O odszkodowania wojenne od Niemiec za II wojnę światową

Obrazek użytkownika Sławomir Tomasz Roch
Świat

Podczas II wojny światowej Polska została zaatakowana przez Niemcy 1 września zaś 17 września 1939 przez ZSRS i straciła nie sześć milionów swoich obywateli w tym około trzy miliony pochodzenia żydowskiego ale co najmniej dziewięć milionów albo nawet więcej gdyż tę zaniżoną liczbę podała komunistyczna władza powstała 22 lipca 1944 roku „dzięki” tzw. oswobodzicielom czyli armii sowieckiej z Józefem Stalinem na czele. Celowo jednak nie uwzględniono strat ludzkich dokonanych przez Sowietów.

Polacy walczyli od samego początku wojny na wszystkich frontach a nasza Ojczyzna została prawie w 80% zniszczona a do tego na skutek układu między Stalinem, Roosveltem i Churchillem powierzchnia powojennej Polski jest o prawie 80 000 km² mniejsza aniżeli przed 1939 rokiem, pomimo uzyskania byłych terenów niemieckich. Niestety Polacy nie otrzymali żadnego odszkodowania od Niemiec ani ZSRS za ogromne straty podczas wojny a do tego stracili niepodległość do 1989 roku.

W przeciwieństwie do Polaków inne narodowości otrzymały tzw. reparacje wojenne szczególnie zaś Izrael i osoby żydowskiego pochodzenia mieszkające w krajach kapitalistycznych.

Zmarły przed dwoma laty mecenas Stefan Hambura razem z prof. Krystyną Krzekotowską sugerowali aby Polacy indywidualnie starali się walczyć o odszkodowania za straty poniesione podczas II wojny światowej. Wówczas to byłem krytycznie nastawiony do tego uważając, że to obecny rząd polski powinien walczyć o reparacje za te przeogromne straty.

Widząc jednak brak takich stanowczych kroków, a równocześnie czytając artykuł w Rheinische Post, o czym tego samego dnia a więc 26 stycznia 2021 roku poinformowała TVP w Wiadomościach o godzinie 19.30, doszedłem do wniosku aby podobnie jak ten 84-letni obywatel holenderski, wystąpić do niemieckiego sądu o odszkodowania za cierpienia, które przeżyłem razem z rodzicami i siostrą oraz straty, które są podobne albo nawet gorsze od wielu osób żydowskiego pochodzenia mieszkających w krajach kapitalistycznych.

Dlatego też postaram się dokładnie opisać nasze przeżycia i prześladowanie mojego ojca za to, że miał odwagę walczyć o ujawnienie prawdy odnośnie ludobójstwa dokonanego na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej i nie chciał być członkiem PPR czy PZPR. Przyciskany do muru został członkiem SL i ZSL walcząc nawet w obecności ówczesnego prezesa ZSL Czesława Wycecha o upamiętnienie Polaków bestialsko zamordowanych przez OUN/UPA , w większości byli to chłopi czy też rolnicy małorolni.

Działalność mojego ojca została dopiero należycie oceniona po 1968 roku i w latach późniejszych. Stąd też odznaczenie Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski 16 lipca 1970 roku, czy Zasłużonego Pracownika Rady Narodowej 22 lipca 1972, Odznaka Grunwaldzka za uczestnictwo walki zbrojnej z Niemcami w latach 1939-1945, wydana 17 stycznia 1974 r., jak również za zasługi dla województwa warszawskiego 22 maja 1974 r.. Przeżycia mojego ojca jak również jego pozytywne dążenia można dobitnie poznać w jego wierszach i ponad 3000 aforyzmach, które wydałem niemal 20 lat po jego śmierci w książce: „Wiersze i aforyzmy. Moje myśli wybrane” w 2007 roku.

Władze komunistyczne doprowadziły do rozbicia małżeństwa naszych rodziców na skutek rozłąki, po przeniesieniu naszego ojca do pracy w Warszawie ok. 1947 roku., bez udzielenia chociażby małego mieszkania dla naszej czteroosobowej rodziny. W tym samym czasie komuniści dawali swoim „wybrańcom” mieszkania i to osobom, za które powinniśmy się wstydzić, jak moim wujkom o nazwisku Linowski, czy Michalewicz i tysiącom innym komunistom.

Kiedy po 1956 roku. do Polski przybyło wiele rodzin żydowskiego pochodzenia z ZSRS to w Liceum Ogólnokształcącym w Warszawie, do którego uczęszczałem od stycznia 1957 roku, było bardzo dużo dzieci żydowskiego pochodzenia. Jednym z moich przyjaciół był Włodzimierz Baran, którego rodzice pochodzenia żydowskiego przybyli z ZSRS i Włodek uczył się z nami w klasie 10 i 11c i zdał maturę w 1959 roku. Był on nawet zakochany w jednej z naszych koleżanek ale pomimo swoich dobrych ocen i zdolności rodzice jego nie zezwolili na studia ponieważ czekali na dalszy wyjazd do Izraela, który nastąpił około 1960 roku. Ojciec Włodka był lekarzem i w Warszawie otrzymali oni od razu mieszkanie przy ulicy Marszałkowskiej w pobliżu ulicy Świętokrzyskiej.

Napad Niemiec hitlerowskich na Polskę 1 września oraz ZSRS 17 września 1939 spowodował wielką tragedię moich rodziców i ich córki, którzy mieszkali w Warszawie. Mój ojciec po ukończeniu studiów na SGGW w 1936 roku dzięki poparciu prof. Władysława Grabskiego otrzymał bardzo dobrze płatną pracę w Ministerstwie Skarbu kierowanym przez ministra Kwiatkowskiego.

Ojciec mój był zawsze bardzo pomocny dla innych osób i dlatego też sugerował on swemu szwagrowi Donatowi Linowskiemu urodzonemu w 1922 roku by starał się uczyć i zdobywać odpowiedni zawód. Jednak nie uzyskał zrozumienia i kiedy Niemcy wysłali 18-letniego Donata na przymusowe roboty i naukę ślusarki samochodowej pod Wiedeń, a następnie do Łotwy w okolice Rygi to tam też nauczył się między innymi prowadzenia samochodów ciężarowych. Jeszcze podczas wojny dostał się na Łotwie do sowieckiej Armii Czerwonej, by niezadowolony uciec dalej do polskiego wojska i robić „karierę” w partii ale też awansować do stopnia kapitana. W tym czasie działało powiedzenie, że „nie matura lecz chęć szczera zrobi z ciebie oficera”. Dopiero po 1956 roku wyrzucono Donata Linowskiego z wojska bo nie uzupełnił wykształcenia ale ponieważ w dalszym ciągu był szpiclem o pseudonimie „Szpilka” do końca życia to już jako cywil awansowany został nawet do stopnia majora i podpułkownika oraz został pochowany z honorami w asyście wojskowej do grobu na Cmentarzu Bródnowskim w Warszawie.

Kiedy drugiego szwagra mojego ojca Piotra Michalewicza wyrzucono ze studiów na Politechnice Warszawskiej za działalność komunistyczną w 1936 roku to ojciec mój umożliwił mu pracę jako kreślarz techniczny w Ministerstwie, w którym jak powyżej napisałem pracował mój ojciec.

Piotr Michalewicz jako podporucznik walczył pod Sochaczewem we wrześniu 1939 roku z agresorem niemieckim i wypełniając następnie rozkaz znalazł się we Lwowie i tylko przypadek sprawił, że po aresztowaniu przez sowieckie wojska nie znalazł się w Katyniu tylko ukrywał się w Porycku w domu mojego dziadka Jana Stańskiego razem z moimi rodzicami. Po kilku miesiącach został schwytany przez sowiecką Armię Czerwoną i wraz ze swoją żoną Euzebią zesłany na Sybir i Uzbekistan. Pracując ciężko w tajdze dotarł Piotr Michalewicz z żoną 31 stycznia 1942 roku do armii generała Andersa i w Palestynie urodził się ich syn Andrzej 13 stycznia 1945 roku. Do PRL-u powrócił Piotr Michalewicz z Wielkiej Brytanii w czerwcu 1948 roku i jako przedwojenny komunista nie tylko otrzymał mieszkanie w Warszawie ale i pracę by w 1957 roku dzięki protekcji generała Grzegorza Korczyńskiego awansować w wojsku do stopnia majora oraz pułkownika i przez ponad dwa lata być nawet attache wojskowym w USA.

Na skutek bombardowania Warszawy ojciec mój uciekł razem ze szwagierką Euzebią i z maleńką córką do Porycka na Wołyniu, gdzie się urodził oraz mieszkali jego rodzice, dwóch braci i dwie siostry. Do Porycka dotarła również jego żona Aurelia gdzie i ja się urodziłem 22 sierpnia 1940 roku. Przeżycia nasze podczas wojny opisywał mój ojciec wielokrotnie, by przekazywać prawdę o tragedii Polaków jaka spotkała nas wówczas nie tylko ze strony najeźdźców niemieckich i sowieckich ale też ukraińskich nacjonalistów spod znaku OUN-UPA, którzy zamordowali mojemu ojcu nie tylko jego rodziców ale i dwóch braci, dwie siostry i wszystkie ich dzieci z wyjątkiem córki Ireny jego starszego brata (absolwenta wyższej uczelni we Lwowie).

Tylko niemal cudem pozostałem przy życiu razem z rodzicami i starszą siostrą, co opisałem w książce „Poryck. Miasteczko kresowe. Symbol tragedii Polaków na Wołyniu”, wydanej w 2005 roku przez Wydawnictwo Adama Marszałka.

Po naszych tragicznych ucieczkach z Porycka do Włodzimierza Wołyńskiego oraz do Warszawy w marcu 1944 roku otrzymał nasz ojciec pracę w Grójcu dokąd przybyliśmy z matką i siostrą przy końcu lipca 1944 roku. Pozostaliśmy tam przez wiele lat w katastrofalnych warunkach mieszkaniowych i finansowych zaś ojciec około 1947 roku został przeniesiony służbowo do pracy w Warszawie bez otrzymania mieszkania dla całej rodziny. Mieszkał między innymi w tzw. kołchozie czyli mieszkaniu dla czterech rodzin gdzie do jego dyspozycji był maleńki pokoik albo nawet wcześniej połowa jednego pokoju przedzielona szafami czy zasłoną papierową. W drugiej części pokoju mieszkało pewne małżeństwo pracujące w tym samym urzędzie, co mój ojciec. Mieszkanie to znajdowało się na drugim piętrze przy Al. Jerozolimskich 55 róg ul. Pankiewicza. Mieszkańcy tego „kołchozu” nie mieli do dyspozycji ubikacji, a dostęp do wody znajdował się w przedpokoju. Ubikacja dla tych osób tam zamieszkałych znajdowała się na parterze w podwórzu tego domu i była nawet dostępna dla przechodniów po otrzymaniu klucza od dozorcy mieszkającego na parterze!

W Grójcu mieszkaliśmy z matką i siostrą w maleńkim mieszkanku jednopokojowym z kuchnią i takie warunki przyczyniły się do całkowitej separacji naszych rodziców w 1954 roku. W tym maleńkim pokoju w Warszawie zamieszkała również moja siostra w 1954 roku oraz ja w styczniu 1957 roku, a więc po całkowitym rozstaniu się moich rodziców.

W swoim życiu często głodowałem i nie miałem odpowiednich ubrań albo butów i przez pewien okres w zimie chodziłem do szkoły nosząc gumowe buty zaś stopy owijałem gazetą by w ten sposób chronić przez mrozem. Takie trudne warunki mieszkaniowe i finansowe doprowadziły mnie do wielu chorób, z których wymienię tylko najważniejsze a więc wieloletnie moczenie w nocy na skutek choroby pęcherza moczowego, bezsenność i depresje trwające do dzisiaj oraz otwartą gruźlicę i sanatoryjne leczenie ponad ośmiomiesięczne w Zakopanem, jak również częściowy paraliż twarzy, co wymagało leczenia szpitalnego w grudniu 1963 roku.

Pomimo bardzo trudnych warunków materialnych oraz mieszkaniowych zdałem maturę w 1959 roku oraz ukończyłem studia na Wydziale Elektrycznym Politechniki Warszawskiej w 1966 roku.

Ponieważ mój ojciec i matka byli przeciwnikami komunizmu podobnie jak i ja, dlatego też stwarzano nam tak wielkie trudności, które doprowadziły nie tylko do różnych chorób ale i rozpadu całkowitego małżeństwa moich rodziców. Dopiero w czerwcu 1964 roku, a więc niespełna rok po opuszczeniu przeze mnie sanatorium w Zakopanem wywalczył mój ojciec przydział maleńkiego kwaterunkowego trzypokojowego mieszkania o powierzchni 46 m², które moja matka wykupiła przy mojej pomocy finansowej w 1979 roku.

W 1965 roku wyróżniony zostałem pienieżną nagrodą rektorską za dobre wyniki podczas studiów, którą otrzymało tylko trzech studentów rocznika, na około 200 studentów. Jednak pomimo chęci zatrudnienia mnie przez kierownika Katedry Wysokich Napięć prof. dr inż. Janusza Lecha Jakubowskiego, doc. dr Janusza Lecha Maksiejewskiego i opiekuna mojej pracy magisterskiej mgr. inż. Jerzego Wierzbickiego nie otrzymałem etatu na Politechnice Warszawskiej. Tylko dzięki mojej interwencji u ówczesnego rektora prof. dr Dionizego Smoleńskiego i obrony pracy magisterskiej we wrześniu 1966 roku mogłem rozpocząć pracę jako asystent stażysta od 1 października 1966 roku.

Takie tragiczne przeżycia miało wiele osób w Polsce, które wywołane zostały nie tylko poprzez wybuch II wojny światowej i okupację ale też po 22 lipca 1944 roku czyli utworzeniu komunistycznego rządu i braku suwerenności do 1989 roku.

Czy w związku w powyższym opisem Polacy powinni do dzisiaj nie otrzymać reparacji wojennych ale i za tyle lat powojennych? Strata życia rodziców jest bardzo bolesna ale czy Sollo Muller i inne osoby pochodzenia żydowskiego uważają, że Polacy, którzy na różnych frontach walczyli z najeźdźcami hitlerowskimi i sowieckimi nie zasługują na odpowiednie traktowanie? Inne kraje europejskie, które nawet kolaborowały z Niemcami otrzymały i otrzymują do dzisiaj pieniądze od RFN, a dlaczego nie Polacy?

W związku z powyższym chciałbym uzyskać na drodze sądowej wyrok, który pozwoliłby Polsce otrzymać nie tylko pieniądze za straty poniesione podczas wojny ale też koszty za wykształcenie w Polsce Polaków mieszkających i pracujących w Niemczech podobnie jak ja od wielu, a nawet od kilkudziesięciu lat. Czy to nie skandal, że niemiecki Urząd Finansowy gorzej traktuje Polskę aniżeli 71 innych krajów na świecie, gdzie za konieczną pomoc dla rodziców czy teściów można odliczyć od podatku znacznie większą sumę pieniężną, a dla rodzeństwa nie wolno odliczyć nawet centa? (zob. tabela w załączniku). Jednocześnie płacę podatek dla tysięcy bezrobotnych, którzy nie chcą pracować i od lat mieszkają w Niemczech.

Chciałbym wywalczyć dla siebie tylko symboliczne euro ale możliwość odpisywania od podatku kwot darowanych polskim organizacjom użytku publicznego jak PCK, Caritas i innych jakie przysługują dla podobnych organizacji w Niemczech. Polska powinna również otrzymać całkowite odszkodowanie dla polskiego Narodu, które według wyliczenia niemieckiego autora książki Karla Heinza Rotha wynosi ponad 800 miliardów euro (zob. książka Reparationsschuld. Hypotheken der deutschen Besatzungsherrrschaft in Griechenland und Europa z 2017 r).

Dlatego proszę Państwa o przesyłanie tego maila do różnych osób i polityków na całym świecie, by udało mi się znaleźć w Niemczech lub w Polsce adwokata, który podjąłby się prowadzić taki proces przed sądami niemieckimi ale i być może nawet przed sądem UE.

Od października 1971 do 31 sierpnia 1998 roku pracowałem jako mgr inż. w Republice Federalnej Niemiec przyczyniając się między innymi do możliwie bezawaryjnego dostarczania prądu elektrycznego do szpitali, fabryk i osób prywatnych. Wykazałem wówczas odwagę cywilną kiedy wykryłem, że wielki koncern energetyczny nie dokonywał koniecznych rewizji i kontroli wyłączników mocy na napiecia 10-25 kV. Podczas kilkunastu lat doprowadziłem do rewizji ponad 550 takich urządzeń i prowadziłem przy tym badania naukowe, które od 1998 opublikowałem w Elektrotechnische Zeitschrift, Elektrizitätswirtschaft po niemiecku oraz w Przeglądzie Elektrotechnicznym po polsku. Takiej odwagi cywilnej nie wykazał żaden niemiecki pracownik VW, Daimlera czy AUDI w tzw. aferze dieselowskiej!

Od niemal 50 lat pomagałem finansowo nie tylko najbliższej rodzinie ale też biednym osobom w Polsce oraz na Ukrainie jak również organizacjom użyteczności publicznej w Polsce, co nie znalazło uznania niemieckiego Urzędu Finansowego. Jak informowałem w moich poprzednich listach otwartych nie udało mi się znaleźć adwokata, który zaskarżyłby to do sądu niemieckiego. W ubiegłym roku przekazałem nie tylko pewne kwoty pieniężne do Polskiego Czerwonego Krzyża, Caritasu Archdiecezji Warszawskiej ale i związane z reparacjami wojennymi, które zapewne też nie uzna w najbliższym czasie niemiecki Urząd Finansowy. Dlatego też chciałbym znaleźć adwokata, który by za kilka tygodni lub miesięcy skierował pozew do sądu.

Witold Stański

 

P.S.

Już 25 maja 2021 r. otrzymałem od Pana Witolda b. ważnego e-maila: tej treści: „List otwarty do wolnego wykorzystania. W związku z powyższym przesyłam Państwu ten mail oraz załączniki w języku angielskim, niemieckim i polskim z prośbą o publikację w różnych mediach. W razie opublikowania nie chcę otrzymać żadnego honorarium ponieważ prowadzę moją działalność ze względów idealistycznych, a nie finansowych.”. I niniejszym z wielką przyjemnością to czynię! Podkreślenia w tekście Pana Witolda Stańskiego pochodzą wyłącznie od autora bloga S. T. Roch

 

Witold Stański

E-mail: Stanski@t-online.de

Brak głosów