Niewesoły początek kampanii PO

Obrazek użytkownika arkadia6810
Kraj

Nie na takich warunkach, ale też nie w takich okolicznościach kalkulowała sobie Platforma Obywatelska start tej kampanii wyborczej. Bardzo prawdopodobne, że partia sięgnie po billboardy, a więc - zgodnie ze słowami swojego szefa - wyrzuci pieniądze w błoto.

W piątek doniesienia o starcie - trzeba przyznać - profesjonalnej kampanii "Polska w budowie", która miała dowieść Polakom, że może nie tak szybko, jak by wszyscy chcieli, ale jednak w dużym stopniu to właśnie za rządów Platformy w końcu coś ruszyło się z drogami, przyćmiewały kolejne szczegóły afery wałbrzyskiej, z której wyłania się obraz nie tyle budowania, co kupowania poparcia w tym mieście przez działaczy. Największy jednak cios przyszedł z samych szeregów PO. Tak poza mikrofonem politycy PO mówią o raporcie szefa komisji naciskowej Andrzeja Czumy, zgodnie z którym żadnych dowodów na naciski za rządów Jarosława Kaczyńskiego na służby nie ma.

- Zdenerwowany to delikatnie powiedziane - mówi jeden ze współpracowników Donalda Tuska o reakcji premiera na raport Czumy. Czy to raport, czy - jak spekuluje się za kulisami - złe prognozy gospodarcze po spotkaniu z szefem Rady Gospodarczej przy premierze Janem Krzysztofem Bieleckim? W każdym razie nerwy u Tuska po raz pierwszy od dłuższego czasu wyraźnie dały o sobie znać publicznie na piątkowej konferencji prasowej. Oficjalnie politycy PO próbują bagatelizować znaczenie raportu Czumy dla początku kampanii partii. - Dla kampanii ten raport nie ma żadnego znaczenia. Po czterech latach rządów PO mówienie, że PiS jest zły, jest niewystarczającym argumentem, by przekonać wyborców - przekonuje w rozmowie z "Polską" szef sztabu PO Jacek Protasiewicz. I tłumaczy, że szok w szeregach partii na wieść o konkluzjach Czumy bierze się, po pierwsze, z tego, że były minister sprawiedliwości w rządzie Tuska nie konsultował ich nawet z członkami komisji śledczej z PO. - Poza tym chodzi o to, że ten raport kłóci się z ustaleniami w tym temacie innej komisji śledczej, kierowanej przez Ryszarda Kalisza. To więc raczej problem jakości pracy, wizerunku parlamentu, ale na pewno nie naszej kampanii. Raport Czumy nie był elementem naszej strategii - zapewnia Protasiewicz.

Strategii kampanii może nie, ale nie jest tajemnicą, że w tej kampanii Platforma główną bitwę musi stoczyć o frekwencję zniechęconych - także brakiem realizacji obietnic przez PO - wyborców. A nie ma lepszego pomysłu na mobilizację do głosowania na "mniejsze zło", niż swoją może nawet niedoskonałą partię przeciwstawić groźnemu wręcz PiS.

Wicemarszałek Sejmu Stefan Niesiołowski, broniąc prawa do własnych wniosków Czumy, nie ukrywa: - Wolałbym widzieć raport, który pozwoliłby aresztować panów Kaczyńskiego i Ziobrę, ale rozumiem, że jest kwestia udowodnienia winy. Nie znam dobrze materiałów komisji, więc nie mogę oceniać pracy kolegów z czterech lat - mówi "Polsce" Niesiołowski.

Sprawa raportu Czumy według relacji polityków PO wyprowadziła na dobre z równowagi premiera. Na piątkowej konferencji prasowej emocje widocznie brały górę u Donalda Tuska. Początkowo dyplomatycznie zapewniał, że "to dobrze, kiedy posłowie badający różne sprawy mają własne zdanie i nie realizują jakichś oczekiwań czy zamówień politycznych". Premier wyraźnie rezon stracił jednak po pytaniu, czy przeprosi PiS, jak domaga się tego Jarosław Kaczyński. - Jarosław Kaczyński powinien przeprosić Polaków za swoje rządy i za wykorzystywanie swojej władzy w taki sposób, w jaki to robił przez dwa lata, gdy był odpowiedzialny za to, co się dzieje w Polsce. Miliony Polaków mają prawo usłyszeć od liderów PiS słowo "przepraszam" za te dwa lata stracone dla Polski i dwa lata bardzo przykrych doświadczeń dla Polaków - odparował Tusk, a z jego ust uśmiech zniknął. Wkrótce potem swoją konferencję zakończył, nie zważając na to, że dziennikarze mieli jeszcze do niego pytania. - On [Czuma - red.] się po prostu kompletnie nam urwał.
Szok - kwituje jeden z polityków PO.

Ale Czuma to nie koniec trudności, na jakie napotkała partia rządząca u progu kampanii. Kolejny to wyrok Trybunału Konstytucyjnego, który uznał, że przygotowane przez PO przepisy zakazujące billboardów i płatnych spotów telewizyjnych są niezgodne z ustawą zasadniczą. Premier już po wyroku oświadczył po raz kolejny, że billboardy to wyrzucanie pieniędzy w błoto. Z punktu widzenia sztabowców PO słowa niefortunne, jako że z kolei na rezygnację z billboardów w sytuacji, kiedy będzie je miała konkurencja, też sobie pozwolić za bardzo nie mogą. - To zdanie premiera. Ale zakazu nie wydał - mówi szef sztabu PO i nie wyklucza, że w kampanii centralnej partii billboardy się jednak pojawią. Jak tłumaczy Protasiewicz, sztabowcy wspólnie z pracującymi dla nich zewnętrznymi marketingowcami kalkują właśnie koszty.

Problem polega na tym, że większość dobrych ekspozycji jest już zajętych. - Pytanie, czy w takiej sytuacji lepiej nie opłaca się jednak zrezygnować i dorzucić pieniądze, które mielibyśmy wydać na billboardy, w słabych miejscach, np. na kampanię w internecie. Trwa chłodna kalkulacja - mówi "Polsce" Protasiewicz. Billboardy za to pojawią się na pewno w kampaniach indywidualnych poszczególnych kandydatów. I na pewno też PO przystąpi - wbrew swojemu wcześniejszemu stanowisku - do wojny na spoty telewizyjne.

Pozdrawiam

zrodlo: http://www.polskatimes.pl/fakty/polityka/436496,niewesoly-poczatek-kampanii-po,id,t.html

Brak głosów