Walka z wariatkami

Obrazek użytkownika coryllus
Kraj

Sytuacja modelowa jest taka: na góralskimi weselu dochodzi do krótkiej, a treściwej wymiany zdań, pomiędzy dwoma gośćmi w młodym wieku. Jeden z nich jest „tutejszy”, a drugi „od panny młodej”. Po kilku wstępnych ciosach ten drugi pada na ziemię, a koledzy pierwszego zaczynają go kopać ile sił. Widząc to wszystko siedzące pod ścianami staruszki, które już tylko rozmoczone skórki od chleba w bezzębnych ustach dziamgają, zaczynają wrzeszczeć – dołóz, mu, dołóz! I wrzeszczą tak i podskakują na ławie mimo tego, że leżący już dawno stracił przytomność, że krwawi i trzeba by mu było właściwie pomóc. Instynkt jednak jest silniejszy i coraz więcej starych wariatek woła – dołóz mu, dołóz!
To jest zdarzenie archetypiczne, które powtarza się także dziś i można je zaobserwować nie tylko na wiejskich weselach. Kobietom, które przekroczyły pewną granicę, nie tylko wieku, ale także pewną granicę przyzwoitości, nie da się już niczego wytłumaczyć. Są nie do zatrzymania i nie do okiełznania. Oczywiście jeśli mielibyśmy do czynienia ze zdrowymi relacjami społecznymi, zostałyby takie babcie porządnie obite kańczugiem, przez jakiegoś pachołka, a jeśli nie wszystkie to przynajmniej te, które najgłośniej wrzeszczą. Jeśli zaś znaleźlibyśmy się w sytuacji ekstremalnej to możliwe jest nawet, że zapłonęłyby jakieś stosy. Taką bowiem przed wiekami ludzkość wynalazła procedurę dla pozbywania się kłopotliwych kobiet, które usiłują rządzić, mimo iż pomysłu na to nie mają żadnego, a samo rządzenie służyć ma jedynie wygłaskiwaniu ich kompleksów.
Nazywano to niegdyś rzucaniem uroku. Jeśli jakaś leciwa pani zaczynała mieć zbyt wielki i całkowicie nieuzasadniony wpływ na poważne sytuacje lub na ludzi, oznaczało to, że coś złego dzieje się w społeczności i należy tę społeczność uzdrowić. Ja nie mówię, że od razu stosem, ale kańczug to nie jest doprawdy jakoś szczególnie destrukcyjne narzędzie i można się przy pomocy lekarza rejonowego pozbierać po jego zastosowaniu. Korzyści zaś płynące z takiej nauki są bezcenne. Świat zostaje przywrócony do pionu, sama zainteresowana z nieukrywaną przyjemnością , a pewnie i zaskoczeniem odkrywa swoje właściwe miejsce w hierarchii społecznej i sens przeznaczeń, które ją na ten padół łez zesłały. Wszystko jednym słowem wraca do normy i jest już dobrze. Lub raczej byłoby dobrze, gdybyśmy żyli w normalnych czasach, czyli takich, które dopuszczają istnienie czarownic i czarowników oraz zakładają, że ludzie ci mogą mieć szkodliwy i znaczny wpływ na innych.
Z nami jednak jest inaczej. My znajdujemy się w sytuacji głęboko niekomfortowej. Przekraczających wszelkie granice pań i panów nikt nie mityguje, przeciwnie, ktoś ważny, byt astralny lub rzeczywisty, zauważył już dawno jak wielki mają oni potencjał i jak bardzo są przydatni złu. W sposób sprytny i podstępny, za pomocą tak zwanego postępu, odebrał nam ów byt możliwość regulacji tego wpływu na nasze życie, czyli inaczej mówiąc postawił nas – dobrych i pracowitych ludzi – samotnych wobec swoich sług, całkowicie bez możliwości obrony.
Zdarza się więc coraz częściej, że każda nasza aktywność, która wymyka się kontroli - a człowiek jest przecież twórczy, silny, bywa zdecydowany i waleczny – jest poddawana krytyce z pozycji – góralskiego wesela. - Dołóz mu, dołóz! - tak wołają starsze panie, które – wydawać się mogło – aspirowały siedząc na swojej ławie do roli matron i patronek domowego życia. Jakże mylne było to wrażenie i jakże mylne jest ono zawsze. Roli tej siedzące na ławie pod ścianą staruszki wyrzekają się dobrowolnie i z premedytacją. Podkreślam – zawsze. Wchodzą za to podstępnie i łatwo w rolę inną, której my – ludzie zdrowi – nie zauważamy, aż do momentu kiedy ktoś zaczyna nas kopać, a my nie wiemy za co. W takich okolicznościach należy się, o ile to możliwe, szybko pozbierać i pochwycić co tam leży na podłodze – pogrzebacz spod pieca, polano, kamasz, cokolwiek. Narzędziem tym należy następnie rozkwasić ryja najbardziej agresywnemu napastnikowi, tak żeby reszta widziała iż nie żartujemy i trzeba nas będzie zamordować, żebyśmy przestali. To jest drastyczne, ale do tego sprowadzają się każde, proszę Państwa negocjacje, szczególnie te prowadzone w warunkach ekstremalnych. Jeśli uda nam się uciec to dobrze, ucieczka jednak jest wyjściem niezbyt korzystnym, bo daje za dużo szans naszym prześladowcom. O wiele lepsze jest skrajne okrucieństwo, które powstrzyma najbardziej zajadłych napastników, a tym psychicznie niedorozwiniętym wleje w serca taką trwogę, że będą się przez długi czas lękali kopnąć piłki na boisku, w słusznym jakże przeświadczeniu, że może ich ona ugryźć w nogę. Istnieje oczywiście jakieś niewielkie ryzyko, że oni nas będą chcieli zamordować naprawdę, jest ono jednak minimalne. Lęk przed prokuratorem, który przecież prócz stwierdzenia ewidentnego bestialstwa prześwietlić może także inne obszary działalności i sumienia naszych prześladowców jest zbyt wielki. Ludzie kopiący leżącego oraz ich moderatorki spod ściany odznaczają się zwykle żenującym tchórzostwem i człowiek zdecydowany oraz świadomy swoich racji może ich powstrzymać o ile wykaże się hartem ducha i należycie oceni powagę sytuacji. Musi także mieć świadomość, że nikt mu nie pomoże. I to jest dobra świadomość, bo pokładanie niewczesnych nadziei w odsieczach przychodzących niespodziewanie, bywa zgubne. A właściwie jest zgubne za każdym razem. Samotność w pewnym wieku działa stymulująco na nasze poczynania, a nawet można rzec – działa kojąco na duszę. No i sukces jest tylko dla nas, a ci którzy przegrają muszą, nie dość, że się tłumaczyć przed całą wioską z tej klęski, to jeszcze podzielić ją między siebie.
Ponieważ oni nigdy – a przynajmniej ja takiej sytuacji nie zaobserwowałem – nie wyciągają nauki ze swoich podłych poczynań, trzeba się zastanowić dlaczego tak się dzieje. Myślę, że przyczyną jest brak zdecydowania gości „ze strony panny młodej”, ale nie tylko. Jest nią także obecność w izbie rozmaitych mentalnych kastratów, którzy usiłują przypodobać się siedzącym pod ścianami i dziamgającym rozmięknięte skórki od chleba, czarownicom. W każdej społeczności znajdą się mężczyźni, którzy określają siebie i swoje poczynania w jeden tylko sposób – uzależniając je od opinii kobiet. To jest czysta patologia, na którą ani kańczug, ani pogrzebacz, ani polano, że o kamaszu nie wspomnę, nic nie poradzą. Jedyne co może pomóc to stos, albo izolacja w jakiejś pustelni położonej w samym środku głębokiego lasu. My, przez całkowicie opaczne rozumienie tego co zdrowe, a co chore, pozwalamy takim istotom przebywać na swobodzie, a bywa, że obdarzamy ich zaufaniem i pokładamy w ich poczynaniach jakieś nadzieje. To nie zasługuje nawet na miano błędu, to jest po prostu ciężki grzech.
Mężczyzna, który czyni sensem swojego życia moczenie skórek od chleba w herbacie i podtykanie ich pod nos zajadłym i całkowicie nieobliczalnym staruszkom, rzucającym uroki, z wielkich nieraz odległości, a chcącym rządzić wszystkim i wszystkimi prawie tak samo jak Józef Stalin, nie zasługuje na nic. Na zaufanie zaś najmniej. Jest to bowiem człowiek, który widząc bitego i kopanego bliźniego, zacznie śpiewać pieśń religijną i uniósłszy oczy w słup uda, że nic nie widzi, a jeśli coś widzi, to są to wyłącznie widoki piękne i budujące. Tak więc kiedy już zdołamy się rozprawić z największymi okrutnikami, którzy nas prześladują na tym weselu, musimy całą swoją agresję skierować przeciwko takim fałszerzom szlachetności i szczerych porywów ducha i po prostu pieprznąć takiego tym kamaszem, czy co tam mamy w ręku, na odlew. Jeśli cios nasz będzie mocny, a obiekt naszych energicznych działań zwali się na podłogę bez przytomności, oznacza to, że odnieśliśmy zwycięstwo, nie tylko fizyczne, nie tylko doraźne, nie tylko pokazowe. Oznacza to, że człowiek ten, kiedy już wstanie i naprostuje sobie ten swój pokrzywiony kinol będzie nam dziękował za tę piękną naukę do końca swoich dni. I nigdy już nie będzie moczył skórek od chleba w herbacie, po to by potem podsuwać je jakiejś wariatce, która urządza mu życie i steruje jego emocjami. Spróbujcie, sami się przekonacie. Może się nawet zdarzyć, że zaprosi was taki osobnik na kufelek.
Takie są myślę główne przyczyny tego, że wciąż dochodzi do sytuacji opisanych na początku tej opowiastki, a my nie potrafimy radzić sobie ze złem. Ono jest po prostu zamaskowane. I to tak skutecznie, że niektórzy nie rozpoznają go do końca i nawet gdy stanie ono przed nimi w całej upiornej krasie, przekonani będą, że to tylko babcia, która przyszła popatrzeć na weselników, bo się nudzi.
Nie wiem czego trzeba takim ludziom by oprzytomnieli. Ja nie mam dla nich dobrej rady, ale też i mieć nie mogę. Może gdy sami zostaną kiedyś sflekowani przyjdzie na nich opamiętanie. Kto wie. Trzeba mieć nadzieję.
Póki co zapraszam wszystkich na stronę www.coryllus.pl gdzie mamy właśnie promocję książek „Dzieci peerelu” i „Atrapia”, do końca lipca sprzedajemy je w cenie 20 złotych plus koszta wysyłki. Zapraszam także do warszawskich księgarni – Tarabuk, Browarna 6 i Ukryte Miasto – Noakowskiego 16, w bramie. No i oczywiście do sklepu FOTO MAG przy stacji metra Stokłosy, a także do pensjonatu Magnes w Szklarskiej Porębie, gdzie powinno być jeszcze kilka egzemplarzy I tomu Baśni jak niedźwiedź. Książki nasze można także kupić w księgarni Karmelitów w Poznaniu – Działowa 25 i w księgarni http://ksiazkiprzyherbacie.otwarte24.pl/ . Zapraszam.

Brak głosów

Komentarze

Tekst na 10. Wygląda jednak, że ktoś wziął go za bardzo do siebie :)
 

Vote up!
0
Vote down!
0
#273394

Chyba masz rację.Nie jest ważne,że ktoś pisze prawdę.Ważne,że nie lubi się@coryllusa.

Vote up!
0
Vote down!
0
#273448