WIELKOMIEJSKI WYPAS BARANÓW

Obrazek użytkownika kokos26
Blog

Od 1 kwietnia ceny wszystkich podstawowych artykułów żywnościowych poszybowały o 5 proc. w górę, przez co spełniły się słowa Tuska, który obiecywał Polakom, że: „To moje przekonanie, że już po 100 dniach ludzie będą mieli więcej, w sklepach będzie taniej i w każdym polskim domu będzie lepiej, ma gruntowne pokrycie w naszych kompetencjach i obliczeniach”. Tak, tak, nic mi się nie pomyliło i nie pomieszało, ponieważ media pompujące Tuska orzekły, że podwyżka VAT to tak naprawdę nie jest żadna podwyżka, bo ceny ich zdaniem utrzymają się na tym samym, co dotąd poziomie. Pojawiły się nawet optymistyczne głosy mówiące, iż podwyżka cen żywności w rzeczywistości okaże się obniżką i ceny spadną dzięki konkurującym ze sobą sieciom handlowym. Ciekawe co będzie się działo w lipcu gdy ceny energii wzrosną o 64 proc.? Pewnie znowu „młodych i wykształconych z dużych miast” uda się przekonać, że Tusk nie kłamał mówiąc: „Gdy będę premierem rachunki za prąd i gaz będą o połowę mniejsze”.
To nie są już tylko podejrzenia, ale kolejny koronny dowód na to, że rządzący Polską z nadania Brukseli i Berlina oraz pompujące ich media mają Polaków za głupców i co w tym wszystkim najsmutniejsze, w dużej mierze mają rację. Potwierdzają to także wyniki wyborów samorządowych, co najjaskrawiej widać w dużych i wielkich miastach. Wydawałoby się, że ludzie rozumni po tak bezczelnych kłamstwach i niedotrzymanych obietnicach wyborczych powinni zmieść ze sceny politycznej rządzącą Polską koalicję oszustów, przynajmniej na poziomie samorządów. Tak się jednak nie stało. Jak widać „młodym wykształconym z dużych miast” można wmówić wszystko. Nawet to, że wzrost cen żywności i energii nie prowadzi do zubożenia społeczeństwa, ale do jego wzbogacenia. Czy ten młody wielkomiejski elektorat kiedyś zmądrzeje? Póki co nie widać na horyzoncie nawet promyka nadziei. No, może dojrzeją do buntu, kiedy zorientują się, że nie stać ich już nawet na sześciopak harnasia i najtańszą kiełbasę na grilla z Biedronki czy Lidla. Ale wydaje się, że i to nie wystarczy by zrozumieli, że nigdy nie byli i nie są żadnymi przedstawicielami wielkomiejskich elit, tylko zwykłym wyborczym otumanionym mięsem armatnim i stadem baranów.
Niestety do bycia elitą nie wystarczy licencjat czy tytuł magistra i kilka certyfikatów powieszonych na ścianie. Nie wystarczy parę obejrzanych oscarowych filmów i jedna przeczytana książka Stephena Kinga. Nie wystarczy niechęć, czy wręcz nienawiść wyrażana do ciemnogrodu, pisiorów, katoli, kleru, nacjonalistów, faszystów i antysemitów. To nie są wystarczające przesłanki, aby zaliczać siebie do elit i czuć się lepszymi od innych. Gdyby rzeczywiście górowali intelektualnie nad młodymi mieszkańcami małych miasteczek i wsi oraz „starymi zgredami” to przede wszystkim potrafiliby posługiwać się własnym rozumem. Tymczasem „młodzi wykształceni z dużych miast” bezrefleksyjnie przyjmują poglądy serwowane im przez „wiodące media” oraz „dyżurne autorytety” i jak młode pelikany łykają wszystko to, co im się z premedytacją serwuje. Jadąc autobusem lub siedząc w kawiarni czy restauracji wystarczy posłuchać przez kilka minut przypadkowej rozmowy takich ludzi by zorientować się, że mamy do czynienia ze zwykłymi matołami bez żadnych horyzontów umysłowych i intelektualnych. Ci ludzie w większości przybyli do Warszawy, Krakowa, Poznania czy Wrocławia ze wsi i małych miasteczek i bardzo często są tymi pierwszymi w rodzinie, którzy zdobyli wyższe wykształcenie i zaczepili się w wielkim mieście. Wystarczy rok lub dwa pobytu, aby zaczęli snobować się na miastowych i wstydzić swoich rodzinnych korzeni, choć często rodzice czy dziadkowie harowali od świtu do nocy, aby taki synalek, córeczka, wnusio lub wnusia mieli w życiu lepiej. No, ale jak tu się przyznać miastowym rówieśnikom, że rodzice i dziadkowie, co niedzielę chodzą do kościoła, oglądają TV Trwam, słuchają Radia Maryja, a na drzwiach wejściowych, co roku w Uroczystość Objawienia Pańskiego poświęconą kredą od pokoleń kreślą K+M+B. Jak się przyznać, że ich rodzice i dziadkowie nigdy w wyborach nie głosują na lewactwo, postkomunistów i liberałów? Przecież w ich nowym wielkomiejskim świecie to największy obciach. Oni, aby zdobyć akceptację muszą być bardziej europejscy, światowi, postępowi i „na czasie” niż ich miastowi rówieśnicy. Taki już los neofitów. Jak ich zmusić do refleksji i zastanowienia się nad sobą? Co zrobić, aby skłonić ich do rachunku sumienia. Myślę, że doskonałą okazją do tego, aby przejrzeli się jak w lustrze byłby krótki wypad na Podhale.
Właśnie 23 kwietnia w dzień św. Wojciecha rozpoczyna się tam wiosenny redyk. Może zastanowi ich sytuacja, w której jeden baca, trzech juhasów i kilka owczarków potrafi zapanować nad ogromnym stadem owiec i baranów zbijając je w jeden kierdel tak skutecznie, że nie przychodzi im do głowy oddalanie się, buntowanie czy wybieranie własnej drogi bądź innego pastwiska. Obserwując z daleka pasące się owce z pozoru i na pierwszy rzut oka wydaje się, że są beztroskie i wolne. Kiedy jednak dłużej się przyjrzymy, to zauważymy, że co jakiś czas ujadając i szczekając owczarki reagują na każde oddalenie się pojedynczej sztuki bądź grupy owiec od stada. Nawet wtedy, kiedy kierdel staje się zbyt mało zbity w kupę i owce i barany rozłażą się nieostrożnie na zbyt dużym obszarze, owczarki przystępują do akcji robienia porządku. Co ciekawe, dzieje się to jakby bez udziału bacy i juhasów. Są oni zupełnie niewidoczni, choć wiadomo, że to oni szkolili owczarki do tego trudnego zadania i gdzieś z szałasu zwanego kolibą bacznie obserwują wszystko, co się dzieje. Jednak psy oddelegowane do tej roli, oprócz tresury muszą mieć pewne wrodzone predyspozycje. Ślepe posłuszeństwo, a w zamian poklepanie po karku, podrapanie za uchem i pełna micha. Jednym słowem bacowie i juhasi trzymają rękę na pulsie mając do dyspozycji oddane sobie ślepo narzędzia. Panuje wolność i swoboda, ale ściśle kontrolowana. Aby tak do końca zapanować nad bezmyślnym wydawałoby się stadem już dużo wcześniej czynione są pewne sprawdzone przez wieki zabiegi. Jak wiadomo owce pochodzą z różnych wsi i od  różnych gazdów. Najpierw, więc dochodzi do tak zwanego mieszania owiec. Baca na chwilę znika gdzieś wśród drzew by za chwilę pojawić się ze ściętą młodą jodłą. Po zaostrzeniu jej na końcu wbija ją w ziemię. Tak przygotowany słupek zwany jest mojką. Następnie stado za pomocą krzyków, gwizdów juhasów i ciągłego psiego ujadania zbijane jest w jeden ciasny i niesamowicie beczący kierdel, by następnie ruszyć wokół mojki kilkakrotnie ją okrążając, Podczas tego szalonego biegu psy i juhasi bacznie uważają, aby żadna owca nie wypadła poza krąg i nie oddaliła się. Po tym rytuale owce stają się spokojniejsze, mniej beczą i już nie jest im w głowie tęsknota za własnym gazdą, rodzinną owczarnią czy ucieczką do własnej wsi. Później stado zapędzane jest do koszaru - ogrodzenia, w którym przebywa nocą. Baca z zawiniątka wydobywa kadzidło i je podpala. Wonnym dymem okadza teraz wszystkie owce w koszarze, aby nadać im jeden wspólny charakterystyczny zapach po to, by trzymały się razem i nie rozłaziły po hali. Po tych wszystkich zabiegach, które mimo rytualnego charakteru mają bardzo praktyczne znaczenie można owce strzyc i doić do woli.
Czy taki pouczający obraz redyku byłby dla „młodych dobrze wykształconych z dużych miast” czymś w rodzaju uwalniającego i oczyszczającego khatarhis? Czy zrozumieliby w końcu, że są tylko bezmyślnym stadem baranów, których wolność jest pozorna i ściśle kontrolowana przez obcych baców i juhasów oraz miejscowe szkolone zagranicą owczarki zbijające ich w jeden identycznie beczący kierdel?
Wbrew pozorom to wielka sztuka i zaawansowana inżynieria społeczna, żeby z młodych, ambitnych ludzi uczynić stado posłusznych owieczek i baranów i na dodatek przekonać ich, że stanowią elitę i są intelektualnie samodzielni oraz wolni w swoich poglądach i wyborach. Mistrzostwem jest tak ich wytresować, aby nie zauważyli pilnujących ich owczarków i nie zorientowali się, że stali się niewolnikami szaleńczych lewackich ideologii. Jak pisał Norwid: „Niewolnicy wszędzie i zawsze niewolnikami będą – daj im skrzydła u ramion, a zamiatać pójdą ulice skrzydłami”.

Artykuł ukazał się w tygodniku „Warszawska Gazeta”

5
Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (12 głosów)