Może by na grzyby?

Obrazek użytkownika Marcin B. Brixen
Humor i satyra

- Może by na grzyby? - rzuciła babcia Łukaszka.
Dziadek i tata bardzo się zapalili do tego pomysłu.
- E, to takie nieeuropejskie - zmarszczyła nos mama Łukaszka. Jednak sytuację uratował - trzeba to powiedzieć - "Wiodący Tytuł Prasowy", a konkretnie artykuł pod tytułem "Cała Francja zachwyca się polskimi grzybami". Mama stwierdziła, że jednak pojedzie.
O dziwo, siostry Łukaszka nie trzeba było przekonywać. Okazało się, że jej chłopak przepada za grzybami i siostra postanowiła, że mu przyrządzi te grzyby na obiad.
- Trzeba będzie dokładnie sprawdzić jej wiaderko. Jeszcze go załatwi jakimś sromotnikiem... - szepnęła mamie do ucha babcia.
Łukaszek nie chciał jechać.
- Pojedziemy w środku tygodnia, żeby uniknąć innych grzybiarzy - poinformował go tata. - Zwolnilibyśmy cię ze szkoły...
Łukaszek chciał jechać.
Pojechali. Tata Łukaszka zaparkował na skraju lasu. Podzielili się wiaderkami i nożykami (siostra Łukaszka dostała plastikowy - była w kozaczkach i istniało ryzyko, że straci równowagę i na niego upadnie). Rozpoczęło się grzybobranie.
Trzy godziny później ilość grzybów w koszykach i wiaderkach była dość zróżnicowana. Najwięcej w wiaderku miała babcia Łukaszka. Ale ona zbierała nie tylko grzyby. Zbierała również mach, igliwie i niektóre szyszki.
- Tego się nie je - tłumaczyli wszyscy babci, a Łukaszek krzyczał, że igliwie to tylko Muminki jedzą. Ale ona upierała się, że nie takie rzeczy jedli podczas wojny. Druga w kolejności jeśli chodzi o zapełnienie wiaderka była siostra Łukaszka. Z tym, że jego zawartość nie nadawała się do spożycia. Nawet w czasie wojny.
Tata Łukaszka zazwyczaj zbierał tyle grzybów co babcia, ale nie tego dnia. Dziś miał o wiele mniej, a to z tego powodu, że od zbierania co chwila odrywał go telefon. Dzwoniono z jego biura, gdzie poszukiwano jakiegoś wielce ważnego dokumentu.
Mama też miała mało grzybów. Głównie wypatrywała innych grzybiarzy i zaglądała im do koszyków sprawdzając ile nazbierali.
Dziadkowi też nie szło. Spróbował więc z innej beczki: wypatrzył siedzącego na brzegu szosy tubylca i podszedł do niego.
- Szczęść Boże, mój dobry biedaku - zagaił w swoim mniemaniu uprzejmie. - Czy są tu grzyby?
- Nie ma - odparł tubylec chowając za siebie pełne wiaderko i spoglądając spode łba.
I tak rozmowa się urwała.
Jeśli dziadkowi nie szło, to Łukaszkowi nie szło wybitnie. Fakt, że każdy (a zwłaszcza siostra) miał więcej grzybów od niego doprowadzał go do furii. Najpierw próbował po cichu błagać duchy lasu, potem w niszczycielskim zapędzie kopał wszystkie muchomory. Wreszcie zmęczył się i w ponurym nastroju walił jakimś konarem po pniach drzew.
Nagle mama Łukaszka zatrzymała się jak wryta.
- Ktoś tu jest koło nas - ostrzegła cichym głosem.
Przed nimi przesuwał się wśród pni dziwny korowód: kilku panów w ciemnych garniturach i jedne pan ubrany jak zwykły grzybiarz. W ręku trzymał wiaderko i mały aparacik.
- Za dwa i pół metra skręć w lewo. Za trzydzieści centymetrów podgrzybek - z aparaciku dobiegł kobiecy głos.
Hiobowskich zatkało.
- Przepraszam bardzo, co to jest? - zapytała zaciekawiona mama Łukaszka. Zamiast odpowiedzi panowie w ciemnych garniturach wyciągnęli broń.
Kiedy po dziesięciu minutach krzyków, oskarżeń i przeprosin udało się przywrócić tętno u babci Łukaszka sprawa się wyjaśniła. Okazało się, że ów grzybiarz to wiceminister a panowie w garniturach to jego obstawa.
- Pan wiceminister lubi zbierać grzyby, takie hobby - tłumaczył Hiobowskim jeden z ochroniarzy.
- A co to za urządzenie? - zainteresował się tata Łukaszka.
- To nawigacja satelitarna do odnajdywania grzybów - wyjaśnił z dumą ochroniarz. - Podaje gdzie jest jaki grzyb.
- I co, trafia? - spytała babcia Łukaszka.
- Bez pudła!
W tle Łukaszek zaczął się drzeć, że on też chce coś takiego, bo zbieranie grzybów bez grzybów jest do dupy.
- Momencik... Ale skąd bierzecie mapę grzybów? - drążył temat tata Łukaszka.
- No... Miejscowi chodzą... I oznaczają... Dzisiaj rano też tu byli...
- Oznaczają zamiast zbierać?
- Tak, bo my płacimy więcej niż w skupie.
- To ile ta cała impreza kosztuje? - spytał przerażony tata Łukaszka. Ochroniarz nie bardzo wiedział co powiedzieć, lecz na szczęście uratował go Łukaszek. Przywalił kijem w pień jakiegoś drzewa.
- Oj! - jęknęło drzewo. Ochroniarze momentalnie wyjęli broń.
Od pnia odkleił się perfekcyjnie zamaskowany osobnik. Trzymał się za nos, w który dostał kijem i próbował zatamować krwotok.
- Rychu? - wiceminister miał głupią minę.
- Tak, to ja. Słuchaj Zbychu, co jest, kurna? Telefonów, kurna, nie odbierasz, kurna, w Warszawie, kurna, nie możne, kurna, cię, kurna, znaleźć, kurna, a ja, kurna, się, kurna, chciałem, kurna, zapytać, kurna, co, kurna, z ustawą.
Wiceminister podrapał się po głowie i rzekł:
- No, kurna... Walczę, nie jest łatwo, nikt mnie nie wspiera, ale dziewięćdziesiąt procent już załatwiłem...
I nie wiadomo jak dalej potoczyłby się ten dialog, gdy nie nawigacja, która oznajmiła uprzejmie:
- Uwaga! Za dziesięć metrów, pod krzakiem, agent CBA!

Brak głosów

Komentarze

Vote up!
0
Vote down!
0
#33751

gość z drogi

Vote up!
0
Vote down!
0

gość z drogi

#33761