My name is Galt, John Galt. Nie zmieszany, lecz wstrząśnięty

Obrazek użytkownika Obserwator
Idee

Szanowni.

   Zapadła klamka jeżeli chodzi o ustawy podatkowe "Polskiego Ładu", tak więc Polska została jednak w interesie wielkich korporacji skierowana w stronę trwałego przekształcenia się w tłumione "szklanym sufitem" kłębowisko uczestników "wyścigu szczurów 2,0".

   Tak, zmiany są potrzebne, ba, zmiany są KONIECZNE, układ stworzony w "czeciejerpe" w dalszym ciągu trwa w najlepsze (a właściwie: "najgorsze"), prezes Kaczyński ma rację opisując problemy i wskazując na ich źródła. Pytanie tylko, dlaczego proponowane są recepty, które sytuacji tych, którym się najbardziej chce, nie tylko nie polepszą, ale wręcz grożą jej pogorszeniem. Dlaczego całe społeczeństwo ma się zrzucać na to, by duże firmy za te same pieniądze miały lepiej opłacanych pracowników, podczas gdy mikro- i mali przedsiębiorcy są stawiani przed potężną z ich perspektywy zwyżką kosztów stałych?

   Pisałem już o tym wielokrotnie i nie będę się ponownie rozpisywał o szczegółach, szczególnie w tej chwili nie ma to już większego znaczenia. W przyszłym roku i tak każdy będzie miał okazję doświadczyć stręczonych dobrodziejstw osobiście lub przez obserwację skutków w otoczeniu (chyba że Prezydent zawetuje całość przyjętej dziś przez Sejm ustawy podatkowej "Polskiego Ładu", co daj Panie Boże), ale największa zmiana polega na tym, że tak jak do tej pory większość ludzi była niewolnikami własnych pragnień, tak teraz staną się niewolnikami własnych zdolności.

   Co mam na myśli? To, że pragnienia, szczególnie przyziemne i do tej pory trudne do realizacji, będą teraz stosunkowo łatwe do zaspokojenia. Młodzi ludzie na etacie, nawet na medianie, nie mówiąc o średniej krajowej, będą mogli sobie postawić domek na kredyt i spokojnie, bez szaleństw, egzystować, spłacając go i oszczędzając na wakacje, ba, mogą nawet awansować i zarabiać więcej, byle tylko nie przekroczyć pewnej miary. Ta akurat jest konkretna i wynosi 11 tysięcy miesięcznie, czyli 2.400 EUR - za chwilę będzie to jak w sam raz minimalna płaca w Niemczech pomnożona przez przelicznik z kilowatogodzin na konie mechaniczne, czyli 1,36, a więc łatwo zapamiętać.

   Oczywiście "coś za coś", w tym akurat wypadku tym "cosiem" po stronie kosztów jest ścisła, choć trudna do dostrzeżenia, kontrola działania każdego człowieka, stopniowo przekształcająca się w zabójcze narzędzie opresji, tym silniejsze, im bardziej pracowity człowiek. Sam fakt posiadania np. samochodu, domu (nawet tego "do 70 m.kw"), już teraz generuje potężne koszty stałe, jak do tego doliczyć luksus bycia w małżeństwie i wychowywania dzieci bez pomocy opieki socjalnej (czyli poza systemem), to z miejsca mamy do czynienia z podejrzeniem "lewych" dochodów, co uruchamia mało przyjemną procedurę żądania przez Urząd Skarbowy udowodnienia "każdej złotówki" (mało kto wie, że w postępowaniu skarbowym ciężar udowodnienia niewinności spoczywa na delikwencie, tak mówi Kodeks Skarbowy) lub też z podejrzeniem nadmiernego ubóstwa i nieproszonymi wizytami pomocy społecznej (nie radzę próbować pogonienia towarzystwa, szczególnie jak się ma małe dzieci).

     Dlatego też fundowany jest nam los niewolników własnych zdolności, wykorzystujący fakt, że w każdym uzdolnionym człowieku tkwi naturalny pęd do wykorzystywania swoich talentów. Nie jest to kwestia działalności czysto zarobkowej, choć oczywiście każdy chętniej odda samochód w ręce urodzonego mechanika, który ze znawstwem i z sercem zrobi z nim co trzeba, niż powierzy gościowi, który przyszedł do roboty jak za karę i choć nawet wie co należy czynić, to mu się po prostu nie chce, a za tym oczywiście idzie i to, że ten pierwszy zarabia więcej niż drugi.
   To znaczy, tak było do teraz.

   Co się zmieniło? Aaa, bardzo dużo, polecam poczytać. I zapoznać się, szczególnie z tymi przepisami, których w tej znowelizowanej ustawie nie ma, a które na skutek jej wejścia w życie nabiorą innego smaczku. Wiecie że jak szef zaprosi w grudniu pracowników na świąteczną imprezę integracyjną, to taki np. sprzedawca czy programista może 1 maja następnego roku stać się przestępcą podatkowym, winnym czynu zagrożonego karą więzienia? Szczególnie jak mieszka u rodziców, pomógł sąsiadowi-emerytowi wymienić pękniętą rurę w świąteczny weekend i kolega podwozi go do pracy? Wiedzieliście? Po prostu jak suma dochodów przekroczy 133 tysiące rocznie, to trzeba będzie zwrócić "ulgę dla klasy średniej" (te 13 tysięcy coś), a do dochodów dla zeznania podatkowego dolicza się m.in. udział w kosztach imprezy firmowej (nawet jak się na niej nie było), korzyści wynikające z oszczędności pomiędzy kosztami korzystania z lokalu a "ceną rynkową" wynajęcia oraz możliwe do uzyskania przychody ze świadczenia usług, nawet jeżeli były świadczone nieodpłatnie. I teraz to zeznanie podatkowe musi być spójne z deklaracjami ZUS, które za takiego pracownika składa co prawda firma, ale jedynie w zakresie wynagrodzenia, natomiast od tych "dodatkowych dochodów" no to trzeba już samemu, żeby obliczyć i zapłacić te 9% "składki zdrowotnej", bo gdy pomiędzy PIT a DRA jest różnica, to z automatu wyskakuje "podejrzenie uszczupleń". A jeżeli się tych "dodatkowych dochodów" nie uwzględni w PIT, no to jest się potencjalnie jak na patelni, bo prędzej czy później możemy dostać pytanie, czy pamiętamy jak osiem lat temu firma fundowała nam przez dwa upalne miesiące smakową wodę gazowaną, podczas gdy zgodnie z ustawą przysługuje woda zwykła, niegazowana, więc różnica ceny jest naszym dochodem który powinien być zgłoszony do opodatkowania i oZUSowania "zdrowotną", a ponadto trzy razy korzystaliśmy do celów prywatnych z samochodu służbowego szefa, co zostało odnotowane w książce przebiegu pojazdu, a koszty czego również stanowią nasz przychód (w dodatku "koszty" nie w sensie paliwa i amortyzacji, ale w sensie kosztów wynajmu samochodu tej samej klasy na wolnym rynku).
   Tak, po ośmiu latach, a nawet po dwunastu, bo w ramach procedury kontroli zmierzającej do ustalenia nieujawnionych dochodów, Urząd Kontroli Skarbowej nie ma ograniczeń czasowych. Już teraz zresztą...  

   I w ten sposób staniemy się niewolnikami własnych marzeń, tych wyrastających nad przeciętność oraz własnych zdolności, tych wyróżniających nas w tłumie. Zamiast tworzyć wynalazki i dzieła, zarówno wielkie jak i małe, zamiast chłonąć wiedzę o świecie i dążyć do jego przekształcania aby stał się lepszym miejscem do życia, będziemy musieli czujnie węszyć dookoła, czy przypadkiem to co akurat robimy nie jest czasem "dochodem", od którego należy się haracz i czy przypadkiem nie wpadniemy w wyższą skalę podatkową, skoro kolegom dziecka z klasy wyjaśniliśmy drugą zasadę termodynamiki, kiedy wpadli do niego poduczyć się przed klasówką. Tak, owszem, są to korepetycje, jak najbardziej. A że za darmo? No cóż, ze swoimi pieniędzmi możemy robić co nam się podoba, to wolny kraj, ale najpierw trzeba zapłacić podatki. No i te 9% "zdrowotnego", oczywiście. 
  
    Receptę na dzisiejsze czasy opisał niejaki Diogenes Laertios w swoich "Żywotach filozofów" (księga VI "Cynicy", rozdział 2 "Diogenes"): "...Platon widząc, jak Diogenes płucze jarzyny, podszedł do niego i spokojnie powiedział: „Gdybyś był dworzaninem Dionizjosa, nie płukałbyś jarzyn". Na co równie spokojnie odparł Diogenes: „A ty, gdybyś płukał jarzyny, nie musiałbyś być dworzaninem Dionizjosa...", więc uprzejmie informuję wszystkich szanownych biurokratów, wyobrażających sobie, że będą mi robili "tor przeszkód", że niniejszym ogłaszam bezterminowy strajk, do którego innych nie tylko nie zachęcam, ale nawet odradzam (i w obydwu wypadkach wiem co robię).

   Tak, strajk. Skoro mam być karany jeszcze bardziej niż teraz za ten rodzaj aktywności który jest najbardziej ludzki, bo związany z tą cechą człowieka, która wyróżnia go ze świata zwierząt, a więc rozumnością, to się od niej po prostu powstrzymam. To jest jedyna rzecz, której mi nikt odebrać nie może - moja wolność wyboru i moja wolna decyzja o zaprzestaniu twórczego działania. Można zmusić człowieka do pracy fizycznej, ale nie sposób zmusić go do pracy twórczej.
   Można zagonić artystę do kopania rowów i fizyka kwantowego do wożenia taczką ziemi, ale nie można zmusić do tworzenia i do twórczego myślenia, to są akty wolne wolnych ludzi i dla realizacji wymagające wolności. A właśnie nam ją zabieracie.

   Nie będę waszym niewolnikiem, bo nie mam potrzeb. Zwolniliście z kwitologii 30 tysięcy rocznie? OK, będzie musiało mi tyle wystarczyć na przeżycie. Razem z żoną będziemy mieli sześćdziesiąt tysięcy, ostatecznie to minimalne wynagrodzenie za jakąkolwiek pracę na pełnym etacie, co nam spokojnie wystarczy, jeszcze razem z wynajęciem mieszkania.
   W dodatku - wynagrodzenie bezpieczne. Wiecie dlaczego? Bo nawet jeżeli wlepią mandat za cichy chód po ulicy, brak maseczki, niezłożenie jakiejś deklaracji, o której nie słyszeliście i nie chcecie słyszeć, albo macie stwierdzone sądownie, choćby nieistniejące długi, to tych pieniędzy żaden komornik ruszyć nie może.

   Wyjście z systemu, to wyjście z sytuacji, na szczęście udało mi się przez ostatni tydzień doprowadzić do odrzucenia mojej, nieopatrznie złożonej obietnicy pracy twórczej, więc zaraz po zakończeniu głosowania w Sejmie wysłałem aplikację na wyszukane wcześniej stanowisko (wcale nie było łatwe znalezienie takiej pracy na pełen etat za minimalnym wynagrodzeniem, w której będzie się jedynie parą samobieżnych rąk, zazwyczaj chcą płacić więcej i oczekują "samodzielności", "kreatywności" i "zdolności szybkiego podejmowania decyzji") i jestem w trakcie informowania partnerów o moim zamiarze wycofania się do końca roku ze wszystkich projektów ze względu na "podjęcie pracy etatowej". Mała strata, bo to akurat taka działalność, gdzie wkładem własnym jest własna praca, zaś jakiekolwiek zyski są realizowane na koniec (no bo rozwiązanie musi mieć co najmniej 6 stopień dojrzałości technicznej, żeby pchać sprawy dalej), a tego końca dla mnie już nie będzie, pogonimy przez grudzień sprawy tak, że dalej dadzą już sobie radę sami.

    Uczcie wszystkich segregować śmieci, tresujcie w oddychaniu co drugi raz, wprowadzajcie kartki na zużycie tlenu, zachęcajcie do ............... (potrzebne wstawić) i zostawiajcie potem na lodzie, zmieniajcie przepisy podatkowe ex nunc nawet gdy sprawa jest w toku i o tych zmianach nikt ówcześnie nie wiedział, oduczajcie krowy pierdzieć i dalej słuchajcie Komisji Europejskiej oraz komisarza Timmermansa (choć od strony retoryki, nie powiem, bardzo patriotycznie i bardzo bojowo) - ale już beze mnie. Sorki, już mi wystarczy.

    Od razu oświadczam, że nie jestem tzw. "randystą", czyli wyznawcą Ayn Rand i jej "etyki egoizmu", zresztą przy tworzeniu swoich koncepcji popełniła potężny błąd metafizyczny, gdy wychodząc z pozycji realizmu arystotelejskiego i jego kryterium prawdy związanego z obiektywnie istniejącą rzeczywistością (na którą to rzeczywistość zresztą się powołuje), wskutek nieuprawnionej redukcji tejże rzeczywistości do aspektu czysto materialnego, przeniosła to kryterium na człowieka jako podmiot poznający świat zmysłowo, co jest oczywiście czystym materializmem, a więc poglądem idealistycznym, czyli zupełnym przeciwieństwem tego, na czym próbowała oprzeć swoją filozofię, a czego nie raczyła już zauważyć. Jako zadeklarowany zwolennik Cywilizacji Łacińskiej, będącej przecież wytworem wspólnoty, nie mogę zresztą akceptować pomysłów Rand, poza tym są one wewnętrznie sprzeczne (choć oczywiście jeżeli istniałaby gdzieś wspólnota ludzi pięknych, młodych, mądrych i zdrowych, w dodatku żyjących wiecznie, to jak najbardziej można by się im przyjrzeć, ale - o ile wiem - w Raju te sprawy są już od zarania dziejów poukładane najlepiej jak tylko można, więc i tak niczego się nie poprawi).
    Niemniej, jako wspomniany zadeklarowany zwolennik Cywilizacji Łacińskiej, nie mogę nie wskazać na istotny aspekt konstytutywny tej cywilizacji - jest to sposób życia zbiorowego właściwy dla wspólnoty ludzi wolnych.
   Wolnych, a nie zmuszanych do czujnego tłumaczenia się z tego, że się żyje, czym się pali w piecu, gdzie się zarabia, ile i w jaki sposób, czym, dokąd, z kim i za co się jeździ po własnym kraju etc., etc., etc.

    Ayn Rand napisała m.in. kapitalną książkę "Atlas zbuntowany", kiedy czytałem ją po raz pierwszy coś z dziesięć lat temu trochę z przymrużeniem oka (zresztą sytuowałbym ją w gatunku political fiction), byłem przemile zaskoczony spójnością jej wizji świata przełomu wieków, stworzoną przecież pod koniec lat czterdziestych (zaczęła ją pisać chyba w 1945 roku), ale muszę przyznać, że prezentowana w niej perspektywa upadku głodującej i zamarzającej z braku opału Socjalistycznej Europy Zachodniej, budziła wtedy we mnie nieco inne odczucia, niż pod koniec października Anno Domini 2021...

   Książkę polecam (lecz z uwagą na wspomniany błąd metafizyczny, bo inaczej można wpaść w pułapkę mentalną, w której znalazło się bardzo wielu bardzo inteligentnych młodych ludzi, a wyjście z niej jest trudne, o ile w ogóle możliwe), ale szczególnie chciałem zwrócić uwagę na postać głównego bohatera, Henry'ego Reardena, znakomitego wynalazcy, stuprocentowego mężczyzny, własną pracą, wysiłkiem, twórczością i zdolnościami przechodzącego od pracownika fizycznego w kopalni do właściciela stworzonego przez siebie koncernu stalowego, który wskutek bardzo socjalistycznych w treści kolejnych ustaw, orientuje się nagle, że nie jest właścicielem swojego dzieła, pracującym za obopólną, wolną zgodą na rzecz potrzebujących jego produktów ludzi, lecz państwowym niewolnikiem, mającym na własny koszt zaspokajać wskazywane mu potrzeby innych, przy czym bilans tego działania jest wyłącznie jego problemem.
   Jak każdy rozsądny człowiek, początkowo próbuje się jakoś odnajdować w narastającej opresji, ale przychodzi moment, gdy nie ma już żadnej możliwości wolnego działania. Konstatacja tego faktu powoduje  różne reperkusje (odsyłam do książki, może być bardzo pouczająca), ale pojawia się osoba Jonha Galta, też wynalazcy, dzięki któremu Rearden może wreszcie zerknąć za kulisy tego teatru w którym obydwaj działają. Co ciekawe, Rearden pomimo swojego majątku i zdolności, jest dokładnie w takiej samej sytuacji do Galt, który dobrowolnie wycofał się z jakiejkolwiek aktywności twórczej i zarabia na życie pracując jako szeregowy robotnik torowy, tyle że trochę lepiej od niego mieszka, jada i jeździ, ale dla odmiany nie wie po co mu to wszystko.

   John Galt "zatrzymał silnik świata", powstrzymując się od jakiejkolwiek właściwej ludziom aktywności twórczej, nie zgadzając się zgotowaną mu na pozycję niewolnika, zarządzanego przez żerujących na nim biurokratów. Od strony czysto fizycznej, ludzkie potrzeby nie są wygórowane, zapewniam z wieloletniej praktyki, że jak jest co jeść, na kwaterze jest ciepło i na łeb nie kapie, to da się dociągnąć nawet do nieuchronnego momentu ostatecznej rezygnacji z PITów, ZUSów itd., szczególnie jak dzieci już odchowane, ale warunkiem sine qua non jest nie posiadanie niczego, czego groźba odebrania mogłaby być narzędziem szantażu.

    Dlatego też do tego strajku nie tylko nie zachęcam, ale nawet go odradzam, bo paradoksem jest, że ludzie którym zaufałem doprowadzili do tego, że aby być człowiekiem naprawdę wolnym, trzeba pozbyć się wszystkiego i ograniczyć potrzeby do minimum. Miał rację Arystoteles, mówiąc, że prawdziwie bogaty nie jest ten kto ma wszystko (bo takich przecież nie ma), ale ten kto niczego nie potrzebuje. Pytanie tylko, czy naprawdę o to nam chodziło? O zafundowanie sobie "szklanego sufitu", znad którego szyderczo będą na nas patrzeć potomkowie postkomunistów i wszelkiej maści cwaniaków, którzy zdążyli się już wyrwać z tego bagna i uzyskać status rentierów, a którym zapewniono właśnie brak depczącej po piętach konkurencji. Bo przecież ta piękna Polska, oglądana przez szyby limuzyn, te małe i większe zakłady produkcyjne, hale warsztatowe i składy, domy, ślicznie utrzymane działki, dobre samochody - to wszystko w większości jest albo cudze, albo na kredyt. 

  "My name is Galt, John Galt"...
 

Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (4 głosy)