Katastrofa?

Obrazek użytkownika Free Your Mind
Blog

Zdumiewają się ludziska w mediach, że już nie tylko Rosjanie otwarcie realizują swoją zakłamaną politykę historyczną, ale i czynią to bez najmniejszych oporów Niemcy, a ostatnio nawet UE błysnęła spotem, który stanowił czystą kpinę z Polaków i ich miejsca we współczesnej historii. Nasuwają się jednak dwie wątpliwości. Po pierwsze, czy to sama Polska nie zapracowała sobie dzięki i mediom, i „elitom” na takie traktowanie? Po drugie, czy jest cokolwiek dziwnego w tym, że zwycięzcy piszą historię?

Przez ostatnie 20 lat, poczynając od akrobatyki uprawianej przez T. Mazowieckiego i K. Skubiszewskiego, na obecnych szpagatach D. Tuska i R. Sikorskiego kończąc, mieliśmy niemal nieprzerwany ciąg umizgów i do Rosji, i do Niemiec, co wychwalano zresztą w polskich środkach przekazu (pomijając „oszołomskie”) pod niebiosa. Im bardziej nasi polityczni reprezentanci byli elastyczni, tzn. mówiąc ściślej, im częściej na klęczkach przechadzali się po moskiewskich i berlińskich korytarzach nasi władcy, tym „lepiej było dla Polski”. Im bardziej wyrozumiali byli wobec interesów Rosji i Niemiec, tym głośniej ich chwalono i tym silniej ich poklepywano po zgiętych plecach. Równocześnie przez nasze środki przekazu przewalały się całymi latami „poważne analizy”, jak to dobrze, że nasza polityka zagraniczna „wyzbywa się agresji”, „staje się pragmatyczna”, „porzuca język konfrontacji” itd. Na tym tle działalność zagraniczna naszego rządu za czasów kaczystów (a szczególnie polityka historyczna przecież) była rzecz jasna flekowana jako „psucie polityki zagranicznej”, a nawet jako „działanie wbrew polskiej racji stanu”. Zgodnie występowali przeciwko niej przedstawiciele polskiej partii zagranicy, naszych mediów oraz – co oczywiste – rządy naszych największych sąsiadów. Głosy potępienia nadchodziły, jak pamiętamy, nawet z Brukseli. Zaczęto zresztą nawet wyszydzać ówczesną Polskę jako kolejny ze stanów USA.

W tym kontekście wszelkie próby odbudowywania polskiej świadomości narodowej, wszelkie działania zmierzające do głośnego przedstawienia naszej historii w niezafałszowany sposób, były traktowane jako „drażnienie Rosji”, „pobrzękiwanie szabelką” czy też „emocjonalne szantażowanie Niemiec” albo za „polskie resentymenty” i „naszą nieszczęsną martyrologię”. Warto zauważyć przy tej okazji, że o ile o publikacjach o tragediach narodowych, które dotknęły Polaków, o ofierze krwi naszych rodaków, już za czasów peerelu, lecz i po dziś dzień, zwykło się wśród rozmaitych salonowców z miast i wsi, mawiać właśnie w kategoriach „nieszczęsnej polskiej martyrologii” (z tym charakterystycznym naciskiem na „nieszczęsnej”), o tyle nie spotkałem się z sytuacją, by którykolwiek z takich właśnie salonowców wyraził choć jedno słowo przekąsu w przypadku olbrzymiej ilości publikacji dotyczących Holokaustu. Ledwie po „obaleniu komunizmu” zaczęły się pojawiać rozprawy o Katyniu, o partyzantce antysowieckiej, o ludobójstwie komunistycznym, zaraz zaczęły się podnosić lamenty, że „już dosyć tej historii”, „już dość tego nieustannego wspominania”, no i oczywiście „dość tej nieszczęsnej martyrologii”. Gdyby tego było mało, to protestowano nawet przeciwko „ciąganiu po sądach” rozmaitych „starszych ludzi” i innych „osób w podeszłym wieku”, które, tak się złożyło, służyły kiedyś zbrodniczemu systemowi, wysyłając na obywateli patrole z psami, pały lub po prostu czołgi i karabiny. Protestowano przeciwko „grzebaniu się w przeszłości”, „graniu teczkami”, „polowaniu na czarownice” z ubeckim rodowodem czy wreszcie prześladowanie „sprzątaczek” z SB. Pukano się w głowę i oburzano, gdy nawet jakieś oszołomy urządzały wystawy typu „twarze bezpieki”, a więc gdy po prostu pokazywano obywatelom oblicza oprawców (już nawet ich nie sądzono). Wreszcie przedstawiano (powstały stanowczo za późno) Instytut Pamięci Narodowej jako „policję polityczną”, urząd „przypominający UB”, zbiorowisko „gówniarzy” dążących do skompromitowania autorytetów moralnych, a przede wszystkim „fałszerzy historii” (no chyba że IPN zajmował się Jedwabnem, to wtedy był dla salonowców placówką OK).

Ileż to krokodylich łez wylewali salonowcy nad polskim patriotyzmem, zestawiając go niemal zawsze z nacjonalizmem, zaściankowością, wstrętem do obcych, moczaryzmem, a nawet faszyzmem. Za punkt honoru stawiano sobie „europejskość” i kosmopolityzm, odżegnując się od jakiegokolwiek przywiązania nie tylko do „nieszczęsnej polskiej martyrologii”, ale i naszej tradycji. Wyśmiewano polskie święta narodowe, naszą religijność utożsamiano z ciemnotą, skansenem i kołtuństwem (słynny „polski kołtun”, którym straszono za peerelu znowu był postrachem za III RP w kręgach salonowców, w których akurat kołtun na kołtunie siedzi, choć specyficznego typu). I tu znowu ciekawa dysproporcja. O ile polski patriotyzm był godny politowania, o tyle rosyjska czy niemiecka, czy francuska (nie wspominając o izraelskiej) dbałość o tradycje narodowe i politykę historyczną, zawsze u naszych salonowców spotykała się z pełnym zrozumieniem i szacunkiem.

W ten właśnie sposób z całkowitą premedytacją uczyniono i z Polski, i z naszej tradycji oraz historii pośmiewisko. Trzeba jednak przyznać, że cała ta sytuacja nie wzięła się znikąd, wszak kamieniem węgielnym III RP było kłamstwo i niesprawiedliwość. Wespół z komunistami podjęto się „obalania komunizmu” i tychże komunistów postawiono ponad prawem, jeśli chodzi o popełnione przez nich zbrodnie i doprowadzenie Polski przez kilkadziesiąt lat do cywilizacyjnej ruiny (za samą „politykę gospodarczą” komuniści powinni odsiadywać dożywocie, nie mówiąc o ludobójstwie, w którym uczestniczyli). Komunistów uczyniono nawet uprzywilejowaną grupą w wielu sferach życia w „wolnym i niepodległym państwie”. Jeśli więc taki kamień się położyło pod budowę domu, to nic dziwnego, że wyszła rudera. Jeśli ze złodziejami i innymi gangsterami się robi interes, to nic dziwnego, że finał jest tragiczny. W Polsce tragedia jest wyjątkowo wyrazista, bo dziś komuniści (te same buraki, które jeszcze nie tak dawno w gumofilcach i uszankach pielgrzymki odbywały do Moskwy lub najbliższej siedziby armii czerwonej) pouczają nas, jak powinna wyglądać kultura europejska, co to znaczy być Europejczykiem i jakie nowoczesny człowiek powinien mieć maniery. Oczywistym jest jednak, że ten stan rzeczy, jaki mamy nie jest wyłącznie zasługą komunistów. Oni są jak pasożyt, co na każdym organizmie jest w stanie wyżyć, byleby tylko go nie zwalczać.

Ten stan rzeczy jest zasługą „konstruktywnej opozycji” z Szarą Eminencją III RP A. Michnikiem i jego autorytetami moralnymi. Ten stan rzeczy jest też zasługą „ludzi kultury”, którzy wiele wysiłku włożyli w to, by z Polski i jej historii oraz tradycji uczynić pośmiewisko i którzy za punkt honoru stawiali sobie wyszydzanie polskości tudzież „nieszczęsnej martyrologii”. Nic dziwnego w związku z tym, że „zwycięzcy wzięli wszystko”. Nie ma bowiem żadnych wątpliwości, że Rosja i Niemcy znakomicie wyszyli na „obaleniu komunizmu” i skwapliwie zajęli się pisaniem własnych scenariuszy historii.

Jeśli zaś w Polsce zrobiono wszystko, by nasze dzieje i nasze interesy zamienić w farsę, jeśli owacjami i przeróżnymi „prestiżowymi” wyróżnieniami nagradzano ludzi je wyśmiewających w kinie, teatrze, telewizji, książkach etc., to jest już stanowczo za późno, by rozdzierać szaty z tego powodu, że „sąsiedzi nas nie cenią” i „nie liczą się z prawdą”. Poza tym kłamcy nie powinni się dziwić, że wieloletnia polityka zakłamywania rzeczywistości w końcu podziałała. Goebbels miał rację – uporczywie powtarzane łgarstwa w końcu przebijają się do umysłów ludzi, a przynajmniej odnoszą ten wymierny skutek, że ludzie na te łgarstwa obojętnieją.

Nie należy żywić złudzeń, że nagle Rosjanie czy Niemcy, którzy – jak dowodzi historia - mają wyjątkową predylekcję do budowania życia społecznego na kłamstwie i przemocy, naraz zapałają wielką miłością do prawdy i szlachetności. Nie należy też mieć do nich o to pretensji – oni po prostu tacy właśnie byli, są i będą. Kiedy G. Schroeder powiedział za swoich rządów o tym, że już wystarczy „tego niemieckiego przepraszania za II wojnę”, to w Polsce salonowcy z pełnym zrozumieniem przyjęli tę deklarację, choć wydaje się, że za co jak za co, ale za ową wojnę, to Niemcy powinni się kajać do końca świata (nie mówiąc o odszkodowaniach, które także Polsce powinni długo wypłacać, choć, jak wiemy, ani słychu o tym, ani widu). Był to czytelny sygnał, że niemiecka polityka historyczna wchodzi w fazę ofensywy w kwestii niemieckiej wersji dziejów. A jeśli dziś Rosjanie niemalże śmieją nam się w twarz, gdy nieśmiało przypominamy im o Katyniu (zaledwie o Katyniu, przecież skala zbrodni Rosjan wobec Polaków jest po wielokroć większa i także nam powinni płacić wielkie odszkodowania), to także jest to już konsekwencja wieloletniej ichniejszej polityki zapoczątkowanej putinowskim odświeżaniem sowieckiej ideologii, symboliki i frazeologii.

Jeśli więc dziś moglibyśmy mieć do kogoś pretensje, to przede wszystkim do tych niewidomych, co nas przez ostatnie 20 lat doprowadzili do tej ślepej uliczki. Możemy jednak mieć także pretensje do nas samych, że im na to wszystko pozwoliliśmy, tak jakbyśmy sobie nie zdawali sprawy, że budowanie nowego państwa na fundamencie kłamstwa, bezprawia i niesprawiedliwości nie może zakończyć się totalną katastrofą. Pozostaje jedynie pytanie, czy ludzi odpowiedzialnych za ten stan rzeczy kiedyś rozliczymy?

Brak głosów

Komentarze

Pozwolę sobie powtórzyć to, co napisałam w Pana blogu na salonie. W pełni bowiem zgadzam się z końcowym wnioskiem notki: "Możemy jednak mieć także pretensje do nas samych,..."

..................

Nie ma dymu bez ognia,
a winna jest nie tylko władza. Również ci, którzy przybliżenie narodowi historii i troskę o szacunek do niej mają wpisany w zawód. Widać nie bardzo czują się Polakami.
Przykład? Proszę bardzo:

"Wiktor Juszczenko, prezydent Ukrainy, który być może otrzyma latem tytuł honoris causa Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II, patronuje przedsięwzięciom gloryfikującym zbrodniczą organizację - Ukraińską Powstańczą Armię. Napisał wstęp do albumu z fotografiami członków tej nacjonalistycznej formacji, gdzie pomija się temat jej odpowiedzialności za zbrodnie na ludności polskiej na Kresach. Oburzone tą sytuacją są organizacje kresowe, które wielokrotnie wysyłały listy protestacyjne do władz uczelni. Nie doczekały się do tej pory odpowiedzi. Ostateczna decyzja w tej sprawie ma zapaść na dwóch kolejnych posiedzeniach Senatu KUL".

http://www.naszdziennik.pl/index.php?typ=po&dat=20090520&id=po01.txt

Co w tej sprawie robi np. poseł Kalinowski? Nic, bo już tupnęli na PSL nacjonaliści ukraińscy z Syczem na czele w woj. warm. - mazurskim. A obchody 65 rocznicy mordu na Wołyniu były mu głównie potrzebne do piaru. Cyniczna gra nic więcej.
Winni komuniści?
Proszę bardzo. Kalinowski w wyborach parlamentarnych w 2007 r. po raz piąty został posłem, otrzymując w okręgu siedleckim 25 406 głosów. 6 listopada tego roku ponownie powołano go na stanowisko wicemarszałka Sejmu.
Te 25 tys. to wszystko komuniści?

Jeśli tak, to czemu my się tu dziwimy, że Rosja i Niemcy piszą nam historię?

Czemu się dziwimy, skoro KUL chce uhonorować Juszczenkę?!

Wstyd i hańba i z góry mówię:
ANI ZŁOTÓWKI NIE DAM JUŻ W KOŚCIELE NA KUL, JEŚLI JUSZCZENKO DOSTANIE TEN HONOROWY TYTUŁ.
Dość głupoty i braku szacunku do uczelni i własnych powinności wobec narodu!

Vote up!
0
Vote down!
0

Katarzyna

#20383

"Trzeba się organizować od dołu, cierpliwie, z jasno określonym celem - zmiana władzy"!

Nie ma innej drogi. 

Kluczem do rozwalenia układów są samorządy.

Vote up!
0
Vote down!
0

Katarzyna

#20393

pzdr

Vote up!
0
Vote down!
0

antysalon

#20417