Dura lex vs. ethica

Obrazek użytkownika Humpty Dumpty
Kraj

Po blisko 19 latach do świadomości społecznej przebiła się tragedia bytomskiej rodziny, która ongiś pożyczywszy 800,- zł w działającej zupełnie legalnie „instytucji finansowej” spłaciła już 41 tysięcy, ale ciągle jeszcze ma do zapłacenia ponad 100 tysięcy złotych.

Diagnoza, postawiona przez żurnalistów wszelkiego rodzaju autoramentu w zasadzie brzmi podobnie. Zły sąd w Bytomiu orzekł, chociaż nie powinien. Co prawda w temacie dlaczego nie powinien generalnie cichosza, ale trudno też powiedzieć, że działanie takie zasługuje na aprobatę.

To jedna strona medalu, najbardziej widoczna.

Jest jednak i druga.

1.

Wątpię, a nawet nie wierzę, by pozew do sądu sporządził własnoręcznie właściciel firmy pożyczkowej. czy jakiś jego pracownik.

Za pozwem kryje się kancelaria prawna, posiadająca monopol na „obsługę prawną” tejże firmy.

A to oznacza, że podobnych pozwów mogło być… setki. I tylko w zakresie działania jednej małej firmy z „chwilówkami”.

Już starożytni Rzymianie, a na pewno prawnicy, wiedzieli, że pecunia non olet.

To hasło, niestety, jest wypisane niejako nad drzwiami sporej części zarówno adwokackich jak i radcowskich kancelarii.

Zostawmy Bytom.

2.

Kiedyś, przed laty, pewien przedsiębiorca z Górnego Śląska zaczął handlować z krakowską hutą im. Sendzimira (d. Nowa Huta im. Lenina). Jak łatwo przewidzieć współpraca urwała się, gdyż przedsiębiorca nie uregulował kilku faktur.

Sprawa trafiła do sądu, został wydany nakaz zapłaty, od którego przedsiębiorca nie odwoływał się.

I pewnie byłoby w porządku, gdyby komornik zakończył egzekucję w ciągu roku od wydania orzeczenia.

Przedsiębiorca jednakże padł, zaś istniejące wówczas prawo upadłościowe nie dawało mu szansy na wyjście z szarej strefy. Więc trwał w rejestrze, komornicy co jakiś czas umarzali postępowanie, a dług rósł. Szczególnie dlatego, że wydając nakaz sąd pomylił się. Zamiast wpisać „z ustawowymi odsetkami do dnia zapłaty” wpisał takie, jak wówczas obowiązywały. Czyli 50% rocznie, choć już dwa lata później spadły poniżej 20%, a teraz jest to liczba jednocyfrowa.

Kilka lat temu, gdy dokonywałem symulacji, kwota odsetek liczona wg ustawowych była ponad dwa razy mniejsza od tych wynikających z literalnego brzmienia orzeczenia.

Gdyby reprezentujący wierzyciela w postępowaniu egzekucyjnym radca prawny posługiwał się etyką ograniczyłby kwotę dochodzonej wierzytelności. Bo orzeczenie z całą pewnością jest sprzeczne zarówno z prawem, jak i zasadami współżycia społecznego. Ba, wszyscy też, łącznie z komornikiem, mają tego świadomość.

Gdyby…

3.

Trzeba sobie powiedzieć głośno i wyraźnie – to nie w sądach, ale w głębi często drogich kancelarii prawnych rodzą się pomysły, których wyrok sądowy stanowi tylko ukoronowanie.

Zresztą nie tylko wyrok.

Lata temu wpadliśmy na trop oszukańczej firemki, która to pod pozorem ulg w taryfie telekomunikacyjnej wyłudzała drobne kwoty od swoich klientów. Ba, działała w myśl zaleceń H. Forda – mały zysk jednostkowy, wielka suma zysków dzięki dużemu obrotowi.

Kiedy zacząłem sprawdzać KRS okazało się, że 100% właścicielem tej oszukańczej spółki była… inna spółka z o.o. Niestety, tamtej również. Dopiero na czwartym poziomie okazało się, że na szczycie piramidki stoi pewna kancelaria prawna z Dolnego Śląska. Oczywiście po ujawnieniu powiązań zaczął się taniec obrzędowy z wygrażaniem procesami karnym i cywilnym.

Przeżyliśmy, kancelaria nie. ;)

Generalnie wrzask i tupanie rozmaitych kancelarii prawnych, gdy tylko ktoś wchodzi na odcisk jakiegoś lokalnego watażki stała się tradycją w Polsce.

Prawdopodobnie szczyt absurdu osiągnął pewien znany warszawski adwokat, kiedy to złożył donos z art. 128 KK na dziennikarza ujawniającego fakty świadczące o łapówkarstwie marszałka senatu, za co dziennikarz teoretycznie mógłby trafić do więzienia na 10 lat.

Proszę państwa, to wszystko są działania obliczone na zastraszenie środowiska.

Czasem jednak takie działanie sankcjonowane jest przez Państwo. Ba, jest wymuszone ustawowo.

4.

Dziwoląg prawny, jakim jest tryb odwoławczy od decyzji największej instytucji biurokratycznej w UE, czyli Zakładu Ubezpieczeń Społecznych, sprawdzał się w latach 1970-tych i 1980-0tych.

Niezadowolony z rozstrzygnięcia mógł od decyzji wydanej w trybie administracyjnym odwołać się do sądu powszechnego. Ale… tam stawał się powodem, więc to na nim spoczywał ciężar dowodu, w szczególności zaś wykazanie błędu Zakładu.

Przy czym, UWAGA, błędy proceduralne nie miały znaczenia dla rozstrzygnięcia. Znam, niestety, orzeczenie, w którym to Sąd Okręgowy (na południu Polski, i niech wystarczy) oddalił odwołanie, albowiem odwołujący nie wykazał, że ZUS nie ma racji!

I to pomimo tego, że decyzja została wydana wyłącznie o informacje znajdujące się w systemie elektronicznym ZUS, co ponoć na terenie Unii jest niedozwolone.

Ale to, co naprawdę każe się zastanowić przed odwołaniem się od decyzji to koszty, jakie w przypadku przegranej należy zapłacić Zakładowi. Te zaś są naliczane jak w normalnych sprawach cywilnych. Co prawda minister Ziobro zmienił rozporządzenie ministra Budki (radcy prawnego, jak ktoś nie pamięta) i teoretycznie koszty sądowe powinny wynieść 180 PLN, ale znaleziono już sporo wyjątków tak, że taka opłata należy do rzadkości.

Wróćmy jednak do zasadniczego tematu.

5.

Słynna afera śmieciowa z Gorlic. Jak pamiętamy niejaki Józef G., właściciel (wraz z żoną Sylwią Witalińską – Gąsior) nieznanej z miejsca pobytu firmy MULTIBEST s.j. zwiózł na tereny byłej rafinerii GLIMAR ok. 7 tysięcy ton niebezpiecznych dla środowiska odpadów. W sprawę nie był zaangażowany wyłącznie on. Z doniesień prasowych wiadomo, że istniał cały łańcuszek firm, przerzucających między sobą faktury. Szkopuł w tym, że na czele niektórych przynajmniej stały osoby… przebywające często od lat w zamkniętych zakładach.

Jakim więc cudem ich dokumenty wypłynęły, a na ich podstawie notariusze gdzieś w Polsce dokonali potwierdzenia podpisu, co jest niezbędne dla założenia spółki?

Znowu dotykamy prawników…

6.

Czasem jednak taka pogoń za pieniądzem kończy się tragicznie. Oto dwaj radcy prawni z Wrocławia, zajmujący się kreowaniem nowych spółek, następnie wykorzystywanych w nielegalnym obrocie paliwami, mieli pecha. Jednego potrącił samochód, ze skutkiem śmiertelnym niestety, drugi nie przeżył zawału. I to przed ukończeniem 45 lat. O ile pamiętam obie śmierci nie dzieliło nawet pół roku.

Los czasem bywa okrutny...

Co gorsze, zawiłości postępowania cywilnego, a przede wszystkim mająca przeciwdziałać przewlekaniu procesów tzw. prekluzja dowodowa (znane dowody należy powołać na początku sporu pod groźbą utraty możliwości z ich korzystania na późniejszym etapie), są wykorzystywane przez wyspecjalizowanych prawników.

Proces, zamiast prostego dążenia do odkrycia prawdy materialnej, zamienia się więc w swoiste podchody, gdzie wygrywa nie ten, kto ma rację, ale bardziej przebiegły.

I znowu mamy wyspecjalizowane w polowaniu na ofiarę kancelarie prawne funkcjonujące w najbliższym otoczeniu firm windykacyjnych.

7.

Tymczasem poszczególni przedstawiciele wolnych zawodów prawniczych lubią podkreślać swoją wyjątkową etykę.

Ba, jako argument często używany jest przykład sądzonego bandyty. Bo chociaż dla adwokata czyn, jaki popełnił może być odrażający, to przecież sprawca ma święte prawo do obrony. Bo nawet jeśli popełnienie czynu jest bezdyskusyjne, to jednak istnieje wiele przyczyn mogących prowadzić do obniżenia kary, a nawet... umorzenia postępowania.

Trudno nie zgodzić się z takim rozumowaniem. Ale mówimy nie o prawie karnym, ale o cywilnych roszczeniach.

A tam już w grę wchodzą pieniądze.

Jak ongiś mawiała pewna moja znajoma, nb. nosząca w pracy togę, nie należy mylić zasad z ekonomią.

Po prostu business is business.

8.

Takie rozumowanie doprowadziło do powstania kolejnego zjawiska. Adwokaci i radcowie prawni nie mogą się reklamować. Poniekąd słusznie.

Ale rozwój mediów społecznościowych dał im kolejny oręż do ręki.

Reklamą w świetle prawa nie jest bowiem prowadzenie bloga! No i zaroiło się od tychże.

Znajdujemy w nim same przechwałki, nieustające pasmo zwycięstw. Ba, ostatnio wyczytałem u jednego z takich „niereklamujących się” prawników, jak to z Warszawy pojechał do Gdańska na rozprawę apelacyjną, no i oczywiście doprowadził do uchylenia wyroku.

Pewnie gdyby nie pojechał, sprawa byłaby przegrana. ;)

Ale nie tylko quasi reklama zawarta jest w blogu. Najbardziej chyba wkurzającą formą prawniczej reklamy jest umieszczanie w sieci danych swojej rzekomej kancelarii. Mamy więc miejsce, z reguły położone w drogiej okolicy, zespół prawników, specjalistów nawet od prawa zwyczajowego szczepów Bantu, jak się uprzeć…

A do tego wszyscy uśmiechnięci, zadowoleni z własnej wiedzy oraz osiągniętego sukcesu. Telefon kontaktowy i adres e-mail aż proszą o nawiązanie kontaktu.

Dociekliwość wskazana jest w każdym przypadku. Żyjemy bowiem w czasach, gdy potrzeba weryfikowania zalewających nasz zewsząd newsów jest pilną potrzebą; jednocześnie nadmiar informacji powoduje, że taka weryfikacja relatywnie staje się coraz mniej możliwa.

Ale… możemy określać wiarygodność informacji wg źródła, z jakiego ona pochodzi. Możemy, a nawet powinniśmy!, określić też na użytek własny zbiór źródeł wiarygodnych.

Od lat takim źródłem, jeśli chodzi o firmy, jest dla mnie Krajowy Rejestr Sądowy. I choć zdaję sobie sprawę, że może się zdarzyć, że jakaś istotna informacja nie będzie na czas doń wciągnięta, to jednak generalnie jeszcze nie trafiłem na fejka zawartego w zbiorze danych.

A zatem sprawdziłem sobie tę jakże wspaniale funkcjonującą dla dobra i szczęścia powszechnego kancelarię.

I szok… Okazuje się, że od 4 (czterech lat!) jej działalność jest zawieszona. A zatem wszelkie wpisy o tworzących ją specjalistach to super ściema obliczona na przyciąganie klienta.

Bo i telefon, i adres e-mail ciągle działają. W mediach społecznościowych na stronach tej oficjalnie zawieszonej i nieistniejącej w realu kancelarii pojawiają się co jakiś czas nowe informacje.

Pytanie z gatunku wysoce retorycznych – czy prawnik oszukujący już na wstępie swojego potencjalnego klienta zasługuje na zaufanie?

9.

Nie tak dawno publikowałem cykl artykułów o największej po FOZZ aferze III RP. Przypominam, chodziło o unikanie płacenia składek na ZUS poprzez fingowanie pracy najemnej w innym kraju unijnym.

Twórca teoretycznych założeń tego systemu nie dość, że jest prawnikiem, to jeszcze ciągle bryluje w różnych społecznościach, zachwalając swoje kolejne równie niebanalne pomysły.

Jak wielkie są to pieniądze? Jeden z mniejszych takich cudotwórców, zatrudniający raptem jakieś 800 osób miesięcznie, ściągnął z nich w ciągu dekady ponad 25 mln zł. To „tylko” 208 tys. miesięcznie. Koszty własne, łącznie z jakimiś podatkami, nie przekraczały 15%. Tak więc miesięczny zysk netto wyniósł 180 tysięcy złotych. Natomiast rekordzista w tej „branży” zatrudniał… 16 tysięcy osób miesięcznie.

A teraz uwaga. Pan ów otoczony był również zapleczem prawniczym. Niedowiarkom, wahającym się nad przystąpieniem do „systemu”, okazywał opinię prawną, praktycznie nie pozostawiającą wątpliwości co do uczciwości i legalności całego przedsięwzięcia. Tak samo czynili inni.

ZUS natomiast po latach zaczyna wyłapywać tych wszystkich, którym wydawało się, że nie tylko zaoszczędzą na składkach, to jeszcze zdobędą prawo do wyższej niż polska emerytury. Rekordzista, jakiego znam osobiście, jest winien ZUS-owi ponad 550 tysięcy zł. Do tego trzeba doliczyć ponad 100 tysięcy, jakie wpłacił pochodzącemu z Katowic cwaniakowi, aktualnie poddanemu JKM Karola III.

10.

To tylko kilka najbardziej drastycznych przykładów. Może warto by wspomnieć też o wielkopolskiej sędzi, która wraz z mężem (radcą prawnym, a jak!) nieświadomie fałszowała dokumenty spadkowe by przejąc w ten sposób kilka nieruchomości w centrum miasta? Została ukarana wyrokiem 2 lat w zawieszeniu, ale… mimo to orzekała nadal. By jednak nie psuć opinii we własnym województwie została przeniesiona do Łodzi. Oczywiście na czas pozostały do zatarcia skazania.

Nas jednak powinni zainteresować przedstawiciele również innych zawodów prawniczych.

Bo ryba psuje się od głowy, jak mówi popularne powiedzonko. Ale to nie oznacza, że proces gnilny nie dotyka także innych części ciała.

Jeśli więc uznać stan sędziowski za „głowę” takiej hipotetycznej ryby, to… w tej chwili cuchnąć zaczynają już nie tylko płetwy, ale nawet ogon.

Każda reforma mająca „przyspieszać” postępowanie jedynie powiększa patologie.

W starej, jeszcze przedwojennej anegdocie, sędzia po raz kolejny słysząc od podsądnego: Wysoka Sprawiedliwości! nie wytrzymuje i głosem stanowczym tłumaczy:

- Tu nie ma żadnej sprawiedliwości! Tu jest SĄD!!!

Naszych dziadków, pradziadków anegdota ta śmieszyła.

Niestety. Dla coraz większej grupy osób, która zetknęła się z polską Temidą, jest to tylko kwintesencja polskiego wymiaru sprawiedliwości. I, niestety, nie tylko sądów.

Cejrowski, ganiający boso po innym Kontynencie, kilka lat temu zdradził receptę na uzdrowienie polskich sądów: WSZYSCY WON!

Dzisiaj coraz wyraźniej widzimy, że przewietrzyć należy kompleksowo.

 

31.03 2023

 

rys. Franciszek Kulon Temida

5
Twoja ocena: Brak Średnia: 5 (7 głosów)