PRAWDA LEŻY W ARCHIWACH, KŁAMSTWO W POLSKICH MEDIACH

Obrazek użytkownika Aleszumm
Kraj

PRAWDA LEŻY W ARCHIWACH, NIEPRAWDA W POLSKICH MEDIACH

 

 

Leżą zabici: Kazimierz Torbicz "Kazik" (z lewej) i ppor. Edward Taraszkiewicz "Żelazny" (z prawej). W środku siedzi Stanisław Marciniak "Niewinny", skazany na karę śmierci, zamordowany wraz z Józefem Domańskim "Łukaszem" 12 stycznia 1953 roku w więzieniu na Zamku w Lublinie. Miejsce ich pochówku do dzisiaj pozostaje nieznane.

Wadowice24.pl

 

 Przypomnienie Żołnierzy Wyklętych/Niezłomnych wywołało na Ziemi Wadowickiej – podobnie zresztą jak w całej Polsce – ożywioną dyskusję. Niestety, pokazuje ona, jak głęboko opinia publiczna i świadomość społeczna Polaków przeżarte są całkowicie fałszywą i stworzoną na potrzeby komunistycznego reżimu wizją „utrwalania władzy ludowej” i walczących z tą władzą „bandytów”.

Jedni ten całkowicie nieprawdziwy i skonfabulowany obraz przyjmują bez jakiejkolwiek refleksji, mimo iż dawno już wykazano jego nieprawdziwość. Inni reagują próbami usprawiedliwienia i relatywizowaniem wszelkich informacji na ten temat, mówiąc o prawdzie leżącej pośrodku. Niektórzy wreszcie dokładają „swoje wątki” jako rzekome „chichoty losu” zupełnie nie zastanawiając się, bo należy mieć nadzieję, że nie świadomie odrzucając fakt, iż dzięki dostępowi do archiwów byłych służb komunistycznego reżimu możliwe jest sprawdzenie i zweryfikowanie okoliczności prawie wszystkich dramatycznych wydarzeń z lat walki Polaków z komunistyczną okupacją.

 

 „OSOBISTE” WOJNY TOWARZYSZA PUŁKOWNIKA

 

 Punktem wyjścia dla „wierzących” w narrację o szlachetności utrwalaczy władzy ludowej i bandytyzmie ich przeciwników są opublikowane w okresie PRL elukubracje byłych funkcjonariuszy bezpieki. Określane w tamtych latach często „wspomnieniami” w rzeczywistości były zupełnie zafałszowanymi tezami propagandowymi, uprawdopodobnionymi podaniem jakichś dat, niektórych faktów czy nazwisk i całkowitym zmanipulowaniem rzeczywistych okoliczności zdarzeń. Do takich „opracowań historycznych” należały m.in. książki Stefana Skwarka, Władysława Machejka czy Mieczysława Moczara.

Jednak w skali Małopolski najwięcej dla wykreowania i wdrukowania w ludzką świadomość „czarnej legendy” Polaków walczących z sowieckim najazdem i jego agenturą zrobił długoletni szef Służby Bezpieczeństwa w województwie krakowskim, partyjny pułkownik Stanisław Wałach. Jego książki o fikcyjnym, bo najprawdopodobniej nie istniejącym w rzeczywistości „oddziale Armii Ludowej” im. Jarosława Dąbrowskiego, działającym na terenie Zagłębia Chrzanowskiego, którego to oddziału S. Wałach miał być dowódcą, a zatytułowane „Stalowi żołnierze” oraz „Partyzanckie noce” do dzisiaj rozpalają wyobraźnię wielu… historyków.

Intensywnie szukają oni jakichkolwiek materialnych i źródłowych śladów istnienia owego oddziału tudzież wykonanych przez niego akcji. Podane bowiem w owych publikacjach informacje np. o akcjach wykolejania transportów wojskowych czy niszczenia linii energetycznych w dziwny sposób pokrywają się – w datach i miejscach – z takimiż akcjami przeprowadzonymi przez zupełnie inny oddział AL, a to rzeczywiście działającą na tamtym terenie polsko-sowiecką (rozpoznanie NKWD) grupę im. Ludwika Waryńskiego, lub też wręcz z akcjami przeprowadzonymi przez AK i inne struktury Polskiego Państwa Podziemnego.

Ale nie te wymienione powyżej publikacje są tu najważniejsze, bowiem nie dotyczą bezpośrednio Ziemi Wadowickiej ani walki z sowieckim okupantem. Ważne są jedynie dlatego, że pokazują wcześniejszą „szkołę manipulacji”, jaką przerobił S. Wałach, zanim „zajął się” historią ziemi nad Skawą.

 

Publikacje S. Wałacha istotne dla poznania skali zakłamania dziejów Ziemi Wadowickiej po 1945 r. to „Był w Polsce czas”, opisujący walki UB z Polakami m.in. na Podhalu (Zgrupowanie „Błyskawica” majora Józefa Kurasia „Ognia” i inne oddziały) oraz „Świadectwo tamtym dniom”, w którym aż cztery rozdziały (na pięć w części zatytułowanej: Krakowskie) poświęcono „utrwalaniu władzy ludowej” w wadowickiem i powiatach sąsiednich.

Chociaż narracja ta obfituje w nazwiska, pseudonimy, daty i szczegóły, przez co dla niektórych może robić wrażenia bardzo udokumentowanej, każda – dosłownie każda – próba zweryfikowania opisywanych wydarzeń w zachowanych źródłach bezpieki oraz innych organów władzy komunistycznej (PPR, administracja, sądownictwa i prokuratury, w tym Specjalnego Sądu Karnego w Wadowicach, Sądu Okręgowego w Wadowicach, Wojskowej Prokuratury Rejonowej w Krakowie i innych) pokazuje, że książka ta jest wielką manipulacją.

Dlatego szkoda mi ludzi, którzy z maniakalnym uporem przepisują owe nieprawdy czy kopiują zdjęcia z owych publikacji. I nie dlatego, że jestem obrońcą praw autorskich S. Wałacha, bo o te niech zadba rodzina, jeżeli się nie wstydzi swojego antenata. Po prostu – powojenne dzieje naszej ojczyzny – i tej wielkiej, całej Polski, i tej mniejszej, regionu, wymagają dopiero napisania. Książka Wałacha nic do tych dziejów nie wnosi poza fałszem, manipulacją, podłością i zakłamaniem. Bo skoro nie zdało się egzaminu z bronią w ręku walcząc z nieprzyjacielem Polski, trzeba było zniszczyć i zohydzić dobre imię tych, którzy naprawdę walczyli z wrogami – Żołnierzy Niezłomnych. Należy to podkreślać, by pamiętać, że to owe kłamstwa – dzięki ich stworzeniu i utrwaleniu w ludzkiej pamięci – są rzeczywistymi „zasługami” towarzysza pułkownika dla PRL. I oczywiście udział w mordowaniu Polaków.

 

 PRAWDA NIE LEŻY PO ŚRODKU

 

 Oczywiście historia nie jest obrazem czarno-białym. Na Ziemi Wadowickiej, podobnie jak zresztą na całym zrujnowanym i zdegenerowanym okupacją obszarze Rzeczypospolitej, szerzył się pospolity bandytyzm, a wynędzniałe społeczeństwo nękały różne patologie. Tzw. władza ludowa nie czyniła absolutnie nic – chyba, że przypadkiem – aby wypływające z tych zjawisk zagrożenia likwidować.

Społeczeństwo bezpieczne i zasobne mogłoby bowiem stawiać opór znacznie dłużej i mocniej, zaś społeczeństwem zniszczonym łatwiej było manipulować i je uciskać. To oddziały podziemia stanowiły ostoję spokoju, ładu i bezpieczeństwa w terenie. Kiedy stacjonowały w jakiejś okolicy, wiadomo było, że nie przyjedzie bezpieka i KBW i nie będzie kraść i gwałcić. Bo leśni konfiskowali majątek spółdzielni, albo komunistów, czyli zdrajców, a tych nikt nie żałował. Zaś władza ludowa niszczyła i kradła dorobek uczciwych Polaków. I to dla społeczeństwa było oczywiste i czytelne.

Sowieci wiedzieli, że tą optykę należy zamącić. Dlatego potrzebne były owe „oddziały pozorowane”, które udając leśnych wyrządzały krzywdę zarówno ludziom wspomagającym podziemie, jak i często wielu nie zaangażowanym czynnie po żadnej ze stron. I wtedy władza mogła ze szpalt gazet czy w rozmaitych wystąpieniach współczuć i litować się nad krzywdzonymi, którzy nawet jeżeli czegoś nie rozumieli, coś podejrzewali, nie mieli szans zorientować się, kto był rzeczywistym sprawcą ich krzywdy.

Dzisiaj możemy podjąć próbę sprawdzenia, ilu „Sokołów” było w oddziale „Mściciela” – a było co najmniej czterech, w której drużynie/grupie działali, czy wykonywali jakiekolwiek akcje w rejonie Makowa Podhalańskiego. Trzeba od razu zauważyć, że formalnie pasem granicznym działań Oddziału Dywersyjnego / Grupy Operacyjnej „Burza”-„Mściciel” por./kpt. „Granita” czyli M. Wądolnego, był masyw Chełmu. Na południe od tego rozgraniczenia działała Grupa Operacyjna / Oddział Dywersyjny „Błyskawica”, której dowódcy wskutek infiltracji agenturalnej tego oddziału przez bezpiekę szybko się zmieniali.

 

Tak, właśnie dzięki manipulacjom agentów UB zastrzeleni zostali przez własnych kolegów niektórzy bardzo zasłużeni żołnierze i dowódcy tego oddziału, co ostatecznie doprowadziło do rozbicia formacji. Zastępca dowódcy J. Sałapatek „Orzeł” wraz z najwierniejszymi niezłomnymi odszedł i prowadzili walkę samodzielnie, jako Grupa Operacyjna „Zorza”, kilku innych ujęła bezpieka czy KBW, jeszcze inni ujawnili się. Resztki grupy używającej nazwy „”Błyskawica” przetrwały do końca lat 40. ale… nie byli to już Żołnierze Wyklęci. O nich nieco dalej.

Wracając do okolic Makowa Podhalańskiego, to po zachodniej stronie Skawy działała tam Grupa Operacyjna / Oddział Dywersyjny „Błysk-Bunt” później „Huragan” których dowódcami byli m.in. ppor. Stanisław Marek „Orlicz” i por. Henryk Dołęgowski „San”. Oczywiście nie można wykluczyć, że jakiś patrol oddziału „Mściciel” działał w pewnym momencie w rejonie Makowa, podobnie jak patrole „Błyskawicy” czy „Huraganu” docierały z zadaniami w rejon Wadowic i na północ od nich. Pewnym jest natomiast, że nie zabierał tam świń ani pierzyn, bo tych miano dosyć na własnym obszarze operacyjnym. Zamiast więc „chichotu historii” rodzą się pytania. Gdzie rzeczywiście i z kim walczył „rozchichotany” wujek?

Czy na pewno był Żołnierzem Niezłomnym? A przede wszystkim… czy wujek w ogóle istniał? Jedna podpowiedź… jeżeli istniał i był Wyklętym, to… wystarczy podać nazwisko (dzisiaj nie grożą za to represje, wręcz można i należy być dumnym z takiego wujka, a zresztą bezpieka i tak wiedziała, kogo ma odnotowanego w kartotece i w jakim charakterze). Zatem – nazwisko wujka i wszystko będzie jasne. Kiedy, w jakim oddziale i w jakich akcjach brał udział. Prawda leży bowiem… w archiwum. I czeka, aż ją odczytamy.

 

GWAŁCICIELE  I MORDERCY

 

 Niewątpliwie smutna i tragiczna jest prawda o gwałcicielach i mordercach. Ale, zwłaszcza w tym konkretnym przypadku, przypisywania niegodziwych czynów Żołnierzom Niezłomnym, także pouczająca i pokazująca… jak było naprawdę. Bo prawda nie leży pośrodku ani nie może być częściowa. Prawda to to, co było naprawdę i jak było naprawdę. I prawda na pewno nie leży w książkach S. Wałacha. A dlaczego tylko nieco prawdy? Gdyby chcieć polemizować z wydanymi pod nazwiskiem Wałacha arcymanipulatorskimi publikacjami, leżałoby napisać wiele tomów opisujących wszystkie po kolei fakty oraz komentarzy wskazujących na konteksty i przywołujących zachowane źródła. Zamiast tego, lepiej napisać po prostu historię tamtych lat. A dla pokazania już dziś prawdy o publikacjach Wałacha wystarczy kawałek prawdy.

Zacznijmy od przypisywanej (nie wprost, ale ot, tak… między wierszami) „Mścicielowi” zbrodni w Zawoi. Z kontekstu tekstu i osadzenia informacji we fragmencie książki tudzież rozdziale wynika, że to żołnierze „Mściciela” zgwałcili i zamordowali szesnastoletnią Władysławę Stypulankę z Zawoi, „za to tylko, że jej brat był funkcjonariuszem UB” („Świadectwo tamtym dniom” wyd. 1974 r., str. 63). Z zachowanych akt śledztwa prowadzonego pod nadzorem Wojskowej Prokuratury Rejonowej wynika, że faktycznie, Władysława Stypulanka zginęła – została rozstrzelana.

Okoliczności zbrodni były jednak nieco inne, zaś zachowane materiały śledztwa pokazują, jak sprawę tą bezpieka kreowała i usiłowała nią manipulować. Tadeusz Stypuła, referent PUBP w Wadowicach znany był na terenie Makowa Podhalańskiego i Zawoi jako pijak i awanturnik. Nawet funkcjonariusze WUBP z Grupy Operacyjnej „Maków” raportowali o nim, że po pijanemu zgubił notes z nazwiskami osób rozpracowywanych (co było jeszcze do wytrzymania) ale i agentów (a to było dla UB nieszczęście).

Z opisanych powodów T. Stypuła był w swoich rodzinnych okolicach spalony i nie miał możliwości operacyjnego uzyskiwania informacji. Pod jego wielkim wpływem pozostawała młodsza, ale bynajmniej nie szesnastoletnia, a pełnoletnia siostra, która zbierała dla brata informacje o interesujących go ludziach z terenu Zawoi, Skawicy i Makowa i pod pretekstem, że wraz z ciotką chodzi w odwiedziny do krewnych w innych miejscowościach, spotykała się z bratem, oraz innymi funkcjonariuszami UB, przekazując im owe informacje. W ten sposób przyczyniła się do rozpracowania ponad 30 osób wspomagających oddział „Huragan”, a z jej donosów co najmniej 12 osób trafiło do katowni UB. Informacje wskazujące na agenturalną pracę Władysławy S. podziemie uzyskało od jej rodziny – bowiem uczciwi ludzie nie akceptowali ani służby Tadeusza w organach ani roli spełnianej przez jego siostrę. A skoro rozpracowywała osoby związane z „Huraganem” i działo się to na obszarze operacyjnym tego oddziału, to nie partyzanci „Mściciela” ale właśnie „Huraganu” przeprowadzili śledztwo. Wobec uzyskanych bezsprzecznych dowodów i informacji wyrok (sąd polowy powołany przez por. „Sana” orzekał w tej sprawie w pięcioosobowym składzie) zapadł jednomyślnie. Karą za zbrodnie na Polakach, a takie skutki rodziły donosy Władysławy S., mogła być tylko śmierć.

Wyrok wykonali żołnierze „Huraganu”, którzy ujętą w czasie powrotu z jednej z donosicielskich wypraw Władysławę doprowadzili na miejsce egzekucji przy drodze pomiędzy Skawicą a Zawoją. Jak z tego wynika, nie zgadza się w opisie Wałacha ani wiek ofiary, ani przyczyna jej likwidacji ani wskazanie sprawców. Pozostaje sprawa gwałtu, niewątpliwie najbardziej odrażająca oprócz samego faktu śmierci. A gwałtu… nie było!

W aktach prokuratorskich zachował się protokół oględzin zwłok, sporządzony przez dwóch funkcjonariuszy Sekcji Kryminalnej Służby Śledczej KPMO w Wadowicach, którzy pojechali tam wraz z bratem zastrzelonej pod ochroną grupy operacyjnej KBW – „zabezpieczyć” pogrzeb. I jak napisali „zwłoki zastaliśmy w trumnie” po czym dodali, że nie mogli prowadzić dalszych oględzin ze względu na rozpoczynającą się ceremonię. A na końcu dopisali, że „została zgwałcona” nie podając w jaki sposób to stwierdzili. Protokół ten nie zawiera żadnych szczegółowych danych, pozwalających na udowodnienie czegokolwiek więcej niż faktu, że milicjanci widzieli nieboszczkę w trumnie.

Zachował się także drugi – a właściwie należałoby napisać pierwszy – protokół oględzin zwłok, sporządzony w dniu poprzednim przez biegłego lekarza, dra Janusza Erbena z Zawoi na polecenie obecnego przy tym naczelnika sądu grodzkiego w Makowie Podhalańskim mgra J. Feilla, działającego z polecenia Sądu Okręgowego w Wadowicach. Wypełniony fachowo przez lekarza i protokolanta na przepisowym formularzu sądowo-lekarskim, opisuje szczegółowo obrażenia denatki stwierdzając w punkcie 18. Obrażenia na ciele – rany postrzałowe. Ale wcześniej w punkcie 14. Narządy płciowe – wpisano – bez zmian. Aby nie było wątpliwości, w konkluzji (opinia biegłego) dr Erben napisał: „Nie stwierdza się żadnych objawów wskazujących na to, jakoby usiłowano przed śmiercią dokonać gwałtu płciowego na denatce”. Prawdopodobnie pomysł zohydzenia podziemia przez przypisanie mu gwałtu pochodził od T. Stypuły, który zamiast rozpaczać po spowodowaniu śmierci siostry, postanowił ją wykorzystać dla swojej dalszej kariery, wykazując się „pomysłowością operacyjną”.

Tuż pod informacją o Stypulance jest w książce informacja o uprowadzeniu i więzieniu w piwnicy sklepikarza Brańki z Barwałdu, zakończona nader obrazowym stwierdzeniem, że „odrąbaną głowę Brańki zatknięto na płocie okalającym jego dom”. Z akt dochodzenia WPR wynika jednoznacznie, że sklepikarz ten został zlikwidowany jako konfident PUBP w Wadowicach i nie ma w nich śladu adnotacji o zatknięciu odrąbanej głowy na płocie. Nieprawdziwa jest także informacja o wykonaniu wyroku przez „Marca” bowiem akta śledztwa podają inną osobę. Wiadomo natomiast, że rozkazy – zarówno aresztowania i przesłuchania Brańki, jak też zatwierdzające wyrok śmierci przekazał łącznik z Wadowic. Oddział „Mściciel” podlegał dowództwu Armii Polskiej w Kraju, jednej z największych organizacji podziemnych o zasięgu ponadregionalnym, zatem niewątpliwie rozkazy te wydane zostały zgodnie z obowiązującym polskim prawem wojennym.

 

Ofiara nie była ani przypadkowa, ani niewinna. Podkreślić należy fakt zgodnego z prawem działania likwidacyjnego podziemia w obydwu wymienionych sytuacjach, bowiem najdobitniej pokazuje to fałsze Wałacha o przypadkowych czy niewinnych ofiarach. Komunistyczne prawo oficjalnie stosowane w tym czasie w Polsce, mimo wykorzystania pewnych elementów polskiego systemu prawnego, było jednak generalnie prawem okupacyjnym oraz obcym polskiej nauce prawnej, a wszelkie podobieństwa dekretów władzy ludowej z 1944 i kolejnych lat do dekretów sowieckich oraz hitlerowskich są nieprzypadkowe. Ten powojenny stan prawny – nie tylko stosowanie prawa, ale także doktryna – dodatkowo potwierdzają, że to Żołnierze Niezłomni byli Polakami i u siebie, zaś narzucona narodowi władza była nie tylko antypolska ale i nielegalna.

Po śmierci Wądolnego najbardziej znienawidzonym przez bezpiekę żołnierzem antykomunistycznego podziemia na Ziemi Wadowickiej był Mieczysław Spuła „Feluś”. Sam Wałach pisał o nim, że był to „jeden z najbezwzględniejszych wrogów władzy ludowej w województwie”. I to jest prawdą. M. Spuła był bardzo dbałym o podwładnych dowódcą, wytrawnym żołnierzem i bardzo lubianym wśród swoich znajomych człowiekiem. Bywał niestety wyrozumiały dla ludzkich błędów. Wierzył, że ludzie mogą powrócić na prostą i uczciwą drogę. Dlatego uwierzył pewnemu człowiekowi, który obiecywał, że już nigdy nie popełni przestępstwa, nie będzie napadał ludzi, rabował, nikogo nie zabije. I z rąk tego bandyty – agenta WUBP – zginął. Po śmierci zrobiono z niego watażkę, właśnie za pośrednictwem publikacji wydawanych pod nazwiskiem towarzysza pułkownika Wałacha.

Spróbujmy zatem zbadać niektóre z przypisywanych mu zdarzeń, np. – „potwornej zbrodni dokonanej na dwojgu staruszkach, małżeństwie Fryców” (rozdział „Ostatnia noc Spuły, ss. 142-143). Dla usprawiedliwienia pokrętności narracji w tej kwestii Wałach podaje, że: „Do końca nie udało się wyjaśnić tej sprawy. Pozostały jedynie relacje osób trzecich, które przebieg morderstwa znały z opowiadań Spuły”.

Największe kłamstwo ukrywa się w tym ostatnim fragmencie, ale cała sprawa została zmanipulowana już od początku śledztwa. Spuła ze swoją grupą nie był obecny wtedy w Półwsiu ani okolicy, zatem nie mógł dokonać owej zbrodni ani opowiadać o jej przebiegu. Rzeczywiście Stanisław Fryc i jego żona Anna byli rodzicami jednego z żołnierzy grupy M. Spuły „Felusia”, Bronisława Fryca, używającego pseudonimu „Twardy”.

W prawie dwa lata po jego śmierci zostali okrutnie zamordowani, ich dom splądrowano. Bezpieka prowadząca wspólnie z milicją „dochodzenie” z góry założyła, że morderstwem tym trzeba obciążyć „Felusia”. Nie dało się wprost, wymyślono zatem wątek synowej Fryców, mającej domagać się majątku teściów dla jedynego dziecka po Bronku. Frycowie byli ludźmi starszymi (rocznik 1888, czyli w 1948 r. mieli po 60 lat) a dziecko miało dopiero 4 lata, zatem nie było pośpiechu w przekazywaniu tegoż majątku. Zupełnie zignorowano – jak można wnioskować z akt dochodzenia nieprzypadkowo – pojawiający się w śledztwie wątek działającej na tamtym terenie grupy bandyckiej, powiązanej z… PUBP w Wadowicach.

W ogóle nie podjęto pościgu za służącą Fryców, powiązaną z jednej strony z ową grupą, a z drugiej z funkcjonariuszami UB. Pułkownik Wałach osobiście znał człowieka, który najprawdopodobniej był jednym ze sprawców tej zbrodni – i zapewne od niego słyszał „relacje osób (…) które znały przebieg morderstwa”. Pułkownik Wałach zapewnił temu człowiekowi całkowitą bezkarność, w zamian za świadczenie bezpiece „usług likwidacyjnych”.

Ale skoro Spuła musiał być zbrodniarzem, to… „po całonocnej pijatyce, na czele swych ludzi napadł na gospodarstwo jednego z rolników mieszkających w pobliżu Wadowic, skradł dziesięć tysięcy złotych, garderobę, obuwie, po czym, na jego rozkaz, dokonano zbiorowego gwałtu na szesnastoletniej córce gospodarza” (str. 124 wspomnianej książki). Oczywiście czytając taki opis człowiek musi się buntować przeciwko zbrodniarzom. Tylko… kto nimi był? Bo niestety i napad i gwałt miały miejsce. Ale nie dokonali ich ludzie Spuły, a podszywający się pod dawną „Błyskawicę” przestępcy. Zdecydowanie nie Żołnierze Niezłomni, za to na pewno żołnierze… oddziału pozorowanego utworzonego w celu likwidacji grupy Spuły.

W pięcioosobowej „grupie specjalnej” jak ją ładnie określali funkcjonariusze, było trzech byłych volksdeutschów i współpracowników gestapo oraz dwóch pospolitych przestępców. Tylko jeden z nich, drobny kryminalista, nie wiedział, że uczestniczy w „działaniach specjalnych” – to znowu terminologia oficjalnych dokumentów UB. Trzech było współpracownikami WUBP zaś czwarty agentem Okręgowego Zarządu Informacji Wojska Polskiego nr 5 w Krakowie. Napadu dokonano na dom człowieka, którego podejrzewano o współpracę z podziemiem i postanowiono „dać mu nauczkę zabawiając się z jego córką”.

Wieść o tym ohydnym wyczynie rozeszła się szeroko i wstrząsnęła społeczeństwem powiatu. Spuła zareagował natychmiast – jeszcze zanim Wałachowi i spółce przyszła myśl obciążenia go tą zbrodnią – wydał wyrok śmierci na sprawców. W przypadku dwóch udało się go wykonać, pozostali zbiegli pod ochronny parasol WUBP.

Tak wyglądały działania specjalne bezpieki i taka jest prawda w „Świadectwie” towarzysza pułkownika Wałacha i jego kompanów. Dlatego nie warto z nimi polemizować. Trzeba po prostu ujawniać prawdę o historii. Bo tylko prawda jest ciekawa.

 

Źródła:

 

Polish Club Online

 

]]>http://www.polishclub.org/2015/03/18/michal-siwiec-cielebon-prawda-lezy-w-archiwach-czyli-jak-ubecja-zafalszowala-historie/]]>

 

Michał Siwiec – Cielebon

 

 

 

Źródło: ]]>http://wadowice24.pl/index.php/magazyn/1578-prawda-lezy-w-archiwach-czyl...]]> ,  15 marzec 2015.

 

 

 

    Zdjęcie: Leżą zabic: Kazimierz Torbicz „Kazik” (z lewej) i ppor. Edward Taraszkiewicz „Żelazny” (z prawej). W środku siedzi Stanisław Marciniak „Niewinny”, skazany na karę śmierci, zamordowany wraz z Józefem Domańskim „Łukaszem” 12 stycznia 1953 roku w więzieniu na Zamku w Lublinie. Miejsce ich pochówku do dzisiaj pozostaje nieznane. Fot. za Wadowice24.pl, opis za podziemiezbrojne.blox.pl / wg.pco

 

POLISH CLUB ONLINE, 2015.03.18

 

5
Twoja ocena: Brak Średnia: 4.5 (10 głosów)

Komentarze

brawo,brawo,BRAWO!!!

Vote up!
2
Vote down!
0

marekpolo

#1482635

W tzw.Lesie łabuńskim,przy szosie Zamość-Tomaszów Lub. są miejsca gdzie archeolodzy ustalili prawdopodobne pochówki.Kilka lat temu Adam Sikorski [program Było Nie Minęło] filmował akcję ekshumacji przeprowadzoną przez panią Banasiewicz-Szykuła.Zeskanowała ona też  cały las "Łabuniec" położony za Reformą Łabunie a przed Polanówką na pograniczu powiatów Zamość i Tomaszów Lubelski odkrywając 7 miejsc prawdopodobnych pochówków.Dowiedziałem się niedawno że UB rozstrzeliwało i grzebało  więżniów w lesie położonym po przeciwnej stronie szosy.Te miejsca pochówków czekają na umiejscowienie i odkrycie.

Vote up!
2
Vote down!
0

kazikh

#1482719