Doradca rządu RFN dziękuje Bogu za katastrofę smoleńską

Obrazek użytkownika Bielszym
Kraj

Zwracam uwagę na wywiad, jaki rosyjskim mediom udzielił niedawno Aleksander Rahr, prominentny doradca ds. Rosji niemieckiego rządu, parlamentu i przemysłu (zob. LINK). Rahr, obywatel Niemiec pochodzenia rosyjskiego, jest profesorem honorowym MGIMO, moskiewskiej uczelni dyplomatycznej, oraz osobistym znajomym Putina i Miedwiediewa, a także wielu innych czołowych rosyjskich osobistości. Jest członkiem elitarnego Klubu Wałdajskiego, lobbującego m.in. na rzecz jak najściślejszych związków Rosji z Niemcami. Znawca biznesu gazowego, doskonale obracający się w jego kręgach, swymi wysiłkami wspierał swego czasu politykę wschodnią kanclerza Gerharda Schrödera, lobbysty Gazpromu. Rahr doradza też największym firmom rosyjskim (czytaj: bierze od nich pieniądze). Bardzo aktywny, stale podróżujący pomiędzy Rosją a Niemcami i wciąż organizujący spotkania na wysokim szczeblu, oficjalne i zakulisowe - zasłużył sobie w Niemczech na nazwanie go "pająkiem, który tka sieć powiązań rosyjsko-niemieckich". Tka je niestrudzenie od dawna.

Otóż ów "Pająk", pieszczoch premierów i prezydentów Rosji i Niemiec, położył na szali swój wysoki w Niemczech i za granicą autorytet, obiema rękoma podpisując się pod raportem Międzynarodowej Komisji Lotniczej MAK. Nie poprzestając na tym, skomentował ostatnie niepokoje w Polsce słowami, że - cytuję: - "Polacy nie chcą przyznać, że sami zabili swojego prezydenta". Dodajmy, że mówiąc o "tych Polakach", wskazuje na "ludzi prezydenta", na polską prawicę.

Sprawa nie byłaby bulwersująca, gdyby chodziło o jednego z wielu wysoko ulokowanych agentów wpływu Rosji w RFN, ale tak nie jest. Otóż Aleksander Rahr jest mężem zaufania rządów zarówno Rosji, jak i Niemiec. Jego zaangażowanie w uwiarygodnienie skandalicznego raportu MAK, przy biernej postawie rządu niemieckiego, dowodzi, że interesy obu tych państw w Polsce są zbieżne, a przymierza owych wspólnych interesów będą bronione z poświęceniem. W tym przypadku ceną obrony wiarygodności Rosji jest kompromitacja niemieckiego autorytetu wysokiej klasy, od lat z powodzeniem pracującego nad zespoleniem gospodarczo-politycznych interesów Niemiec i Rosji. O co jednak chodzi w tej wspólnie prowadzonej grze, w której Rahr jest figurą? Jego własne wypowiedzi rzucają ciekawe światło na tę sprawę.

Oto fragment wspomnianego wywiadu, w którym Aleksander Rahr - człowiek o wyjątkowej wiedzy w sprawach, w których zabiera tu głos - odpowiada rosyjskiemu dziennikarzowi, Andriejowi Połuninowi (СвободнаяПресса, zob. LINK), na pytanie o odkrycie w Polsce złóż gazu łupkowego jako domniemanej przyczynie ostatnich zmian w stosunkach polsko-rosyjskich. Pytanie dziennikarza jest samo w sobie ciekawe, bo wyraża pogląd rosyjskich obserwatorów politycznych na to, jakie motywy kierują ostatnimi wydarzeniami w Polsce (tłum. i podkr. moje):

 

 A. PołuninRozpowszechniony jest u nas pogląd, że motywami rosyjsko-polskiego zbliżenia są względy ekonomiczne. W Polsce odkryto znaczne zasoby gazu łupkowego i jakoby "Gazprom" chce je eksploatować wspólnie z Polakami, aby nie utracić swej pozycji na europejskim rynku. Czy to prawda?

A. RahrW Polsce jest bardzo silne lobby biznesowe, które miało dość sporów ideologicznych [Polski z Rosją]. Chce ono współpracy z Rosją, a przykładem takiego zbliżenia ekonomicznego jest podpisane [niedawno] porozumienie o dostawach do Niemiec rosyjskiego gazu polskimi rurociągami. Za Kaczyńskiego tego porozumienia nie mogli popisać, on chciał w ogóle zrezygnować z rosyjskiego gazu i kupować norweski. Teraz, chwała Bogu, sytuacja się uspokoiła.

Jeśli chodzi o gaz łupkowy... Ma go Polska, jest i w Niemczech, i na Ukrainie. Lecz póki co, technologia pozyskania gazu z łupków nie jest zbyt rozwinięta. Poza tym w Niemczech jest dużo proekologicznego prawodawstwa, które nie zezwala na rewolucję w dziedzinie pozyskiwania gazu, póki co. Lecz Polska... tak... może teraz z większą pewnością siebie spoglądać w stronę Rosji, bo się okazało, że sama posiada gaz. To duży dar dla Polski.

 

Rzecz w tym, że wiążąc się z Gazpromem, który w przeciwieństwie do Amerykanów technologii opłacalnego pozyskiwania gazu łupkowego nie opanował, a do szybkiego wykorzystania polskich złóż niekoniecznie się pali - z naszych zasobów jeszcze długo nie będziemy mieć pożytku, nadal zależni od Rosji. Kto temu sprzyja, ten działa więc przeciwko polskim interesom - podobnie jak ongiś premier Leszek Miller (nb. członek Klubu Wałdajskiego), który tuż po objęciu władzy storpedował uruchomienie dostaw do Polski gazu ziemnego z Norwegii.

Tym razem nie chodzi już "tylko" o bezpieczeństwo energetyczne Polski, lecz o zagrożenie pozycji międzynarodowej i stabilności wewnętrznej Rosji, z poważnymi tego skutkami na całym świecie. Kilka miesięcy temu prezydent Miedwiediew oświadczył otwarcie, że jego kraj trzyma się na wysokich cenach ropy i gazu i wyraził zaniepokojenie, że może się to zmienić. "Odebranie przez Polskę rynku zbytu na rosyjskie surowce mogłoby nawet doprowadzić do zniszczenia rosyjskiego systemu politycznego" ujął problem Wiktor Suworow w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" (zob.  LINK).

Przypomnę, że w katastofie smoleńskiej, która - cóż za zbieg okoliczności! - miała miejsce nazajutrz po oficjalnym rozpoczęciu budowy Gazociągu Północnego, ze sceny politycznej odeszli najgłośniejsi zwolennicy zapewnienia Polsce dostaw gazu i ropy z różnych źródeł (zob. np. LINK). Szampański nastrój, jaki tuż po katastrofie zapanował na Kremlu, nie umknął uwadze obserwatorów (zob. np. LINK). "Śmierć Lecha Kaczyńskiego, jednego z największych przeciwników Kremla, Rosja zamieniła wręcz w dyplomatyczny tryumf" napisała wtedy wpływowa "Sueddeutsche Zeitung".

Cui bono? Otóż Kreml nie jest jedynym beneficjentem smoleńskiej katastrofy projektu uniezależnienia się Polski od rosyjskiego gazu. Jest nim również owo polskie "bardzo silne lobby przemysłowe", o którym wspomniał niemiecki analityk, które "miało dość sporów ideologicznych" ośrodka prezydenckiego z Rosją i doprowadziło niedawno do podpisania wieloletnich umów gazowych z tym krajem. Nietrudno je wskazać.

Co do innych beneficjentów zmian w Polsce, których symbolem jest data 10.4.2010, to we wspólnym interesie Rosji i Niemiec leży przeciwdziałanie temu, by w sferze gospodarczo-politycznej, którą oba te państwa uważają za swoją, ulokowali swe interesy Amerykanie i ich firmy wydobywcze. Związanie się Polaków z Gazpromem, sfinansowane przez niemieckie banki, czemu przeciwny był śp. prezydent Lech Kaczyński, może temu zapobiec.

We wspólnym interesie obu stron jest też niedopuszczenie do wyrwania się Polski z kleszczy uzależnienia od dostaw gazu z Rosji z jednej strony, zaś od niemieckiej dominacji gospodarczo-finansowej - z drugiej. Perspektywa wykorzystania w tym celu przez Polaków złóż gazu łupkowego musi obu naszych sąsiadów niepokoić, bo poważnie zagraża ich interesom, nie tylko Gazociągowi Północnemu i nie tylko interesom gospodarczym.

Trawestując znane hasło Billa Clintona "It's the economy, stupid", powiedzmy sobie wyraźnie, co jest zakulisowym motorem gwałtownych zmian w stosunkach polsko-rosyjskich, obserwowanych w ostatnim czasie: "O łupki chodzi, głupki!" Patrzmy więc uważnie na ręce polityków, decydujących o zasobach gazu ziemnego w Polsce, aby zadowalając się "ciepłą wodą w kranach dziś", nie wyjść na głupków już jutro.

Bielszym
 

Brak głosów