tragikomedia dell'arte

Obrazek użytkownika Andrzej Tatkowski
Blog

Nie bardzo wiadomo gdzie właściwie w polskiej "przestrzeni publicznej" znajduje się słynna "scena polityczna".

Przypuszczam że po zakończeniu misji pana prezesa Dworaka
scena owa znaleźć się ma na multipleksie, aliści wiadomo z historii, że losy misjonarzy bywały różne; jedni byli zjadani, innych rzucano na pożarcie, jeszcze inni ginęli bez śladu i wtedy ich misje się kończyły tak, jak redukcje paragwajskie.

Prezes Dworak wcale nie wygląda apetyczniej niż pani posłanka Śledzińska-Katarasińska, ale ktoś może się nań połakomi, bo nie o smak przecież idzie, ale o to, żeby się pożywić.

Na razie nie wiadomo jak będzie wyglądał ów catering, który za czasów Sokorskiego i Szczepańskiego działał znakomicie, ale po rozmundurowaniu zmilitaryzowanego przy innej okazji personelu zaczął wyraźnie coraz bardziej szwankować.

Przekształcenia własnościowe i niewidzialna ręka rynku nie uratowały sytuacji, i chociaż intuicja mówi mi, że "scena polityczna" na razie zlokalizowana jest nadal w Warszawie, to nie mam pojęcia gdzie znajduje się zaplecze sceniczne, gdzie kasa (pancerna) a gdzie reżyserka czy budka suflera; widzę tylko, że scen i scenek jest w użyciu kilka.

Spektakle odbywające się pod kopulastym dachem budynku przy ulicy Wiejskiej 12 albo w zabytkowych wnętrzach pałacowych mają mniej liczną widownię niż te kameralne, aranżowane w studiach, salonach czy salonikach przez profesjonalnych funkcjonariuszy rozmaitych "prywatnych spółek", a jednym i drugim odbierają ostatnio część publiczności konkurencyjne widowiska amatorskich teatrów ulicznych.

Tradycyjna, offowa część sceny politycznej z pewnością nie kwapi się do występów poza azylami kawiarni, klubów, dacz i rezydencji najwybitniejszych demokratów, do których demos nie ma dostępu, ale bywa, że występy takie okazują się nieodzowne i jakaś zapomniana lub nowo odkryta gwiazda z okolic Warszawy, z Sopotu czy Biłgoraja zostaje objawiona publiczności w stosownym do okazji blasku reflektorów (idzie przecież o iluminację).

Wszelako większość olśniewających kreacji to dzieła profesjonalistów, którzy zagrać potrafią wszystko.

Wczorajszy występ Donalda Tuska na deskach teatru "Wysoka Izba" był popisem takiego najwyższego kunsztu; perfekcyjna mowa ciała i wirtuozerska mimika harmonizowały idealnie z misterną konstrukcją nienagannie artykułowanego tekstu, który będzie pewnie kanonicznym wzorcem erystyki totalnej dla tych, którzy lubią ten gatunek.

Mam nadzieję, że był to pożegnalny, łabędzi śpiew Tuska.
Kolejnych prezentacji jego niedoścignionych możliwości nie tylko demos, ale i Wysoka Izba mogłyby nie wytrzymać.

Naród, czy "społeczeństwo", czy "miliony zwykłych ludzi", czasem nazywane też przez pana premiera z Kaszub "Polakami"
mają określony próg tolerancji na bezczelne kłamstwa, na cynizm i obłudę, arogancję i drwiny.

Kunsztowne opakowanie odrażającej treści wystąpienia pana premiera Donalda Tuska w polskim Sejmie z pewnością może być jednakowoż uznane za kolejne osiągnięcie współtwórców "polskiej sceny politycznej".

Wyhodowany na niej gwiazdor, gotowy do transferu na scenę europejską, zagrał na krajowy benefis tak brawurowo, że jego gra nieprędko będzie zapomniana, kiedy odejdzie, a miejsce w kadrze dla jakiegoś zdolnego i ambitnego amatora z prowincji może się niebawem okazać - jak znalazł.

Bez Arlekina nie da się wystawić komedii dell'arte, nawet jeśli to komedia czarna, jak smoła piekielna.

Show must go !

***

Niech łaskawy Czytelnik nie popada aby w depresję; życie, prawdziwe życie, na nasze szczęście - nie jest teatrem.

Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (1 głos)