Czy nasza własność jest nasza w istocie?

Obrazek użytkownika coryllus
Kraj

Nie tak dawno pisałem o odkryciu, którego mimowolnie, przepisując do swego artykułu raport Fundacji Republikańskiej, dokonał Rafał Aleksander Ziemkiewicz. Otóż odnalazł on wśród rozmaitych zawodów, do których wykonywania, potrzebny jest certyfikat komendanta wojewódzkiego policji, także zawód zarządcy nieruchomości. Odkrycia swego, czemu dziwić się nie należy, nie zauważył, a wręcz prześliznął się po nim niczym płaz. Z mojego punktu widzenia zaś i – jak sądzę – z punktu widzenia wszystkich posiadających mieszkania lub uczestniczących we własności wspólnotowej jest to informacja o charakterze wręcz rewolucyjnym. Okazuje się bowiem, że każdy kto ma dostęp do lokalu z tytułu wykonywanego zawodu zarządcy może być policyjnym donosicielem. To nie jest proszę Państwa byle co, byle czym taka rzecz może zdawać się w Wielkiej Brytanii lub w Paryżu, gdzie konsjerżki donosiły na lokatorów do Surete od zawsze właściwie. I nic wielkiego się z tego tytułu nie działo. U nas to co innego, na razie jest spokój, ale dość łatwo możemy sobie wyobrazić sytuację kiedy spokoju nie będzie, a zdeterminowani zarządcy nieruchomości, by dorobić sobie parę groszy do pensji informować będą kogo trzeba o tym co tam na tych naszych lokalach ciąży i co my sami mamy za tak zwanymi uszami. Może się zdarzyć, że będą o tym informować, nawet jeśli z lokalami wszystko będzie w porządku, a my sami będziemy kryształowo uczciwi. Czasy zmieniają się szybko i wiele rzeczy trzeba mieć na uwadze. No i rzecz najważniejsza – cóż to za wolność, kiedy mamy świadomość, że facet sprawdzający czy na klatce jest czysto i obserwujący nas kiedy sprzątamy samochód ma do czynienia z policją w godzinach pracy?

Kolejną istotną kwestię stanowią rzeczoznawcy, którzy by osiągnąć zadowalający stopień zawodowych kompetencji zdawać muszą egzaminy, niesłychanie trudne egzaminy. Kiedy już je zdadzą i rozejrzą się doodokoła po podobnych sobie szczęściarzach, dostrzegą elitę, elit. Ludzi, którzy mają najistotniejszą obecnie wiedzę, wiedzę o majątku nieruchomym obywateli i sposobach obrotu tym majątkiem oraz jego wyceny. Rzeczoznawcy dokonują tych swoich wycen nie korzystając bynajmniej z tego co mają w głowach, to jedynie służy im do tego, by stawić czoło okolicznościom brzegowym, które jak wiemy bywają rozmaite i z rzeczywistą wartością domu lub mieszkania nie mają wiele wspólnego. Wycena odbywa się za pomocą programu komputerowego, który podłączony przez sieć do centralnego rejestru nieruchomości, znajdującego się właściwie nie wiadomo gdzie, ale są tacy, którzy twierdzą, że w wojewódzkiej komendzie policji. Wrzuca się dane do komputera, on łączy się z bazą i z tego samego komputera wyjmuje się dane dotyczące intetresującej nas nieruchomości. Jeśli – znam to z opowieści – sprawa tak wygląda to jest to nader ciekawe. Szczególnie jeśli weźmiemy ceny polis ubezpieczeniowych domów, choćby takich jak mój. Kupiłem go 10 lat temu za 4 tysiące złotych i przeniosłem pod Warszawę. Soi tu sobie do dziś wśród tych wszystkich dworków polskich w zabudowie szeregowej i robi dobre wrażenie. Jest to po prostu wiejska, drewniana chałupa, która od prawdziwej chałupy różni się jedynie wnętrzem, o nieco wyższym standardzie. Kiedy go ubezpieczałem okazało się, że chce czy nie chcę, mój dom wart dużo więcej niż to co zań zapłaciłem. I muszę zapłacić stosowne ubezpieczenie. Oczywiście, gdybym go chciał sprzedać nikt nie zapłaci mi takiej sumy na jaką wyceniono go w ubezpieczalni, chyba że jakiś wariat.

Ceny nieruchomości połączone są ściśle nie tylko z ubezpieczeniami, ale także z kredytami oraz ich oprocentowaniem. Być może w rzeczywistości jest inaczej, ale nie chcę mi się w to wierzyć. Jeżeli jest jakieś miejsce, gdzie ceny domów wyznacza się po prostu na podstawie lokalizacji li tylko – im bliżej miasta tym drożej, to muszą być do tego dostosowane kredyty i oprocentowanie. Jeśli w dodatku miejscem tym jest wojewódzka komenda policji to daje ów fakt człowiekowi posiadającemu cokolwiek, do myślenia. Jak wiadomo nieruchomości sprzedają się falami, tak to wygląda przynajmniej w naszej okolicy. Kiedy jest koniunktura ludzie latają jakby oszaleli i szukają działek, domów, chcą oczywiście wszystko kupować na kredyt, bo gotówki nikt nie ma. Kiedy koniunktura się kończy, cena bynajmniej nie spada, utrzymuje się na dawnym poziomie i sobie po prostu stoi. Nikt nic nie kupuje, ale ceny nie maleją. Kiedy zaczyna się kolejna koniunktura, podskakują znowu do góry, a w okolicy pojawiają się nowi frajerzy bez gotówki, za to z papierami z banku. I tak w kółko.

Pytanie – kto jest właścicielem tych wszystkich zakupionych nieruchomości? Facet, który podpisał umowę? Bank? Wojewódzki Komendant Policji? Nie wiadomo.

Kiedy już obywatel zapłaci rzeczoznawcy za kliknięcie myszą w program kontrolowany przez policję, kiedy wybuli trochę na geodetę, na architekta co sprzedaje gotowe projekty z pieczątką i cudownym certyfikatem, kiedy załatwi wszystkie sprawy urzędowe i już ten dom pobuduje, zaczyna uważać się za właściciela. Złudzenie to towarzyszy mu do chwili kiedy traci pracę. Nie jest on bowiem w istocie właścicielem, ale jedynie najemcą, który za wynajem musi opłacać się w sumach zupełnie horrendalnych. W naszej okolicy podatek gruntowy to ponad 700 złotych rocznie i jest to, w przypadku, kiedy ma się kredyt, najmniejsza z opłat. Do tego trzeba płacić rachunki, kredyt, za pozwolenie zrobienia czegokolwiek na swojej -de nomine – działce, trzeba także płacić, a jeśli zrobi się cokolwiek bez zezwolenia grozi to horrendalnymi karami sięgającymi nawet pół miliona złotych. Tyle zasądzono u nas facetowi, który samowolnie rozbudował sobie ganeczek. Sąsiadka na niego doniosła.

Jeśli dodamy do tego sytuację we wspólnotach mieszkaniowych, gdzie grasują kapusie jeżdżący w samochodach z napisem – zarządca nieruchomości – to mamy mniej więcej pełny obraz naszej sytuaucji własnościowej. Własność, o czym nie każdy pamięta, jest nierozerwalnie związana z wolnością. Tyle wolności ile własności. I nic taniej. Zmienić się tego nie da. Jeśli więc nasza własność jest ograniczana przez banki, urzędników, policję i donosicieli, których w dodatku utrzymujemy płacąc wysokie podatki, to już wiemy gdzie jesteśmy. W samym środku socjalizmu. Można się oczywiście łudzić, że jest inaczej, ale kiedy ma się kredyt lepiej tego nie robić.

Zanim powiemy czym ten świat nas uszczęśliwił odbierając nam własność prawdziwą, przypomnijmy czym ona była. Własność prawdziwa dawała na przykład dziedzicowi majątku możliwość wydzielenia dużej 30 hekatarowej działki dla młodego leśniczego, który postanowił się ożenić i nie miał gdzie zamieszkać. Z dworskiego lasu dostawał drewno na budowę, nie płacił za to ani grosza i do głowy mu nie przyszło by jeździć do jakiegoś banku. Sprawy w banku to była domena pana właściciela i jego plenipotentów. Nie muszę dodawać, że w tych zamierzchłych czasach również banki były inne niż dziś.

Zamiast własności zaś mamy dziś tak zwaną satysfakcję zawodową i karierę. To znaczy w praktyce, że musimy spędzać całe dnie w towarzystwie obcych i nienawistnych nam ludzi, z którymi nie potrafimy się porozumieć w żadnym właściwie obszarze tematów. Ludzie ci donoszą na nas do szefa i robią wszystko, by tę tak zwaną karierę nam uniemożliwić. Kiedy jednak udaje się już awansować, okazuje się, że prócz kilku dodatkowych stówek na koncie, wiąże się to z siedzeniem w pracy po nocach i całkowitą izolację od rodziny i bliskich. Mamy co prawda opłaconego przez firmę lekarza, ale wszyscy wiedzą, że to hochsztapler, który oszukuje pacjentów, zaś to na co chorujemy, czyli zespół schorzeń cywilizacyjnych, jest całkowicie poza zasięgiem jego kompetencji i wiedzy. Płacimy ten kredyt, izolują nas od rodziny, spędzamy w pracy dnie i noce, w nagrodę zaś wywożą nas gdzieś kiedyś na jakiś most i każą skakać na bungie pod okiem samego prezesa, który przyjechał z zagranicy i za to wszystko zapłacił. Stoi teraz i patrzy smutno jak lecimy w dół i zastanawia się pewnie tak samo jak my – po co to wszystko.

Tak to właśnie proszę państwa jest. Wszystkich zasmuconych zapraszam na stronę www.coryllus.pl., gdzie rozpocząłem właśnie publikację opowiadań, które wejdą do kolejnego tomu mojej prozy. Nie wiem kiedy zostanie on wydany, bo plany są szeroki, ale kiedyś będzie wydany na pewno. Opowiadanie dzisiejsze jest niestety smutne i traktuje o ludziach nieszczęśliwych. Od wczoraj można na tej samej stronie kupować książkę zatytułowaną „Atrapia:, która jest zbiorem tekstów i gawęd publicystycznych z czasów kiedy nikt nie przypuszczał jeszcze, że rząd Donalda Tuska może kiedykolwiek zniknąć. Są tam także inne moje książki i książka Toyaha, a także tomik wierszy Ojca Antoniego Rachmajdy zatytułowany „Pustelnik północnego ogrodu”. Zapraszam.

Brak głosów