Ksiądz Jerzy i ksiądz "Rolando"

Obrazek użytkownika Rybitzky
Historia

Jednym z głównych argumentów TW oraz ich obrońców jest powtarzane do znudzenia stwierdzenie: „moje donosy nikomu nie zaszkodziły". Nie wiadomo skąd ta pewność, ale zawsze jest niczym granitowa skała.

Zapewne tak samo wmawiał sobie ksiądz zarejestrowany przez SB jako „Rolando". Tyle tylko, iż on musiał w głębi serca czuć, że owszem, zaszkodził. I to bardzo.

Do księdza „Rolando" i jego akt dotarła ekipa „Superwizjera TVN" robiąca materiał o tajemnicach związanych ze śmiercią księdza Jerzego Popiełuszki. Jak się okazało, pomoc duchownego bardzo przydała się esbekom w planowaniu zabójstwa. Podobnie zresztą, jak pomoc wielu innych agentów, których siecią otoczono kapelana „Solidarności".

Zapewne większość z tych ludzi uważała, iż prowadzi z SB „grę" lub „nie mówi nic ważnego". Ale to nie oni oceniali istotność dostarczanych przez siebie informacji. Dla tajnej policji znaczące mogło być coś całkiem niespodziewanego.

Ksiądz „Rolando" udawał zaskoczonego, ale co symptomatyczne, dziennikarz TVN przeszedł nad tym to porządku dziennego i po prostu zadawał pytania. Wszyscy już się przyzwyczailiśmy, że oni nigdy nie poznają swoich podpisów.

Byłoby mi go trochę żal, gdybym potrafił żałować szpicli. Akurat ksiądz „Rolando" wyglądał na takiego, który zrozumiał, co zrobił. Ponad dwie dekady żył ze świadomością współuczestnictwa w straszliwej zbrodni. Nie zazdroszczę mu. Ale jego parafianom jeszcze bardziej nie.

Sam „Superwizjer", choć program krótki i na TVN, ukazał na jak kruchych podstaw zbudowano „oficjalną wersję" zabójstwa księdza Jerzego. Ta piramida kłamstw musiała się rozpaść. I właśnie się rozpada.

Brak głosów