Bakszyszyni
Dawno, dawno temu było sobie państwo, nie islamskie, bynajmniej. A wręcz przeciwnie, leżało na samej rubieży europejskiej Christianitas, na wschód od jego granic była już tylko dzika Azja, Turan i Mongołowie, kraje w których pisze się przy pomocy zawijasów i krzaczków.
I już z tytułu takiej geopolityki państwo to powinno być szczęśliwą oazą spokoju i dobrobytu, ale prześladował je dziwaczny pech. A to zawalił się most, a to spalił sie bazar, a to puściła ściana piwnicy i zawartość wygódki zalała akta sądowe starosty, a już w kręgach ludzi sprawujących władzę kultura BHP stała na rażąco niskim poziomie. Ktoś zastrzelił się z kuszy (trzema strzałami), ktoś zabił własnym kiścieniem podczas walki z treningowym manekinem, ktoś spadł z wieży, ktoś utopił się na schodach, skręcił kark w kąpieli, ktoś uciekł do Mandżurii. Jednym słowem, zamiast dzikiego, ale logicznego i celowego feudalizmu sytuacja w kraju przypominała wnętrze (ciasnej) klatki z pijanymi małpami. Nikt nie był w stanie wyjaśnić przyczyn tej opresji, oprócz wędrownych dziadów, którzy na jarmarkach i odpustach za garść miedziaków opowiadali młodzieży legędy i gawendy o sekcie bakszyszynów.
Ci okrutni fanatycy na codzień żyli jak inni ludzie, mieszkali w miastach i wykonywali wyuczone zawody, nieraz pełnili urzędowe i państwowe funkcje. Wyróżniały ich ich tylko dwie cechy: bezwzględne posłuszeństwo głęboko zakonspirowanym wodzom i niepowstrzymane (tak u liderów jak i szeregowych) uzależnienie od bakszyszu. Nie potrafili bez niego przeżyć ani jednego dnia. Każdy fundusz, czy królewski, czy prywatny, czy uspołeczniony topniał w oczach, kiedy tylko ktoś z członków tajemniczej sekty pojawił się w pobliżu. O bakszyszynach niskiego stopnia ulica nie mówiła wiele (bo nigdy nie wiadomo kto słucha), o wodzach krążyły różne opowieści. Pierwszym przywódcą zakonu zbrodni był ponoć ślepy starzec, emerytowany watażka, który młodość i wiek męski spędził na służbie chana, najpierw jako tysięcznik, potem wielkorządca. Coś musiało być na rzeczy, bo widać było, że bakszyszyni są podporządkowani polityce Mongołów. Choć mówiło się także, że każde z ościennych państw może ich sobie wynająć za garść bakszyszu, do zlikwidowania czyjegoś handlu, warsztatu, czy zabicia politycznego konkurenta.
Może i dlatego każda próba zniszczenia związku bakszyszynów spotykała się z krzykliwymi protestami państw ościennych. A może i dlatego, że karawany, kupcy i inwestorzy, uciekający spod nieprzewidywalnej a twardej ręki nałogowców bakszyszu, rozkładali się ze swoim handlem i rzemiosłem w tych ościennych, podobno znacznie bardziej cywilizowanych, państwach.
Bo rynek postkomunistyczny uchodzi powszechnie za rynek trudny; za rynek wyjątkowo trudny uchodzi zaś taki, który opanowały bezpośrednio postsowieckie układy władzy.
- Blog
- Zaloguj się albo zarejestruj aby dodać komentarz
- 158 odsłon
Komentarze
"legędy i gawendy"???
14 Maja, 2024 - 08:41
oba wyrazy do poprawki...
Przemoc nie jest konieczna, by zniszczyć cywilizację. Każda cywilizacja ginie z powodu obojętności wobec unikalnych wartości jakie ją stworzyły. — Nicolas Gomez Davila.
To nie moje. Wrogowie
14 Maja, 2024 - 12:32
To nie moje. Wrogowie podrzucili.
co było do udowodnienia