Eurofederaści zacierają ręce, a w Polsce… ostatni zgasi światło (2/6)

Obrazek użytkownika Anonymous
Kraj

Kilka najważniejszych zapisów Traktatu Lizbońskiego.Na początek przeanalizujmy, co kryje zawoalowany tekst preambuły.

„Czerpiąc inspirację z kulturowego, religijnego i humanistycznego dziedzictwa Europy i wartości, które są zawsze w nim obecne i które zakorzeniły w życiu jej społeczeństwa percepcję centralnej roli osoby ludzkiej oraz jej nienaruszalnych i niezbywalnych praw, a także poszanowania prawa…(..)”.

Jak widzimy, – brak w nim miejsca dla Boga i chrześcijaństwa. Traktat ma czerpać z kulturowego, religijnego i humanistycznego dziedzictwa Europy, zbudowanego przez pogański Rzym i Grecję oraz wolnomyślicieli okresu Oświecenia. Budowniczowie „unijnego ładu” nie uwzględnili wielokrotnych apeli watykańskiej dyplomacji i Ojca Świętego Jana Pawła II, który zwracał uwagę na należne miejsce dla chrześcijaństwa w unijnej Ustawie Zasadniczej. Członkowie Konwentu Europejskiego próbowali tłumaczyć brak wzmianki o chrześcijańskich korzeniach Europy koniecznością uwzględnienia także … judaizmu i islamu, co było oczywistym wykrętem, ponieważ zarówno Izrael, jak i państwa islamskie nie leżą w Europie i nie są członkami Unii. Nie ma też znaczenia, ilu Żydów i muzułmanów zamieszkuje Europę, – szczególnie Zachodnią. Twórców Konstytucji UE nie było stać na odwagę i powiedzenia wprost, że nie życzą sobie invocatio Dei w traktacie. Woleli stosować rozmaite zabiegi ideologiczne. Przykładem była postawa przewodniczącego Konwentu, któremu w osobliwy sposób dała wyraz polskojęzyczna gazeta „Polityka”, pisząc:

„Przewodniczący pracom – Valery Giscard d’Estaing rozegrał rzecz mistrzowsko. Z tekstu preambuły zniknęło to, co budziło najżywszą kontrowersję. Metoda była taka: trzeba najpierw powrzucać jak najwięcej odniesień, – a to do okresu Oświecenia, a to do Greków i Rzymian, – by w końcu je usunąć, powodując wrażenie ustępstwa, gestu dobrej woli wobec rzeczników wartości chrześcijańskich. W istocie było to tylko wrażenie ‘ustępstwa’. Można by tu oczywiście użyć przesadnej interpretacji, że katalog wartości zawarty w artykule 2 projektu Konstytucji UE, obejmujący ‘szacunek dla godności człowieka, wolność, demokrację, równość, państwo prawa i szacunek dla praw człowieka’, wychodzi naprzeciw nauce społecznej Kościoła, znajduje odzwierciedlenie w chrześcijańskiej antropologii, itd…”.

Pojawia się tu jednak pytanie o fundament godności ludzkiej, o podstawy powszechnej obowiązywalności praw człowieka, słowem – o absolutny punkt odniesienia, niezależny od ludzkiej woli. Fakt stworzenia człowieka przez Boga ma swój obraz i podobieństwo. Człowiek i jego dobro powinno być zawsze celem, nie zaś środkiem działania. Natomiast podstawą powszechności praw człowieka i obywatela może, a nade wszystko powinien być tylko Dekalog, przekazany przez Boga człowiekowi. Brak tych absolutnych odniesień relatywizuje prawa człowieka, czyni je podatnymi na dowolne interpretowanie, nie wykluczając w konsekwencji ich łamania.

O ile Konradowi Adenauerowi – ojcu zjednoczonej Europy – chodziło o utworzenie wspólnoty chrześcijańskich państw europejskich, o tyle twórcy Unii Europejskiej w jej obecnym kształcie, zmierzają do zmontowania superpaństwa odżegnującego się od chrześcijaństwa. Polityka Adenauera wywodziła się z koncepcji antysowieckich i antytotalitarnych, tu na odwrót – próbuje się powrócić do tradycji Związku Sowieckiego. Odzwierciedlenie treści preambuły znaleźć możemy w artykułach tegoż Traktatu.

I tak, na początku 2003 roku Konwent zdefiniował w artykule 2. wartości, na których opiera się Unia. Są to: poszanowanie ludzkiej godności, wolność, demokracja, państwo prawa i poszanowanie praw człowieka. Dalej artykuł ten mówi o unijnym społeczeństwie pluralizmu, tolerancji, sprawiedliwości, solidarności i niedyskryminacji. Jest to dla nas dość groźny zapis, albowiem pod przykrywką nakazu wolności, tolerancji i niedyskryminacji kryje się wyciąganie sankcji karnych wobec osób, które nie będą tolerowały wyczynów dewiantów seksualnych wszelkiej maści (gejów i lesbijek) czy też wprowadzania zakazu noszenia przez uczniów symboli religijnych i ich istnienia w salach lekcyjnych (vide szkoły w Anglii, Francji, Hiszpanii, a ostatnio i w Polsce). W imię wolności będzie się wystawiać sztuki teatralne czy organizować wystawy, w których dominować będzie profanacja postaci i symboli religijnych Kościoła Katolickiego. Nie mówimy tu o profanowaniu symboli islamu, albowiem muzułmanie – także zamieszkujący Europę Zachodnią – za takie wyczyny natychmiast proklamowaliby dżihad (świętą wojnę w imię Allaha), która dla profanujących skończyłaby się śmiercią. Ale katolicy? – No cóż, są nazbyt łagodni i nadstawiają drugi policzek, więc będzie można uprawiać ten proceder.

Członkowie Konwentu wraz z jego szefem okazali się być hipokrytami, albowiem prowadzenie prac nad tym „eurogniotem” odbywało się w atmosferze łamania wszelkich zasad dekretowanych w tym artykule. Można zauważyć także, iż zapisy w traktacie pozbawiają wolności społeczeństwa państw narodowych. Ponadto autorzy uznali za nieuzasadnione, a nawet za niebezpieczne dołączenie w tym miejscu wzmianki o Bogu czy chrześcijaństwie. Nieprzestrzeganie czy chociażby nawet poważne ryzyko naruszenia wartości Unii grozi sankcjami z Brukseli, z zawieszeniem w prawach członka UE włącznie. Przyznam, iż zawieszenie Polski w prawach członka UE dałoby narodowi polskiemu obraz, że można także żyć bez „unijnej czapy”, (wcześniej „czapy sowieckiej”) do której Polska dopłaca nie tylko ogromne pieniądze, ale przede wszystkim jest zmuszana do respektowania bardzo źle wynegocjowanych warunków akcesji z tym molochem przez zgraję cwanych „eurofederastów” i „mądrych i uczciwych inaczej” negocjatorów z Polski.

W czasie prac nad treścią preambuły i poszczególnych artykułów, sześciu polskich delegatów nie potrafiło wypracować choćby wspólnego skondensowanego stanowiska w kluczowej dla wielu milionów Polaków sprawie. Nie mieli opracowanej wspólnej strategii. Józef Oleksy (osoba ta przenigdy nie powinna reprezentować Narodu Polskiego!) zaproponował odniesienie się do „wymiaru duchowego i wartości głęboko zakorzenionych w tradycji europejskiej”, – mimo iż w marcu 2003 roku w Gnieźnie złożył zapewnienie księżom i biskupom, że polscy delegaci będą w tej sprawie mówić jednym głosem i popierać zapisy z polskiej Konstytucji. Jak Oleksy mówi, to mówi, a jak obiecuje, to … tylko obiecuje. Z kolei propozycja przedstawicielki rządu (jakiego kraju?) – Danuty Hübner dotyczyła tylko umieszczenia w preambule nie dyskryminującego pojęcia takiego jak „wartości duchowe”. Natomiast trzeci „polski negocjator” – Edmund Wittbrodt dołączył do niemieckich chadeków, którzy proponowali zapis na wzór preambuły polskiej Konstytucji. Rola polskich przedstawicieli w Konwencie była zasadniczo symboliczna i żadna z indywidualnych poprawek zgłoszonych przez nich nie została uwzględniona w ostatecznym dokumencie.

Wyjątkiem były te propozycje, które pokrywały się ze stanowiskiem zajmowanym przez największe państwa Unii – Niemcy i Francję, dotyczące między innymi zmniejszenia liczby obszarów, w których miałaby obowiązywać jednomyślność w podejmowaniu decyzji. W dokumencie tym odnośnie celu Unii czytamy o „postępie społecznym”, o „zwalczaniu wykluczenia”, „ochrony (…) zwłaszcza praw dzieci”. Te nieprecyzyjne formuły znajdują rozwinięcie w Karcie Praw Podstawowych Unii Europejskiej. Na przykład: „Mogą (dzieci) swobodnie wyrażać swe poglądy. Poglądy te są uwzględniane w sprawach, które ich dotyczą, stosownie do ich wieku i stopnia dojrzałości”. Zatem zapis ten będzie znacznie ograniczał rolę i możliwości rodziców w procesie wychowywania swego potomstwa zgodnie z duchem chrześcijańskim, etycznym i moralnym, a „otwierał furtkę” dla „prania mózgów” młodym i nieukształtowanym umysłom przez libertyńskich „naprawiaczy świata”, których zamiarem będzie tworzenie nowego człowieka „Europejczyka” – wyzutego z tradycji zaszczepianej przez rodziców, z poczucia przynależności do swojej Ojczyzny, a przede wszystkim wyzutego z wiary w Boga.

Artykuł I-6 dekretuje: „Unia ma osobowość prawną”. Co to oznacza w praktyce? W ten sposób znikają historyczne filary: wspólnotowy, bezpieczeństwa, spraw zagranicznych oraz sprawiedliwości i spraw wewnętrznych, na których to w myśl Traktatu z Maastricht oparto funkcjonowanie Unii Europejskiej. Odtąd już sama Unia (Komisja Europejska), – nie państwa członkowskie – będą podejmować kluczowe decyzje i zawierać umowy na forum międzynarodowym. Tak więc zapis ten doprowadzi do ubezwłasnowolnienia rządów narodowych, a „polski rząd” żyjąc komfortowo na koszt polskich podatników – będzie prowadził tylko działania pozorne. Z wypracowaną przez lata rutyną będzie reprezentował … Unię w Polsce, nie zaś Polskę w Unii.

Z kolei artykuł I-7.1. mówi: „Unia rozpoznaje prawa wolności i zasady wymienione w Karcie Praw Podstawowych, która stanowi drugą część niniejszej Konstytucji”. Karta Praw Podstawowych nie dość że jest aż nadto obszernym dokumentem, to naszpikowano ją zapisami, które charakteryzują bizantyjski, nie zaś łaciński styl życia. Nadinterpretowano w niej liberalizm, jakże sprzeczny ze społeczną nauką Kościoła. Można by rzec, iż Karta usiłuje, a w zasadzie narzuca światopogląd, także styl życia i bycia narodów zrzeszonych w Unii Europejskiej, co z punktu dobrze pojętej wolności jest ingerencją w ich życie prywatne. Każdy, kto przekroczy zasady wyszczególnione w tej Karcie, może się spodziewać zaskarżenia do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości. Zaaprobowana w grudniu 2000 roku w Nicei Karta nie odnosi się w żaden sposób do Boga i chrześcijaństwa. Zdaniem przeciwników Karty, jej zapisy będą prowadzić do sprzecznych z prawem Bożym i naturalnym wyroków Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości, – między innymi w sprawach moralności.

Na przykład Karta w art. 22. zakazuje „jakiejkolwiek dyskryminacji ze względu (…) na orientację seksualną”, co w praktyce będzie prowadzić do legalizacji związków homoseksualnych, jak i też adopcji dzieci przez takie związki, ponadto zrównania ich statusu ze związkami heteroseksualnymi, a także do wielu innych działań z rejestru inżynierii społecznej. Przypatrując się prawom i obowiązkom, jakie przysługują obywatelom UE, a określonym w Karcie Praw Podstawowych, jest oczywiste że odmawia się prawa do życia dzieciom poczętym. Jest to dla nas katolików zapis nie do przyjęcia. Ponadto jest to zapis, który łamie art. 2. Traktatu, który ma gwarantować równość, sprawiedliwość, poszanowanie prawa (także prawa do życia) każdemu obywatelowi państw członkowskich. Naukowcy z dziedziny medycyny niemal całego świata, w tysiącach naukowych publikacji i konferencjach naukowych już dawno określili, że życie człowieka zaczyna się w chwili poczęcia, nie zaś od któregoś tam tygodnia ciąży czy dopiero od chwili przyjścia na świat. Ale „eurofederaści” „wiedzą lepiej” od światowych autorytetów medycyny. Więc jak to jest? Jednym się gwarantuje prawo do życia, a innym nie? Nietrudno wyobrazić sobie, w jakim kierunku zmierzać będą orzeczenia Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości. Z tego względu dołączenie Karty w charakterze wiążącej prawnie deklaracji do Traktatu Nicejskiego wywołało protesty między innymi irlandzkich obrońców życia.

Z polskiego, a także czeskiego punktu widzenia równie ważny jest artykuł 20. Karty Praw Podstawowych. Zapis ten spowoduje, że po raz pierwszy w historii Unii Bruksela obejmie również kompetencje związane z prawem do własności, a zatem może stać się podstawą do skargi skierowanej do ETS i próby rewizji sytuacji prawnej na zachodnich, północnych i mazurskich ziemiach Polski. Może również posłużyć do podważenia legalności wysiedlenia Niemców Sudeckich dokonanego na podstawie Dekretów Benesza po II wojnie światowej.

A co zapisano w artykule I-10. ? – „Traktat i prawo przyjęte przez instytucje Unii Europejskiej wykonujące kompetencje przyznane im przez Traktat, mają pierwszeństwo przed prawem państw członkowskich”.

Zatem jak wynika z treści tego artykułu, Polacy powinni zapomnieć o samostanowieniu w swojej Ojczyźnie. Prawo stanowione przez Brukselę ma być nadrzędne w stosunku do prawa narodowego. Jeśli prawodawstwo narodowe jest niezgodne z unijnym, pod groźbą sankcji musi być ono zmienione. Mając na uwadze, iż od roku 2009 siła głosu w UE zależy od liczby ludności poszczególnych narodów, my Polacy możemy być pewni, że prawo ustanowione przez brukselskich „eurofederastów” nie jest nam przychylne, albowiem preferowane są interesy jak zwykle mocniejszych państw – Niemiec i Francji.

Artykuł I-25.3. dekretuje: „Komisja składa się z kolegium, w skład którego wchodzi jej przewodniczący, minister spraw zagranicznych (wiceprzewodniczący) i trzynastu europejskich komisarzy. (..)”.

Zapis ten zmienia zasadę, według której każdemu państwu członkowskiemu przysługiwało jedno miejsce w Komisji Europejskiej. Zatem nie można mieć wątpliwości, że w kolegium Komisji zasiądą w większości przedstawiciele państw z ludnością liczebnie większą i że ostatecznie Traktat odzwierciedla federalistyczne aspiracje architektów tego „eurogniotu”.

Zdaniem wielu członków Konwentu, artykuł I-51. dotyczący statusu Kościołów, a także i organizacji wyznaniowych – nie zapewnia im należytej autonomii i może w przyszłości doprowadzić do ingerencji Brukseli w życie wspólnot religijnych, w tym Kościoła Katolickiego. Jednak prezydium Konwentu nie raczyło uwzględnić tych uwag i nie doprecyzowało treści tego artykułu. Jestem pewny, iż fakt ten nie jest jakimś przeoczeniem „eurofederastów”. Przecież w założeniach Unia Europejska jako państwo federacyjne – ma być na wskroś ateistyczna.

Trzecia część Traktatu poświęcona jest Rządowi Europejskiemu i szczegółowo reguluje kompetencje Unii we wszystkich sferach życia gospodarczego i społecznego. W zapisach określa się znaczne zwiększenie uprawnień decyzyjnych deputowanym i administracji brukselskiej. Parlament UE ma między innymi objąć władzę w takich obszarach jak: własność intelektualna, polityka energetyczna i ochrona socjalna. Nawet takie obszary jak: edukacja, kultura i sport będą mogły być regulowane przez Brukselę.

C.d.n...

0
Brak głosów

Komentarze

"Czapkę z głowy" za szczegółowość.
Pzdr
krzysztofjaw

Vote up!
1
Vote down!
0

krzysztofjaw

#287748