Cieniom Września * Na drogę do Zaleszczyk.

Obrazek użytkownika wilre
Historia

 

Józef Juzwa, PRAWDA O SZOSIE ZA­LESZ­CZYC­KIEJ

 

Jednym z wydarzeń o znaczeniu ponadnarodowym w 1938 r. było odbudowanie i otwarcie zniszczonego podczas I wojny światowej mostu drogowego w Zaleszczykach, łączącego Polskę z Rumunią. W uroczystości, 24 września, wzięły udział władze kościelne [...] i państwowe – z wojewodą tarnopolskim Malickim i starostą Józefem Krzyżanowskim na czele. Po stronie rumuńskiej poświęcili most duchowni prawosławni w obecności władz rumuńskich. Polskie radio przeprowadziło z tej okazji transmisję.
Obok istniejącego połączenia kolejowego, skracającego drogę do Kołomyi, a dalej Stanisławowa i Lwowa – na krótkim odcinku tranzytem przez rumuńską Bukowinę – nowy most stanowił ostatnią klamrę łączącą oba kraje i był na południowej rubieży Rzeczypospolitej ostatni przed granicą z Rosją sowiecką. Stanowił ważny punkt strategiczny, a także turystyczny dla rozwijającego się w szybkim tempie uzdrowiska i letniska.
Zaleszczyki przed I wojną, jak pisał M. Orłowicz: ... z powodu gorącego klimatu nazywano galicyjskim Meranem... Nazwa przyjęła się i póżniej, stąd polski Meran. Wyjątkowo piękne położenie i nasłonecznienie (jak pisał Wańkowicz: ... smaży się zaleszczycka patelnia...) stwarzało korzystne warunki dla uprawy południowych jarzyn i owoców. [...] Dzięki nim właśnie zasłynęły przed II wojną tutejsze dożynki winobraniowe, stanowiące atrakcję dla całej Polski. Szczególnie pięknie świętowano winobranie w dniu otwarcia mostu drogowego w 1938 roku.
Rok następny w Zaleszczykach nie różnił się zrazu od innych. Fala letników zaległa naddniestrzańskie plaże „Słoneczną” i „Cienistą”, choć w powietrzu odczuwało się podmuchy zbliżającej się burzy. 9 lipca miasto i cała okolica przeżyły wielką uroczystość: w pobliskim Jazłowcu – siedzibie kościelnych władz dekanalnych Zaleszczyk – kardynał August Hlond, w asyście metropolity lwowskiego arcybiskupa Bolesława Twardowskiego, dokonał koronacji białej figury Matki Boskiej Jazłowieckiej, patronki Podola, a także stacjonującego we Lwowie 14 pułku Ułanów Jazłowieckich. Tenże ksiądz kardynał w dwa miesiące później zawitał ponownie w tamte strony, w jakże odmiennej sytuacji i scenerii.

Nad Polską zasnuły się chmury i widmo wojny zakłóciło spokój powracających śpiesznie do swoich domów letników. 1 września radio oznajmiło narodowi polskiemu złowieszczą wiadomość: WOJNA! Spokojne już w tym czasie Zaleszczyki miały stać się wkrótce świadkiem wydarzeń, które odcisnęły swoje piętno na moim rodzinnym mieście na długie lata. Nie walory klimatyczne, nie bogata przeszłość historyczna tego regionu zadecydowały o roli Zaleszczyk po rozpoczęciu II wojny światowej, lecz sytuacja działań wojennych, a pełnią goryczy napiętnowała władza rządząca powojenną Polską przez prawie pół wieku.
Cofające się przed naporem wojsk niemieckich siły polskie rozpoczęły koncentrację w okolicach Lwowa i na krańcach południowo-wschodnich (Podole–Pokucie). Dlatego najbezpieczniejszym zapleczem dla uchodźców stały się te właśnie strony, graniczące z zaprzyjaźnionymi z nami państwami – Węgrami i Rumunią. Droga ze Lwowa przez Tarnopol do Zaleszczyk, czyli szosa zaleszczycka (obok drogi Lwów–Stanisławów–Śniatyn, czyli drogi śniatyńskiej) stała się zbawiennym celem tysięcy głodnych i zmęczonych ludzi.
Historię tamtych dni opisano szeroko w wielu publikacjach naukowych i popularnych tak na Zachodzie, jak i w kraju. Jedne były obiektywne, inne tendencyjnie zniekształcały prawdę. Narodziło się określenie „szosy zaleszczyckiej”, które od nazwy przejścia granicznego stało się symbolem rzekomej klęski narodowej.

Swoją relację opieram przede wszystkim na obiektywnych publikacjach L. Moczulskiego, K. Liszewskiego, I. Łojka i innych oraz na wspomnieniach w ł a s n y c h. Urodziłem się i wychowałem w Zaleszczykach i jako uczeń II klasy licealnej (rok przed maturą) byłem świadkiem tamtych dni. Określenie szosy zaleszczyckiej w negatywnym znaczeniu, a używane tak często w minionym okresie, zawsze raniło moje uczucia patriotyczne, zwłaszcza gdy wyrażało kłamstwo i oszczerstwo.

Po ogłoszeniu mobilizacji pod koniec sierpnia, przeznaczono Zaleszczyki na pozafrontową bazę szpitalną. Szpitale wojskowe miały być rozlokowane w koszarach KOP, w ODW (Oficerskie Domy Wypoczynkowe), w pałacu baronowej Turnau oraz kilku pensjonatach. Przy ich organizowaniu czynny udział brała młodzież gimnazjalna i licealna, znosząc łóżka, koce, pościel.
Z każdym dniem września przybywało uchodźców spod frontu. Miasto zaczęło ponownie się ożywiać, ale nie było to ożywienie winobraniowe (winobrania odbywały się wszak we wrześniu). Z uwagi na stale rosnącą liczbę przybyszów od 10 września rejestrowano przyjeżdżających w Komisji Uzdrowiskowej, celem zapewnienia im locum i niezbędnej pomocy (wśród nich znaleźli się rodzice żony marszałka Rydza-Śmigłego, pp. Thomasowie). Młodzież licealna została przydzielona do pomocy straży granicznej i policji (służba telefoniczna w gimnazjum, patrolowanie wodociągu miejskiego w Pieczarnej, wodociągu kolejowego, służba Obrony Przeciwlotniczej i Gazowej, a wreszcie pomoc przy ewakuacji szpitali do Rumunii). Młodzież młodsza zaangażowana została do pomocy przy rozlokowaniu uchodźców. Miasto bowiem pękało w szwach i znalezienie wolnego łóżka stało się bardzo trudne. W tych dniach, tj. między 10 a 16 września, zarejestrowano 15 tysięcy osób, ponad 100 autobusów i kilkadziesiąt samochodów osobowych. Jak mówili naoczni świadkowie, na poboczach drogi z Tarnopola do Zaleszczyk leżały liczne samochody, opuszczone z powodu braku benzyny.
Bieg wydarzeń wojennych zmusił naczelne władze państwowe do stałego ewakuowania się na wschód. 12 września Rząd Polski przebywał w Łucku na Wołyniu, a korpus dyplomatyczny nieopodal, w Krzemieńcu. Przypatrzmy się relacjom, zawartym w książce Wrzesień 1939 w relacjach dyplomatów:

wtorek 12 IX, s. 187 (amb. Biddle): [...] Noc była ciepła. Większość przenocowała w samochodach w obrębie parku licealnego. Nazajutrz wyruszyliśmy w kierunku Zaleszczyk i Kut. 
środa, 13 IX, s. 199 (amb. Szembek): ... kardynał prymas August Hlond jest w Krzemieńcu... i postanowił wyjechać do Rzymu.
s. 201 (Zabiełło): Beck pojechał do Łucka na naradę z prezydentem, po czym... nasza ogromna kolumna samochodowa mogła wyruszyć do Kut.
s. 205 (min. Beck): Tego dnia około 3 po południu podjęto oficjalną decyzję, by Ministerstwo Spraw Zagranicznych i korpus dyplomatyczny ewakuowały się z Krzemieńca do Zaleszczyk, odległych ok. 250 km...

s. 207 (Szembek): ... Duża część dyplomatów już w ciągu dnia opuszczała Krzemieniec w kierunku na Zaleszczyki... 

13 września przywitaliśmy w Zaleszczykach ks. prymasa A. Hlonda, któremu odstąpił swój pokój młody wikary ks. Andrzej Urbański. Tę gościnę zapamiętał dobrze Dostojny Gość, ofiarowując po wojnie ks. Urbańskiemu parafię prałatury w Pile (przed wojną samodzielna jednostka podległa bezpośrednio Rzymowi), Wstawił się też do ordynariusza opolskiego, gdy ks. Urbański zmęczony przeżyciami w Zaleszczykach i osobistymi (po zamordowaniu przez okupantów najbliższej rodziny – siostry, czterech braci, bratowych i bratanka), odmówił przyjęcia ofiarowanej mu placówki.
Teraz osobiście poznałem księdza kardynała-prymasa, którego przed niespełna dwoma miesiącami widziałem z oddali w Jazłowcu. Prymasowi towarzyszyli kapelan ks. Baraniak (później abp poznański) i sekretarz ks. Filipiak (późniejszy kardynał). Ks. prymas przyjechał do Zaleszczyk n o w y m Packardem, który nie posiadał jeszcze dokumentów zezwalających na przekroczenie granicy, dlatego Dostojny Gość zmuszony był wyjechać do Rumunii pociągiem. Towarzyszyłem ks. Filipiakowi w poszukiwaniu urzędów, a następnego dnia służyłem do mszy świętej kardynałowi. Otrzymałem wówczas obrazek MB Jazłowieckiej z dedykacją. Ksiądz prymas prosił o przygotowanie locum dla zdążającego do Zaleszczyk nuncjusza apostolskiego. Na wojenną nuncjaturę przeznaczono dom moich rodziców przy ul. Kopernika 9. Ojciec mój, naczelnik sądu w Zaleszczykach, był szanowanym i cenionym również w kręgach kościelnych obywatelem (był m.in. prawnym opiekunem „Winikoli” – winnicy kurii metropolitalnej wileńskiej w Zazulińcach k. Zaleszczyk, gdzie wyrabiano wino mszalne). On też wspólnie z ks. Urbańskim i ze mną żegnał 14 września odjeżdżającego Dostojnika. Samochód prymasa pozostał pod opieką ks. Urbańskiego i dopiero w niedzielę 17 września, po zniesieniu przez Rumunów bariery paszportowej, wyjechał nim z kilkoma oficerami o. Marian Wójcik, franciszkanin z Niepokalanowa, redaktor gazety „Mały Dziennik”.
14 września wyjechał również do Rumunii polityczny działacz okresu międzywojennego i emigracyjnego Stanisław Stroński. Jemu to zawdzięczamy określenie, jakie przyjęło się później w bardzo wypaczonej i niechlubnej formie. Pisze L. Moczulski: Stroński jest autorem głośnego terminu „szosa zaleszczycka”, mimo iż większość prominentów II Rzeczypospolitej nie tą drogą właśnie opuściła kraj. Tworząc ten termin Stroński podświadomie oparł się na własnym wspomnieniu: sam wyjechał przez Zaleszczyki z Polski i przypuszczał, że później inni uczynili to właśnie w tym samym miejscu.
Droga ze Lwowa czy Krzemieńca do Zaleszczyk kończyła się na nowym moście, zdążając dalej ku Czerniowcom w Rumunii. Od niej, na 15 kilometrów przed Zaleszczykami, oddzielała się droga na Horodenkę i Kołomyję, czyli szosa kołomyjska, a dalej w kierunku Kosowa i Kut. To o n a b y ł a ś w i a d k i e m wydarzeń, jakie przypisuje się Zaleszczykom!
W tym czasie, w rejonie województw tarnopolskiego i stanisławowskiego, odbywała się koncentracja polskich oddziałów wojskowych. A oto, co piszą dyplomaci (Wrzesień...):

czwartek, 14 IX, s. 218 (Biddle): ... około południa pan Kukulski przybył do Kut, gdzie minister Beck i jego współpartnerzy z rządu zdecydowali się zatrzymać... prezydent Mościcki i jego gabinet zmienili zamiar zatrzymania się w Zaleszczykach z kilku powodów, z których głównym była decyzja sztabu generalnego, by zlokować się w Kołomyi, a rząd chciał być w pobliżu. Osobiście uważałem, że jeszcze dwa czynniki inne wpłynęły na decyzję rządu, a mianowicie: a) niepokojące doniesienia o dużej koncentracji jednostek zmechanizowanych na południowym zachodzie ZSRR, co wskazywało na możliwość wkroczenia do Polski, b) Kuty były dalej niż Zaleszczyki od granicy rosyjskiej i most na Dniestrze w Zaleszczykach wydawał się bardziej atrakcyjnym celem nalotów niż długi, ale niski most drewniany w Kutach...
s. 221 (Beck): W ciągu dnia przybyłem do Kosowa, gdzie dowiedziałem się, że przewidziany jest tam pobyt prezydenta RP i większości ministerstw, wobec czego zainstalowałem się w Kutach. Dowiedziałem się zbyt późno, że przez nieporozumienie korpus dyplomatyczny skierowany został do Zaleszczyk...

Rzeczywiście zgodnie z zapowiedzią księdza prymasa przybył do naszego domu nuncjusz apostolski abp Filip Cortesi, któremu towarzyszył sekretarz ks. prałat Alfred Pacini. Przez dwa dni w domu moich rodziców mieściła się Nuntiatura Apostolica Poloniae. Widziałem w naszym domu licznie przybywających dyplomatów. Towarzyszyłem ks. Paciniemu na pocztę, gdzie nadawał telegramy. Mówił dobrze po polsku. Następnego dnia służyłem nuncjuszowi do mszy św. W południe 15 września żegnalimy z całą rodziną naszych dostojnych gości. Ks. nuncjusz udzielił nam swego błogosławieństwa. Chciał też zabrać mnie ze sobą do Rzymu, ale moi rodzice się nie zgodzili. Może szkoda, a może i nie. Przekonałem się o tym za kilka dni, stając w szeregach konspiracji.
Jak się później okazało, ks. nuncjusz powrócił z Czerniowiec jeszcze do Polski, przez rumuńską Wyżnicę do Kut, gdzie zatrzymały się naczelne władze rządu polskiego. 

piątek, 15 IX, Wrzesień... s. 230 (Noel): ... Większość członków korpusu dyplomatycznego akredytowanego w Polsce zdecydowała się przenieść do Bukaresztu. Ambasadorowie Wielkiej Brytanii, Stanów Zjednoczonych, Turcji, a także nasz dziekan, nuncjusz apostolski msgr Cortesi, który zrobił ładny gest nie chcąc rozłączyć się z kolegami, udali się do Kut, innej miejscowości kuracyjnej, położonej również nad granicą rumuńską... nad prawym dopływem Prutu, Czeremoszem...

W atmosferze takiego napięcia, zdenerwowania i niepewności Zaleszczyki przyjmowały uchodźców szukających schronienia, spokoju, natomiast osoby posiadające paszporty – mostu granicznego na Dniestrze. Dopiero 17 września, w niedzielę, gdy lotem błyskawicy rozeszła się wiadomość o wkroczeniu do Polski wojsk sowieckich, władze rumuńskie otworzyły granice dla wszystkich nie posiadających paszportów. Tłumy ludzi zdążały na most. W południe był tam taki tłok, że nie można było się już cofnąć. W mieście krążyły różne plotki odnośnie do sąsiadów ze wschodu. Byli tacy, którzy rozpowszechniali informacje, jakoby zza Zbrucza szła nam pomoc. Na moście zmarł obywatel zaleszczycki, który widząc, co się dzieje, chciał wrócić do domu. Opuścił miasto burmistrz Hofman z rodziną i dwoma pasierbami, naszymi kolegami Toczyskimi. Jeden z nich po kilku dniach przekroczył Dniestr w nocy i po skontaktowaniu się z ks. Urbańskim wrócił jako kurier do Rumunii. Jeden z moich kolegów, Zbyszek Pawlewski, szedł w gorące południe z plecakiem, niosąc płaszcz zimowy. Poszli i inni na tułaczkę.


JÓZEF JUZWA, ur. 1922 w Zaleszczykach. Nauka w gimnazjum w Czortkowie, potem (po otwarciu) w Zaleszczykach, tamże matura za okupacji sowieckiej. W 1939 w kospiracyjnej Akcji w Obronie Narodu, udział w pomocy uciekinierom do Rumunii. Wysiedlony z rodziną do Czerwonogrodu, pracował fizycznie, potem, po zajęciu Zaleszczyk przez Węgrów, jako organista; podobnie u św. Marii Magdaleny we Lwowie, gdy w 1942 podjął naukę w tamt. Istytucie Medycznym. Od 1942 w AK, kolportował prasę podziemną do Zaleszczyk. Po 1945 r. w Krakowie podjął studia muzykologiczne na UJ, potem na medycynie. Po ciężkim wypadku i przerwie w studiach kontynuował je w Śląskiej AM. Jako lekarz osiadł w Bytomiu, pracował w szpitalu klinicznym, potem w górniczej służbie zdrowia. Zasłużony w akcjach ratowniczych pod ziemią, odznaczony. Doktorat med. 1968, obecnie na emeryturze. Przez całe życie grywał na organach w niedziele, w tym dla ks. Popiełuszki. W 1980 r. organizował „Solidarność” w bytomskim szpitalu. Zainspirował spotkania zaleszczykowian. Autor wielu publikacji m.in. na temat swojej małej ojczyzny.
 

Dokończenie z poprzedniego numeru

17 września! Niedziela. Straszny dzień. Dies irae. Dies irae et calamitatis1. Jakże pamiętna data w historii naszego narodu.
Tego dnia przekroczyło granicę kilka zgrupowń wojskowych, w tym szkół lotniczych. Jak nam było wiadomo, miały się one udać do Konstancy w Rumunii po odbiór angielskich samolotów, transportowanych przez Morze Czarne. Przybyły też dwie eskadry samolotów Brygady Pościgowej, które w niedzielne południe przeleciały nad naszymi głowami, znikając za wysokim brzegiem rumuńskim. Niektórzy żołnierze, widząc rozbrajanych przez Rumunów kolegów, całowali na moście karabiny i wrzucali do Dniestru. Ranni ze szpitali wojskowych przy pomocy kolegów udawali się na brzeg rumuński, obawiając się niewoli sowieckiej.
Tymczasem w zaistniałej sytuacji zebrał się po południu tragicznego dnia na probostwie w Zaleszczykach Komitet Obywatelski, któremu przewodniczył kapitan Langman, wysłannik majora Mazurkiewicza (ps. „Zagłoba”) ze Stanisławowa, organizatora Tajnej Organizacji Wojskowej. Poinformował on zebranych o sytuacji wojskowej i zapoznał z podporucznikiem o pseudonimie „Szary”, skierowanym w celu zorganizowania tajnej komórki TOW, kryptonim „Kawon” (Konspiracyjna Akcja w Obronie Narodu). Zadaniem „Kawon” miało być umożliwienie przerzutów do Rumunii żołnierzy i cywilów spod zbliżającej się okupacji sowieckiej2,3. Po naradzie z kpt. Langmanem starosta zaleszczycki Józef Krzyżanowski wraz z komisarzem policji Monetą mieli udać się do Rumunii celem nawiązania kontaktów z tamtejszymi władzami i uzgodnienia pomocy w przyjmowaniu Polaków. Wieczorem została zaprzysiężona na probostwie grupa konspiracyjna, składająca się z ośmiu uczniów liceum, dwóch kurierek i przewodników. Siedzibą „Kawon” zostało mieszkanie ks. Urbańskiego. Tam wydawał rozkazy i kierował akcją ppor. „Szary”, działając równocześnie z kilkoma podchorążymi w tajnej radiostacji. W nocy 10/11 października radiostacja została wykryta, a wojskowi aresztowani. Dalszą działalność prowadziliśmy dalej pod kierunkiem ks. Urbańskiego. Byłem jednym z członków tej grupy.
Wieczorem komisarzem miasta został dyrektor gimnazjum i liceum, Mieczysław Zawałkiewicz, ale na krótko, bo następnego dnia rano zainstalowały się władze sowieckie.
 

A co działo się w tym tragicznym dniu w Kutach? Moczulski na str. 467 podaje:
Tuż przed północą w niedzielę 17 września prezydent Ignacy Mościcki w towarzystwie ministra Becka, a za nimi pozostali członkowie rządu, opuścili terytorium Rzeczypospolitej... Ostatecznie 18 września przed świtem również Naczelny Wódz, marszałek Edward Śmigły Rydz przekroczył graniczny Czeremosz...

Wrzesień 1939, str. 264 (Biddle):
Prezydent Mościcki udał się do Kut, gdzie zwołał posiedzenie Rady Ministrów... pod wieczór, gdy rząd dowiedział się, że radziecka kolumna zmechanizowana dotarła do Śniatyna, podjęto decyzję wjazdu do Rumunii. Prezydent Mościcki w towarzystwie członków rządu wjechał na most łączący Kuty z Wyżnicą po stronie rumuńskiej...

Str. 268 (Zabiełło):
Gdy wjeżdżaliśmy do Czerniowiec... mijaliśmy kolumnę różnego typu wozów... to fala z Zaleszczyk spotkała się z falą z Kut.
 
 
Niezapomniany, straszny dzień 17 września rokrocznie przypomina Polakom haniebną napaść sowiecką na naszą Ojczyznę, napaść, którą złamane zostały postanowienia traktatu ryskiego, regulujące i ustalające wschodnie granice Rzeczypospolitej. Złamano również istniejący pomiędzy nami a Związkiem Sowieckim pakt o nieagresji z roku 1932. Dzień ten uznało społeczeństwo polskie za koniec istnienia Rzeczypospolitej i de facto IV rozbiór Polski. Postanowienia paktu Ribbentrop-Mołotow przyznające wschodniemu sąsiadowi granice na Bugu zostały przecież z niewielkimi zmianami zaakceptowane przez Sprzymierzonych, z którymi ramię w ramę walczyliśmy na wszystkich frontach II wojny światowej. Przelewaliśmy krew za Waszą i naszą wolność. Nie weszliśmy z Niemcami w żadne układy, tak jak uczyniły to np. Francja czy Norwegia, ale stworzyliśmy w kraju największą armię podziemną z wszystkich państw okupowanych. Krzywdząca decyzja jałtańska zezwoliła bez naszej z g o d y i bez naszego u c z e s t n i c t w a na tej konferencji, na oderwanie od Macierzy niemal 
p o ł o w y terytorium oraz na bezprzykładne w historii narodów cywilizowanych w y p ę d z e n i e kilku milionów ludności ze swoich domostw oraz pozostawienie wrogowi, który wbił nam nóż w plecy, ogromnego i przebogatego majątku narodowego. Główne ośrodki kultury polskiej na ziemiach wschodnich Lwów i Wilno, po przeprowadzeniu czystki etnicznej na całym wschodnim obszarze, przestały być polskie. W świadomości władz PRL tamte tereny uznano za niebyłe dla historii Polski, a młodzieży przysłoniono bielmem oczy, by nie dowiedziała się prawdy o zagrabionych terenach. Mówienie o Ziemiach Wschodnich przez długie lata stanowiło istne tabu. Tylko w niektórych domach odważni rodzice uczyli dzieci prawdy.
Z tej zasłony dymnej przedzierały się czasem dwa miasta, dwie metropolie, których polskość starano się w perfidny sposób wypaczyć. A przecież wystarczy przejść się po nich i zaglądnąć do historii. [...]
Oprócz tych metropolii pozostawionych poza mgłą graniczną na wschodzie, było jeszcze jedno małe miasteczko, które raz po raz pojawiało się w środkach przekazu i stało się celem ataków i nienawiści władz PRL.
 
To Z a l e s z c z y k i . Cudownie położone w pętli wijącego się Dniestru, o których Melchior Wańkowicz napisał: Żyć, nie umierać w tych Zaleszczykach! Czy można dziś odpowiedzieć na pytanie, dlaczego właśnie to miasto stało się tak głośne w strefie zakazanej, przykrytej zasłoną dymną przed społeczeństwem polskim? Podczas kampanii wrześniowej cofające się wojsko polskie znalazło się nagle w potrzasku. 17 września odwrót na wschód stał się bezcelowy, a nawet niebezpieczny. Dlatego zwarte grupy przechodziły za granicę na Litwę, Łotwę, Słowację, Węgry i Rumunię. Naczelne władze państwowe przekroczyły granicę rumuńską w K u t a c h, przechodząc most na Czeremoszu. W Zaleszczykach nie przebywał ani rząd, ani naczelne władze wojskowe, ani prezydent Mościcki. Dlaczego więc władze PRL przypisały Zaleszczykom, czy szosie zaleszczyckiej symbol najwyższej hańby zdrady narodowej, ucieczki z pola bitwy itd., itd.? Dlaczego powielano w podręcznikach szkolnych, w pismach naukowych i książkach, pokazywano w telewizji, zdjęcie szosy zaleszczyckiej – obrzydliwą fałszywkę, przedstawiającą rozbitą kolumnę niemiecką w wąwozie górskim, choć wojska niemieckie nie dotarły do Zaleszczyk w 1939 roku, zatrzymując się w okolicach Lwowa? Tym fałszywym zdjęciem posłużyło się poważne dzieło historyczne Wojna obronna Polski, 1939 r. (MON, 1979). Kto rzucił na Zaleszczyki klątwę zdrady i hańby? Kto omotał piętnem niepopełnionej winy i nadał temu miastu rangę przestępstwa, jakiego nie było?
Kiedyś pokazano przedwojenne dożynki z korowodem dygnitarzy, zdążających szosą zaleszczycką; były to audycje Od Picadora do Zaleszczyk, nie mające nic wspólnego z tą miejscowością, były artykuły powtarzające ten slogan, rzucający cień na władze II Rzeczypospolitej i hańbiące wszystko, co z tamtą Rzeczpospolitą miało wspólnego. A gdy już zaczęły się zmiany po roku 1989, które dotarły do radia i telewizji, ukazał się z jakże symboliczną datą 17 września 1992 artykuł w „Nie”: Zaleszczycką szosą 1992, w którym autor zapamiętale i uparcie wpajał czytelnikom: ...więc kopnęliśmy się na szosę zaleszczycką, którą to ukochani przez naród władcy z Wodzem Naczelnym w czołówce, byli uprzejmi oddalać się z lekkim pośpiechem, walczące wojska i ludność zostawiając na pastwę... A pod zdjęciem odbudowanego po wojnie mostu drogowego podpisano: Trwały, solidny, gotowy do przyjęcia kolejnej ekipy uciekającej przez most w Zaleszczykach.

W numerze 1/1992 „Wojskowego Przeglądu Historycznego” ukazał się artykuł W sprawie szosy zaleszczyckiej, który miał na celu wymazanie białej plamy z tego przekleństwa. Jak słusznie zauważył autor, dr Lipiński, WPH ma ograniczoną liczbę czytelników, a oczyszczenie Zaleszczyk z piętna hańby i zdrady wymaga przedstwienia szeroko w prasie, a przede wszystkim w podręcznikach szkolnych, by młodzież kształcona dotychczas na prawdach stalinowskich poznała prawdziwą historię wrześniowych dni. Jest sprawą naglącą szczególnie dziś, gdy nie tylko wymazuje się białe plamy ostatniej historii, nie tylko mówi się prawdę o Katyniu i innych bestialstwach reżimu komunistycznego, ale sprowadza się prochy najznakomitszych osobistości okresu międzywojennego, które jeszcze niedawno szkalowane były i piętnowane były za to tylko, że zawsze działały na korzyść Polski. [...] Nadszedł czas, by nie oszukiwano społeczeństwa obrzydliwymi i fałszywymi informacjami, jak jeszcze przed paru laty w „Nie”, gdzie – cytuję: I szosa ta sama, choć wyasfaltowana, i most stoi. Nowy most dokładnie w tym samym miejscu co stary. To tędy przechodzili żołnierze, oficerowie i oficjele. Tędy spieprzała II Rzeczpospolita. Pomijając styl i słownictwo autora cytatu, chcę przypomnieć, że prawo międzynarodowe przewiduje opuszczenie przez legalne władze własnego kraju pod naporem obcych armii i kontynuowanie rządów na wychodźstwie. Z tego prawa skorzystał rząd polski, podobnie jak wiele rządów i głów koronowanych podczas II wojny światowej.
Szosa zaleszczycka, to po prostu jedna jedna z wielu dróg łączących przed wojną Polskę z sąsiednim państwem. Nie ciąży na niej żadna skaza, dlatego s t a j ę w j e j o b r o n i e . Pomogła ona tysiącom znękanych obywateli i żołnierzy opuścić kraj i przeprowadzić ich do odradzającej się Armii Polskiej na zachodzie. W Zaleszczykach znaleźli pomoc również i ci, którzy w nielegalny już sposób chcieli przedostać się do Rumunii, spod okupacji sowieckiej. Pomogła im w tym zaleszczycka grupa Tajnej Organizacji Wojskowej „Kawon”. Nie tylko zakopiańscy kurierzy, nie tylko karpaccy i biali kurierzy, ale też i kurierzy z Zaleszczyk zasługują na odkrycie i pochwałę. Oni również działali dla sprawy, której na imię Polska.
Taka jest chlubna karta szosy zaleszczyckiej i taka o niej prawda.

1 Dzień gniewu. Dzień gniewu i klęski (łac.).
2 J. Juzwa, K. Zieliński, Nieznany szlak kuriersko-przerzutowy w Zaleszczykach 1939/1940. Archiwum Wschodnie.
3 J. Juzwa, Droga wiodła przez Zaleszczyki. „Semper Fidelis” 1/92. 

Autor, p. dr J. Juzwa prosił nas listownie, by uzupełnić informację podaną w jego notce biograficznej (w CL 1/02, s.12), iż dla ks. Popiełuszki grał na organach nie w Warszawie, lecz w czasie pobytu Księdza w Bytomiu, 12 dni przed Jego męczeńską śmiercią.

http://www.cracovia-leopolis.pl/index.php?pokaz=art&id=848
 
Nie ma już Zaleszczyk, są Zaliszczyky
 
 

 

Przed wojną Zaleszczyki były sławne dzięki szczególnemu klimatowi i wyjątkowemu położeniu. Leżały w głębokim jarze Dniestru, z trzech stron otoczone rzeką. Nasłonecznienie wyżłobionych przez majestatyczną rzekę zboczy powodowało, że tak jak nad Morzem Śródziemnym dojrzewały tu nie tylko winogrona, ale cytrusy i inne południowe owoce.

 

http://www.kresy.pl/publicystyka,reportaze?zobacz%2Fnie-ma-juz-zaleszczyk--sa-zaliszczyky
 

 

 

Na przełomie lat dwudziestych i trzydziestych Zaleszczyki były bardzo modnym i eleganckim letniskiem. Czynnych w nich było kilkadziesiąt pensjonatów, a w trosce o wypoczywających miasto otrzymało bezpośrednie połączenie kolejowe z Warszawą. Na plaży nad Dniestrem przygrywała codziennie orkiestra , organizowano liczne dansingi oraz imprezy kulturalne. W tzw. towarzystwie o Zaleszczykach mówiło się jako o polskiej Rivierze. Zaleszczyki były też wielkim ogrodem owocowym i warzywnym przedwojennej Polski.

Nawet Melchior Wańkowicz przechodząc we wrześniu 1939 r. dniestrowy bród z maszyną do pisania na głowie był w tej tragicznej chwili zauroczony pięknem Zaleszczyk. W jednym ze swoich reportaży napisał m.in. :" Zaleszczyki grają wszystkim barwami lata. Otoczona z trzech stron kotlina jest ostatnim kęsem polskiej ziemi, którą mam pożegnać..."

Już sam wjazd do Zaleszczyk zdaje się rekompensować trudy dotarcia do tej miejscowości. Pokryte lasem zbocza dniestrowego jaru na każdym robią wrażenie. Bliższe zaznajomienie się z tą mieściną studzi jednak zapał każdego turysty. Miasteczko jest zaniedbane i brudne. Dworzec autobusowy położony obok bazaru nie bardzo przypomina też przybytek. Nie ma w nim nawet toalety, w związku z czym oczekujący na autobusy pasażerowie załatwiają swoje potrzeby w okolicznych krzakach. Niektórzy czynią to pod murem pobliskiego cmentarza. Zapachy przez nich produkowane są wzmacniane przez sterty śmieci , pochodzące z okolicznych sklepów. Nikt ich nie wywozi. Gromadzi się je na stertach pod cmentarnym murem i po prostu pali.

Polska część cmentarza leżąca po stronie bliższej centrum miasteczka niegdyś wspaniała, co można sądzić po nagrobkach mających dużą wartość artystyczną, też nie prezentuje się najlepiej. Pokryta samosiejkami i zarośnięta trawą daje jeszcze świadectwo polskiej społeczności, która niegdyś przyczyniła się do rozkwitu miasteczka. Już miejscami "przekopywana", za kilkanaście lat przestanie pewnie istnieć. Nie ma kto o nią zadbać. Tutejsza polska społeczność, podobnie jak i katolicka parafia nie ma przed sobą perspektyw i z wolna przechodzi do historii. Jej administrator o. Józef ze Zgromadzenia Michalitów nie chce nawet mówić o swojej trzódce.

-Tu nie ma parafii!- konstatuje, bezradnie rozkładając ręce. Rezygnacji w jego głosie nie ma się co dziwić. Tutejsza wspólnota liczy dwudziestu członków, w większości kobiet. Mężczyzn jest zaledwie kilku. Najmłodszy wierny ma lat siedemdziesiąt , a najstarszy przekroczył osiemdziesiątkę przed trzema laty. Rodzin czysto katolickich jest wśród nich zaledwie trzy. Reszta członków żyje w związkach mieszanych katolicko- prawosławnych.

-W zasadzie należą oni do obu konfesji.- śmieje się o. Józef. - Jak kościół był zamknięty, chodzili do cerkwi, większość z nich w niej została ochrzczona. Niektóre panie, wchodząc do kościoła, żegnają się w sposób prawosławny. Gdy zwracam im uwagę na te niuanse, odpowiadają- tu nie Polska, a Ukraina ojcze Józefie, prywykajcie...

Słuchając wynurzeń o. Józefa trudno się dziwić, że jest on już siódmym kapłanem pracującym w Zaleszczykach od momentu odzyskania kościoła św. Stanisława przez wiernych. By w nich pracować, trzeba dawać nie tylko swoje serce, ale również swoje siły i zdrowie. Świątynia została zwrócona wiernym w fatalnym stanie. Po zamknięciu kościoła po 1945 r. przechodził on różne koleje losu. Przerobiono go na magazyn nawozów i soli. W zakrystii jakiś czas trzymano konie. W końcówce Związku Sowieckiego kościół przerobiono na toaletę miejską. Obecnie jest praktycznie nie do wyremontowania. Sól ciągle wyłązi. Parafii po dziś dzień nie zwrócono obszernej plebani i mieszkań kościelnego i organisty. Dalej stanowią one "komunałki" zajmowane prze lokatorów. Nie remontowane z roku na rok ulegają dewastacji. Nikt nie z nich nie tylko nie wyprowadza, ale ilość lokatorów co roku się zwiększa. Dzieli lokatorów po zawarciu związków małżeńskich nie mają bowiem szans na zdobycie samodzielnego mieszkania. Księdzu zwrócono dwa pomieszczenia, po obejrzeniu których można się zorientować, w jakim stanie znajduje się cały przylegający do świątyni budynek. Woń grzyba coraz bardziej wżerająca się w ściany, każdego uderza w nozdrza. Niszczy on nie tylko mury, ale i zdrowie żyjących w nich ludzi. Parafii nie zwrócono też placu przykościelnego. Znajduje się na nim kilka garaży miejscowych notabli.

Chodząc po Zaleszczykach, trudno oprócz kościoła odnaleźć inne ślady polskiej historii. W latach sześćdziesiątych rozebrano kamieniczki przy rynku. W ich miejscu wzniesiono dom partii i hotel. Dom partii przekształcono w siedzibę władz. Hotel mieści inne instytucje. Został zlikwidowany, gdy w mieście pojawił się brak wody. Z bardziej znanych obiektów przetrwał tylko w Zaleszczykach znajdujący się niedaleko rynku dworek, w którym w 1899 r. mieszkał Jan Kasprowicz. Jest na nim umieszczona tablica pamiątkowa. Umieściły ją jeszcze władze sowieckie przypominając sobie, że poeta udzielił niegdyś pomocy ściganemu przez austriacką policję Leninowi. Za domem była według przekazów mała kapliczka w ogródku, podobno tam Kasprowicz napisał pieśń "Święty Boże, Święty mocny.

Nie zachowała się też niestety w Zaleszczykach willa, w której jesienią 1933 r. wypoczywał marszałek Józef Piłsudski. W jej miejscu stoją dwa słupy. Błyszcząca niegdyś złotym piaskiem plaża jest teraz całkowicie zarośnięta trawą, a czyste niegdyś wody Dniestru nie zachęcają już do kąpieli. Przetrwał tylko most spinający dwa brzegi Dniestru. Niegdyś polski i rumuński, dziś łączący dwa ukraińskie obwody: tarnopolski z czerniowieckim. Dawną atmosferę w Zaleszczykach można poczuć głównie w naddniestrzańskim parku, pełniącym niegdyś funkcję zdrojowego deptaku. Jest zaniedbany, ale chodząc po nim można odzyskać spokój. Tym bardziej, ze jest w nim zawsze sennie i pusto. Turyści omijają Zaleszczyki. To miasto nie ma dla nich bowiem żadnej oferty. W kiosku nie można nawet kupić pocztówki, nie wspominając o przewodniku, czy planie miasta. W Zaleszczykach jest pod dostatkiem tylko dziur w jezdniach i chodnikach, a także wałęsających się watah bezdomnych psów.

Rozmawiając z tutejszymi mieszkańcami można dowiedzieć się, że poziom optymizmu jest wśród nich nie najwyższy. Miasteczko tkwi w głębokim marazmie. Z 12 tys. jego obywateli dwa tysiące w wieku produkcyjnym wyjechało za granicę i do Zaleszczyk raczej już nigdy nie wróci. Nie ma w nich pracy. Padły wszystkie zakłady, a także kołchoz, uprawiający buraki cukrowe, pomidory i ogórki. Władze radzieckie uznały bowiem, że tutejsze winorośle, brzoskwinie i morele są im niepotrzebne i wykarczowały ich plantacje. Kropkę nad i postawił Czarnobyl. Radioaktywna chmura zatrzymana przez ukształtowanie terenu, przekształciła go w skażoną radioaktywna zonę. Tu już nikt nie przyjedzie po zdrowie. Zaleszczyk już nie ma i nie będzie. Warto je jednak odwiedzić, by na moście nad Dniestrem podumać o naszej historii.

 

Marek A. Koprowski

Brak głosów