w sutannach oraz około 80 w ubraniach cywilnych. Wszyscy byli
zastrzeleni. Zwłoki spaliliśmy na miejscu. Po tej samej stronie co skład
narzędzi rolniczych, parę domów dalej, przy ul. Wolskiej 83 zastaliśmy
około 50 zwłok zastrzelonych mężczyzn. Wiele zwłok miało pozakładane
opatrunki.

Przy ulicy
Wolskiej nr 60, w fabryce makaronów, na środku podwórza zastaliśmy stos
zwłok wysokości około 2 m, długości około 20 m, szerokości około 15
metrów. Były to w większości zwłoki mężczyzn, częściowo tylko kobiet i
dzieci. Przy paleniu stosu pracowaliśmy wiele godzin. Sądząc na oko
mogło być 2000 zwłok.

W czasie gdy
paliliśmy zwłoki, gestapowiec mający trzy gwiazdki na kołnierzu, blondyn
o śniadej twarzy, średniego wzrostu, nazwiska nie którego nie znam,
doprowadził z ulicy kilku mężczyzn ubranych po cywilnemu i natychmiast
ich rozstrzelał. Zwłoki spaliliśmy razem.

Na rogu ul.
Płockiej kazano naszej grupie usiąść, po czym jeden z gestapowców
przemówił do nas, iż darowuje nam życie za pracę przy paleniu zwłok,
następnie posłał sześciu ludzi po żywność do okolicznych domów, po
przyniesieniu żywności wróciliśmy na ulicę Sokołowską.

Tu znów dano nam 50 bochenków chleba, 50 paczek papierosów i kawę.

W nocy
słychać było salwy wystrzałów. Nazajutrz, po zebraniu nas na podwórzu,
ogłoszono, że znalezione przy zwłokach złoto należy oddawać Niemcom oraz
że należy meldować, gdy znajdzie się w piwnicy żywego człowieka, w obu
przypadkach za niewykonanie rozkazu grozi kara śmierci.

Po
przemówieniu popędzono nas do palenia zwłok. Przybyliśmy do fabryki
„Ursus”, dużą bramą od strony ul. Wolskiej. Podwórze, poczynając od
bramy aż po wnękę idącą do ul. Sokołowskiej, było zasłane zwłokami
mężczyzn, kobiet i dzieci. Mogło być około 5000. Pracowaliśmy przy
paleniu zwłok cały dzień. Na środku dużego podwórza od strony ul.
Wolskiej urządziliśmy palenisko.

Na ziemi
układaliśmy belki, na nich zwłoki, które okładaliśmy deskami, by znów
ułożyć warstwę trupów. Następnie oblewaliśmy stos płynem palnym, który
Niemcy dawali nam w bańkach 20 litrowych. Jaki to był płyn – nie wiem,
na bankach nie było napisów. Znacznie później widziałem na palenisku
resztki kości i czaszek. Czy ktoś zebrał te prochy, nie wiem.

Wieczorem
przy ulicy Wolskiej nr 47, 49 i 54 zebraliśmy mniejsze ilości zwłok. Z
numeru 47 – około 100 zwłok, z dna dołu z wodą, z numeru49 – 3 zwłoki.
Tego wieczoru dano nam środki opatrunkowe, mydło, ręczniki i bieliznę,
wszystko zrabowane z sąsiednich domów. Poza tym pozwolono dwom ludziom
gotować posiłek.

Nazajutrz chodziliśmy po bramach ul. Wolskiej, zbierając mniejsze ilości zwłok.

W dniu 9
sierpnia 1944 r. przybyliśmy do fabryki Franaszka. Na głównym podwórzu
oraz z boku od schronu aż do bramy leżały tam zwłoki mężczyzn, w liczbie
około 6000. Pracowaliśmy przy paleniu tych zwłok cały dzień. Widziałem
tam zwłoki tramwajarzy, strażników i policjantów. W schronie głównego
budynku fabryki Franaszka Niemcy znaleźli kosztowności i drogie
produkty, jak sardynki, wódka itp.

Dwie
platformy z końmi wywoziły rzeczy. Neumann zabrał wtedy kolię wartości
ponad 2000000 zł. Od tego czasu wiedzieliśmy, że gestapowcy kradną na
własną rękę. W dniu 10 sierpnia 1944 r. przybyliśmy do remizy MZK. Obok
warsztatów głównych leżało tam około 300 zwłok.

Następnie
przeszliśmy na ul. Wolską 29, do pałacu hr. Biernackiego. Tu w ogrodzie
zastaliśmy około 600 zwłok kobiet, dzieci i starców, w tym trzech
księży, jak później słyszałem oo. Redemptorystów z ul. Karolkowej.
Cztery czy pięć zwłok leżało koło samego parkanu. Zwłoki spaliliśmy na
miejscu. Na posesji przy ul. Wolskiej 24, w miejscu gdzie obecnie stoi
skład desek, a gdzie dawniej była karuzela i sala tańca, zastaliśmy
około 1000 zwłok mężczyzn, kobiet i dzieci.

Zwłoki
spaliliśmy na miejscu, a nazajutrz szczątki zawieźliśmy do dołu
stanowiącego ogromny lej po wybuchu bomby. Przy znoszeniu szczątków
widziałem 5-6 zwłok świeżo zamordowanych mężczyzn. Zwłoki te także
zawieźliśmy do dołu i zakopaliśmy je na głębokości około 10 m. Następnie
udaliśmy się do szpitala Św. Łazarza i tam na pierwszym podwórku, z
całego terenu, z łóżek i nawet ze stołów operacyjnych, zebraliśmy około
5000 zwłok. Zakładaliśmy paleniska trzy razy. Oprócz zwłok spalonych,
wiele zwłok zostało zakopanych.

Ze szpitala
Św. Łazarza przy ul. Wolskiej udaliśmy się na ul. Karolkową do ul.
Leszno, gdzie na rogu ul. Karolkowej i Leszna w fabryce znaleźliśmy
około 42 zwłok kobiet i mężczyzn. Stamtąd udaliśmy się na ul. Żytnią do
ul. Młynarskiej i do cmentarza ewangelickiego. Na cmentarzu, ku tyłowi,
leżało bardzo wiele pojedynczych zwłok z każdego podwórza. W Parku
Sowińskiego zastaliśmy około 6000 zwłok. Leżały jakby zwalone koło
siatki parku, od strony ul. Wolskiej, wysoko na około 1,4 m, długości
około 25 m, szerokości 25 m. Stosy do palenia układaliśmy na skwerku w
parku.

Z domu
Hankiewicza naprzeciwko parku, z domów przy ul. Elekcyjnej i Ordona
koledzy znieśli trupy do Parku Sowińskiego. Sam nie chodziłem zbierać
tych trupów, więc nie wiem dokładnie ile ich było. Potem zbieraliśmy po
20-30 i 50 zwłok z podwórek przy ul. Ogrodowej, Leszno i Solnej.

W czasie
palenia zwłok przy ul. Ogrodowej, nr 43 czy 45 , Niemcy złapali dwóch
mężczyzn lat 54 i 22, ojca i syna, i obu rozstrzelali.

Na ul. Elektoralnej nr 11 gestapowcy zabili w obecności Gutkowskiego 8 kobiet wyciągniętych z mieszkania.

Z ul.
Elektoralnej nr 18 zabraliśmy 18 zwłok, z ul. Ogrodowej nr 58 – około 40
zwłok, z ul. Leszno 20 z podwórza około 100 zwłok, z ul. Ogrodowej nr 5
lub 7 (dokładnie nie pamiętam) z podwórza około 30 zwłok kobiet i
dzieci. Z ul. Górczewskiej 25 z podwórza, mieszkań, klatki schodowej i
ogrodu – około 200 zwłok.

Z ul.
Płockiej od n-ru 31 do nr 26(Szpital Wolski) – około 200 zwłok, w tym
dużo rannych c chirurgii, z rękami i nogami w łupkach. Zbieraliśmy
zwłoki ze schodów, korytarza i ulicy. Ze składu ryb „Franc i Janc” na
placu koło Hali Mirowskie i ul. Ciepłej około 40 zwłok. Oraz z piwnic
Hali Mirowskiej około 150 zwłok.

Z ul.
Wolskiej od n-ru 102 do ul. Elekcyjnej – z każdego domu wybraliśmy po
kilkanaście zwłok. Na ul. Przechodniej (numeru nie pamiętam) wybraliśmy
około 20 zwłok kobiet i dzieci”.

Brak głosów

Komentarze

Tak właśnie Niemcy z "ociągającymi się " za Wisłą bolszewikami wprowadzali "NOWĄ EUROPĘ". Teraz robią to subtelniej. Na razie..... .
Cześć Pamięci Walczącym i Pomordowanym.
Niech Bóg przyjmie ich do Siebie.
Amen.

Vote up!
0
Vote down!
0

Nie jestem pewien czy podążam we właściwym kierunku , więc na wszelki wypadek nie zbaczam z kursu.

#174445

ciarki przechodza.a na tzw prawicowych portalach -prawica ,konserwatyzm itp-trwa dyskusja czy tym naszym polskim bandytom-dowodcom nalezy sie czapa czy tez nie,o tym ze to Niemcy sa winni nie przeczytasz u nich nigdy.Znowu ciarki przeszly

Vote up!
0
Vote down!
0

leszek

#174456

Tego się nie da czytać.To było tak niedawno, Ci co bezsensownie zginęli pragnęli tylko żyć kochać, zapewnić bezpieczeństwo swoim dzieciom. Nie mogę myśleć nawet jak czuła sie matka, która trzyma za rączki swoje dzieci i nagle odczuwa jak słabnie uścisk. Jesteśmy winni tym ludziom bardzo wiele. Pamięć , modlitwę a przede wszystkim troskę o Ojczyznę. Czemu tylu ludzi myśli tylko o własnej d..... nie mogę także zrozumieć.

Vote up!
0
Vote down!
0

kaczoorek

#174473

To przecież było tak niedawno, a cała Europa już zapomniała. Zapomniała o pomordowanych, torturowanych Polakach.Zapomniano o nas w 1939, w 1944 i po wojnie rónież.Roosvelt i Churchill oddali w ręce kata Stalina wykrwawiony kraj.Tak jak Obama i reszta "wielkich" tego świata głęboko w d...e ma zabójstwo polskiego Prezydenta wraz z całą delegacją. Swiat pamięta o Żydach ( nie neguję, broń Boże, ich ogromnej tragedii), o Polakach nie.Wprost przeciwnie Niemcy winni tak strasznych zbrodni są obecnie wybielani a Polaków przyrównuje się do nazistów. Czy obecnie sprawujący władzę nagłaśniają rzeź Polaków? Nie . Takie szmaty pokroju Sikorskiego są w stanie tylko negować sens Powstania Warszawskiego.Tylu Polaków oddało życie za prawdę , wolność, sprawiedliwość, za Polskę , za rodzinę. Ich kości bieleją w lasach, na polach. Ich prochy wiatr rozwiewa. A taki, k...a,Jaruzelski cieszy sie wolnością zamiast dyndać od 22 lat na drzewie. Kiszczak- morderca siedzi na emeryturce zamiast gnić w piachu.Ziemia nasiąkła od polskiej krwi musi nosić takie ścierwa jak Bronek-zdrajca, Donek-Konfident,Kalisz-czerwona zaraza i wielu jeszcze innych gnojów.Boże dopomóż i wytrwać daj bo nóż się w kieszeni otwiera! Jeśli nasi nie wygrają wyborów to pewnego pięknego dnia ludzie wyjdą na ulice i nie bedzie to protest wobec poczynań władzy ale rzeź tych skur.....ów.Pozdrawiam.

Vote up!
0
Vote down!
0
#174487