Logika dziejów

Obrazek użytkownika Free Your Mind

Jeśliby spojrzeć z perspektywy czasu, to transformacja komunizmu w neokomunizm wydaje się najgenialniejszym manewrem, jakiego dokonały specsłużby na przestrzeni niemalże całego ostatniego stulecia, a już na pewno w okresie powojennym. Zrzuciły jeden ideologiczny gorset, zastępując go innym („postpolitycznym”, postmodernistycznym, neomarksistowskim), bardziej strawnym dla zachodniego establishmentu, a jednocześnie zachowały pełnię władzy nad kluczowymi dziedzinami społeczno-politycznego życia. Ta władza sprawowana jest albo bezpośrednio za pomocą ludzi wiernych specsłużbom, albo za pomocą (czasowo usypianej) agentury rozlokowanej wszędzie tam, gdzie to potrzebne – od showbiznesu po wyrafinowane dziedziny badań naukowych, zwłaszcza te związane z analizowaniem i kreowaniem nastrojów społecznych. Reszta zaś jest beztroskim przedstawieniem, w którym mogą swoje trzy grosze wtrącić pożyteczni idioci, których z nastaniem bolszewizmu pojawiło się całe mrowie i mnożą się do dziś, widząc łatwy pieniądz w nadskakiwaniu każdej reżimowej władzy.Trudno określić, w którym momencie w bloku sowieckim odkryto, iż zamaskowanie tworzenia „zachodniej demokracji” jest o wiele lepszym sposobem na udoskonalenie komunizmu aniżeli dalsza „militaryzacja” tego ustroju (czy to były lata 70., czy 80.). Nie jest to zresztą w tej chwili istotne, zwłaszcza że odpowiedź na to pytanie kryje się w moskiewskich archiwach, do których mamy znikomy dostęp. Teoretycy komunizmu musieli uznać, iż od terroru totalnego, bardzo kosztownego w zastosowaniu (pełna kontrola nad wszystkimi dziedzinami życia obywateli), efektywniejszy może być terror wyspowy, tj. stosowany sporadycznie, lecz w stosunku do precyzyjnie wyznaczonych celów osobowych i instytucjonalnych. O ile więc za komunizmu terrorem objęty był dosłownie każdy obywatel (nawet członkowie czerwonej kasty musieli się liczyć z tym, iż terror może się zwrócić przeciwko nim, znając choćby historię czystek stalinowskich i długoletnią tradycję skrytobójczych mordów politycznych, za pomocą których bolszewicy i bezpieczniacy torowali sobie drogę do władzy), o tyle po pieriestrojce (transformacji), tj. w neokomunizmie, terror miał być skierowany wyłącznie na niektóre, starannie wyselekcjonowane grupy ludzi. Ten zaś manewr to było twórcze ukoronowanie wielu ciągnących się dziesięcioleciami marksistowskich dyskusji o „socjalizmie z ludzką twarzą”.Ludzka twarz socjalizmu ukazywała się wtedy, gdy obywatele w swej większości nie musieli się już śmiertelnie bać sowieta dzień w dzień („dano im żyć”), ponieważ systemową opresję ograniczano do najbardziej niebezpiecznych dla transformacji jednostek czy zbiorowości.Czerwoni analizowali ewolucję „społeczeństw burżuazyjnych” i musieli uznać, iż wcale nie trzeba ludzi codziennie nękać kolbami ani stukać w okna dla postrachu, by „słuchali się władzy”, wystarczy bowiem takie przeformułowanie kultury, mediów, edukacji, takie skonstruowanie systemu wartości, w którym to, co wiąże się z wolnością, zostanie systematycznie rozmyte na rzecz myślenia kolektywnego i nowego prymatu zbiorowości nad jednostką. Neomarksistowska „droga przez instytucje”, która dokonywała się na Zachodzie od lat 60., dowodziła iż można przejmować władzę „nad masami” bez specjalnego przelewania krwi i bez wyprowadzania dzielnych ludowych wojsk na ulice. Rewolucję można bowiem przeprowadzać „odgórnie”, w białych rękawiczkach, nie zaczynając od koncłagrów, zsyłek i więziennych katowni.By dokonać takiej transformacji na gruncie sowieckim wojskówka i Bezpieka potrzebowały „podwykonawców”, którzy tak zrekonstruują kulturę, że nie będzie miała ona charakteru leninowsko-stalinowskiego, ale pozostanie nadal kolektywistyczna. Do takiej rekonstrukcji można było włączyć oczywiście byłych sowieciarzy, bo ci zawsze potrafili być elastyczni i w zależności od „mądrości etapu” głosić to, co akurat nakazywało politbiuro (bez względu na to, jak bardzo było to sprzeczne z poprzednią epoką), ale też ludzi „zaufania publicznego”, czyli lokujących się (przynajmniej oficjalnie) w opozycji do komunistycznego systemu. Z tego też względu w Polsce w roku 1989 r. nie pozwolono na prowadzenie nowego dziennika np. Urbanowi, lecz akurat Michnikowi. W proces rekonstrukcji kultury włączyli się też ludzie, którzy potrafili twórczo wspierać zarówno socrealizm, jak i „kino moralnego niepokoju”, na zrywie solidarnościowym i III RP kończąc (ze szczególnym uwzględnieniem „boju o wolność i demokrację” za mrocznych czasów kaczyzmu) – jak choćby A. Wajda.Przemiany te przebiegały w specyficznym, także ewoluującym, kontekście geopolitycznym. Zachód „zmęczony” był już zimną wojną i z wyraźną ulgą przyjął „pieriestrojkę”, ponieważ natychmiast znikały (i tak dość skromne, jeśli chodzi o finanse) zobowiązania wobec narodów walczących o niepodległość i wyzwolenie spod sowieckiego buta. Na Zachodzie poza tym zaawansowana była zmiana mentalnościowa związana z eurokomunizmem i ponownym „odkryciem” Rosji. Akurat Niemcy mieli za co na nowo przyjaźnić się z Moskwą, to przecież Kreml był w pewnym sensie motorem ich pozimnowojennego zjednoczenia. No ale coś trzeba było zrobić ze sferą buforową, czyli tymi najrozmaitszymi krajami, które (przynajmniej formalnie) poodpadały od bloku sowieckiego. Wymyślono więc czysto formalne przyjęcie do NATO oraz włączenie do „struktur europejskich”, co miało stanowić „dziejową sprawiedliwość” i zarazem dowód westernizacji tychże buforowych państw. Włączenie ich do Paktu nie pociągało żadnych poważnych inwestycji natowskich w tychże krajach, żadnego istotnego dozbrajania, a już broń Boże, instalowania broni jądrowej – wychodzono bowiem z założenia, iż zimna wojna się skończyła, Moskwa się zmieniła, a zagrożenia współczesnego świata nie wiążą się już z Rosją (nawet jeśli 1. przez dziesięciolecia wspierała ona ekonomicznie i zbrojnie terroryzm i różne dyktatury, 2. nie jest krajem „w pełni demokratycznym”, mówiąc delikatnie, 3. rządzona jest przez ludzi posowieckich specsłużb). Włączenie do „struktur europejskich” pociągało za sobą zaś aplikowanie kolektywistycznego systemu wartości związanego z budową eurokomunistycznego superpaństwa.I wszystko zadziałało naprawdę sprawnie, gdyż w czasie pieriestrojki zadbano o to, by w państwach buforowych utworzyć potiomkinowskie struktury władzy, tzn. by westernizacja i demokratyzacja miały charakter fasadowy – pozbawiony kontrolowalności ze strony obywateli i pozostający pod stałym nadzorem specsłużb. W Polsce (tak jak i w Rosji) uzyskano to poprzez zablokowanie jakichkolwiek (gwarantujących pełne odzyskanie niepodległości oraz pełną podmiotowość obywatelom) procesów desowietyzacyjnych i deubekizacyjnych. Zmiany, jeśli już, miały charakter kosmetyczny a nie fundamentalny i - jak od kilku lat obserwujemy po rekomunizacyjnych działaniach obecnego polskiego rządu, który doprowadził nie tylko demilitaryzacji kraju, ale i stopniowo neutralizuje (rekomunizuje) wszystkie niezależne instytucje państwa – nabrały teraz wyjątkowego przyspieszenia.Na tych rekomunizacyjnych zabiegach stanowiących wyraz podległości tego rządu wobec specsłużb się historia nie kończy – ten proces rekomunizacji musi przecież mieć szersze uzasadnienie i perspektywiczne cele. Niedawno, na parę dni przed smoleńską katastrofą, sformułowano je jasno i wyraźnie, mówiąc o „polsko-rosyjskim pojednaniu”. Owo pojednanie to nic innego, jak zamknięcie fazy „rekonstrukcji” bloku sowieckiego poprzez ponowne, trwałe uzależnienie Polski od Moskwy. Już nie tylko energetyczne, ale i polityczne. Czy także militarne? Nie jest to konieczne w sytuacji, w której polska armia przez swoją liczebność i uzbrojenie stanowi coś w rodzaju firmy ochroniarskiej bantustanu – ale też nie jest to wykluczone. Pakt wojskowy z Rosją można by przecież przedstawiać obywatelom (w sytuacji, w której USA - jak słusznie przypomina w swym dzisiejszym poście B. Zalewski - 17 września 2009 r. rezygnuje z planów instalowania w naszym kraju tarczy antyrakietowej; czy ktoś pamięta jeszcze te symptomatyczne powiedzonka Komorowskiego w stylu „nie jesteśmy 50 stanem Ameryki”?) jako o wiele lepsze zabezpieczenie Polski aniżeli wiązanie się z kapryśnymi sojusznikami z Zachodu, a szczególnie z USA.Czy polski rząd podporządkowuje Polskę Rosji z wyrachowania czy ze strachu, nie ma znaczenia, gdyż proces ten posunięty jest już tak daleko, iż wydaje się, że tylko zdecydowane działanie obywateli (na początek choćby w wyborach prezydenckich) może go zatrzymać. Na tle przywołanych wyżej, zachodzących od paru dziesięcioleci, zmian w naszym (szeroko rozumianym) regionie, to, co wydarzyło się 10 kwietnia 2010 r. należy odczytywać, jak sądzę, w kategoriach celowego działania, a nie żadnego, absolutnie żadnego przypadku. Terror wystarczy skierować w jakiś precyzyjnie wymierzony cel i już sprawy nabierają gwałtownego rozpędu i podlegają swoiście rozumianej, posowieckiej normalizacji. Pozostaje tylko pytanie, czy będziemy w stanie umiejętnie rozliczyć tych wszystkich ludzi, którzy najchętniej zapisaliby nas do partii „Jedna Rosja”?http://www.rmf.fm/blogi/bogdan-zalewski/paneuropa-czy-pan-eurazja,9105http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20100430&typ=po&id=po01.txt

Brak głosów

Komentarze

bardzo to ciekawe...

Vote up!
0
Vote down!
0
#57395