Polexit? Ależ to bardzo proste

Obrazek użytkownika Humpty Dumpty
Świat

Większość z nas pamięta radość, jaka ogarnęła Polaków 1 maja 2004 roku, kiedy to oficjalnie staliśmy się członkiem Unii Europejskiej.

Pierwszym widocznym przejawem naszego członkostwa stał się dosłownie z miesiąca na miesiąc brak kierowców. Wcześniejsza nadpodaż szukających pracy prędziutko zamieniła się w znaczący niedobór. Ale to był problem firm transportowych. Wystarczyło tylko ruszyć bardziej kasą i problem zanikł.

Czekaliśmy na ten moment całe 10 lat. Proces akcesyjny zaczął się bowiem od złożenia stosownego wniosku, co miało miejsce 8 grudnia 1994 roku. Teraz, z perspektywy lat widać wyraźnie, że już wtedy powinniśmy zacząć się zastanawiać. Wniosek bowiem złożony został już po wygranych przez postkomunistów przedterminowych wyborach w 1993 roku. Jak można było po świeżych jeszcze doświadczeniach stanu wojennego popierać lewicę pozostanie tajemnicą dla wielu. Chociaż nie brakuje głosów, że Naród w swojej mądrości widząc byłych aparatczyków rządzącej niepodzielnie w PRL kompartii obecnie zaś przystrojonych w piórka demokratów wolał zagłosować na jawnie czerwonych.

Pomidor TAK, arbuz NIE!

Choć arbuz w środku jest przecież jak najbardziej czerwony. ;)

W 2004 r. również rządziła postkomuna (premier Leszek Miller, były członek KC PZPR i jej Biura Politycznego).

Tak więc ta sama lewica, która naprzód rządziła Polską dzięki sowieckim czołgom, wprowadziła nas do demokratycznej Europy.

Jak to wygląda po latach widzimy teraz. Nieżyjący już Szymon Kobyliński, dla którego cotygodniowych rysunków wielu kupowało „Politykę”, pokazał ongiś, jak w PRL-u wyglądała wielość poglądów tolerowanych przez władzę.

Oto za biurkiem siedział potężny mężczyzna odziany w garnitur. Przed nim stał sobie taki biedny zdechlaczek z kornie opuszczoną głową.

Mężczyzna zza biurka: - Kowalski, możecie mieć poglądy jakie chcecie! Byleby były zgodne z moimi!

Wypisz, wymaluj dzisiejsza Unia.

Ba, żeby przynajmniej było wiadome, gdzie może dojść do kolizji. Niestety, wszystkim rządzi tzw. mądrość etapu.

Nakaz natychmiastowego zamknięcia kopalni Turów nie miał jak dotąd precedensu. Arbitralna decyzja hiszpańskiej urzędniczki Lapuerty jest więc coraz bardziej powszechnie postrzegana jako chęć dokopania powszechnie znienawidzonemu przez unijne elity rządowi PiS, a nie jako rozsądzanie sporu.

Struktura naszego wymiaru sprawiedliwości również powinna pozostawać poza kognicją TSUE. Tymczasem w wyniku kuglarstwa prawnego naciągnięto władzę unijną nawet na przeniesienie sędziego z wydziału do wydziału.

Powstaje pytanie, które część prawników zaczyna zadawać coraz głośniej – jeśli lotnisko nam jest niepotrzebne, bo jest w Berlinie, to po co nam Sąd Najwyższy, skoro jest TSUE? Po co Trybunał Konstytucyjny i w ogóle cała Konstytucja, o którą tak zawzięcie do niedawna jeszcze walczyła oPOzycja?

Coraz wyraźniej widać, że właśnie na Polsce testuje się przekształcenie Unii w państwo federacyjne z niewybieralną demokratycznie władzą urzędników zwanych sędziami TSUE.

Federacyjna Republika Sędziowska - oto kierunek, w jakim coraz szybciej podąża Unia.

W odróżnieniu jednak do Układu Warszawskiego za dyktatem „sędziów” nie stoi realna siła. Owszem, Francja jako jedyna w UE dysponuje bronią atomową. Nie zapominajmy jednak, że ilość czołgów, jakie posiada, w razie wybuchu wewnętrznych zamieszek nie wystarczy nawet do spacyfikowania dzielnicy arabskiej w Bordeaux o Paryżu nie wspominając.

Podobną porażką jest obecnie Bundeswehra.

Trudno zatem wyobrazić sobie atak zbrojny na Polskę od zachodu. Dlatego wojna, jaką toczymy od 2015 roku, jest wojną głównie werbalną.

Unia silna może być wyłącznie naszą słabością.

Trzeba więc sobie jasno powiedzieć i uświadomić drugą stronę – o ile wejście do Unii Europejskiej było procesem długotrwałym i po drodze wymagało przeprowadzenia ogólnokrajowego referendum, to wyjście może odbyć się w takim samym trybie, jak uchwalenie najbardziej banalnej ustawy.

Podstawą zewnętrzną jest art. 50 Traktatu o Unii Europejskiej:

1. Każde Państwo Członkowskie może, zgodnie ze swoimi wymogami konstytucyjnymi, podjąć decyzję o wystąpieniu z Unii.

2. Państwo Członkowskie, które podjęło decyzję o wystąpieniu, notyfikuje swój zamiar Radzie Europejskiej. W świetle wytycznych Rady Europejskiej Unia prowadzi negocjacje i zawiera z tym Państwem umowę określającą warunki jego wystąpienia, uwzględniając ramy jego przyszłych stosunków z Unią. Umowę tę negocjuje się zgodnie z artykułem 218 ustęp 3 Traktatu o funkcjonowaniu Unii Europejskiej. Jest ona zawierana w imieniu Unii przez Radę, stanowiącą większością kwalifikowaną po uzyskaniu zgody Parlamentu Europejskiego.

3. Traktaty przestają mieć zastosowanie do tego Państwa od dnia wejścia w życie umowy o wystąpieniu lub, w przypadku jej braku, dwa lata po notyfikacji, o której mowa w ustępie 2, chyba że Rada Europejska w porozumieniu z danym Państwem Członkowskim podejmie jednomyślnie decyzję o przedłużeniu tego okresu.

4. Do celów ustępów 2 i 3 członek Rady Europejskiej i Rady reprezentujący występujące Państwo Członkowskie nie bierze udziału w obradach ani w podejmowaniu decyzji Rady Europejskiej i Rady dotyczących tego Państwa. Większość kwalifikowaną określa się zgodnie z artykułem 238 ustęp 3 litera b) Traktatu o funkcjonowaniu Unii Europejskiej.

5. Jeżeli Państwo, które wystąpiło z Unii, zwraca się o ponowne przyjęcie, jego wniosek podlega procedurze, o której mowa w artykule 49.

By do tego doszło potrzebna jest wola Sejmu. Zgodnie z art. 22a ustawy z dnia 14 kwietnia 2000 roku o umowach międzynarodowych zgoda na wystąpienie z Unii Europejskiej musi być wyrażona w ustawie. Artykuł ten został dodany ustawą z dnia 8 października 2010 roku (prezydent B. Komorowski, premier D. Tusk jak ktoś zapomniał) o współpracy Rady Ministrów z Sejmem i Senatem w sprawach związanych z członkostwem Rzeczypospolitej Polskiej w Unii Europejskiej.

Nasze ewentualne wyjście z UE nie oznacza opuszczenia NATO, zatem pohukiwania oPOzycyjne o Polsce wydanej na pastwę Putina są mocno przesadzone. Zresztą trzeba powiedzieć sobie otwarcie – w Unii Europejskiej ani jedno państwo nie posiada armii mogącej walczyć na regularnym froncie. Owszem, istnieją siły szybkiego reagowania, jest francuska Legia Cudzoziemska, ale nadają się jedynie do wykonywania zadań o charakterze bardziej policyjnym niż wojskowym. I to mając przeciwnika o rażąco niższym potencjale wojskowym i gospodarczym. W razie ataku na nasze wschodnie granice reszta UE ograniczy się do werbalnych deklaracji. Przecież nikt nie będzie umierał za Przemyśl, której to nazwy nawet nikt nie potrafi wymówić.

Ewentualny Polexit nie byłby nic nie znaczący dla Unii. Przede wszystkim granicą zewnętrzną stałaby się Odra. Państwa bałtyckie zaś stanowiły odległą prowincję, do której dojechać trzeba by przez kraj nie będący członkiem Unii albo wybrać się na wycieczkę promem.

Niemcy z dnia na dzień stanęłyby wobec konieczności powołania odpowiednich służb granicznych. Ciekawy jestem, czy w takiej sytuacji sięgnęliby do rezerw ludnościowych posiadanych dzięki niefrasobliwości Angeli Merkel i uzupełnili służby graniczne lekarzami, architektami i inżynierami przybyłymi w wielkiej ilości po 2015 roku.

Wtedy już zupełnie otwarcie moglibyśmy dogadać się z Łukaszenką i kierować strumień imigrancki bezpośrednio nad granicę z Niemcami. Tam zaś zamiast ogrodzenia nowi strażnicy stawiali by nieformalne bramy triumfalne. W ciągu ilu lat zamiast z Niemcami graniczylibyśmy z Kalifatem Nadreńskim? ;)

Poza tym, co jest oczywiste, Fundusz Odbudowy straciłby nasze gwarancje kredytowe. Jak to odbiłoby się na wysokości oprocentowania kredytów?

Skończyłoby się pobieranie opłaty za emisję dwutlenku węgla, co dość znacznie obniżyłoby cenę energii elektrycznej w Polsce, aktualnie i tak najniższej w UE.

Przede wszystkim zaś pani Lapuerta i jej ewentualni naśladowcy mogliby sobie tylko pomarzyć, że cokolwiek mogą nakazać Polsce.

Czy to jest scenariusz nieprawdopodobny?

Dane pokazują, że już 17% Polaków jest za Polexitem.

Obrona status quo polskich sędziów, których działalność orzecznicza od dekad stanowi źródło krytyki, jest odbierana negatywnie przez sporą część społeczeństwa (nie dysponuję danymi sondażowymi, ale pośród moich znajomych takich jest więcej niż 75%).

Nakazanie zaś natychmiastowego zamknięcia kopalni spowodowało, że pani urzędniczka Lapuerta postrzegana jest raczej jak przysłowiowa małpa z brzytwą niż poważny sędzia najwyższego Trybunału, za jakiego pewnie chciałaby uchodzić.

Teoretycznie są granice absurdu, co rusz jednak Parlament i Komisja Europejska pokazują nam, jak bardzo im do nich daleko.

Jeśli Unia chce być postrzegana poważnie Lapuerta musi odejść.

To powinien być warunek wstępny do podjęcia jakichkolwiek rozmów.

TSUE zaś musi działać w ramach zawartych traktatów a nie wypełniać je dodatkową treścią.

I to by było na tyle, jak mawiał nieodżałowany profesor Jan Tadeusz Stanisławski.


 

7.10 2021


 


 

Twoja ocena: Brak Średnia: 4 (4 głosy)