Co zrobić z polskimi mediami publicznymi?

Obrazek użytkownika Free Your Mind
Kraj

Pytanie wydaje się absurdalne w sytuacji, w której media te stały się żerowiskiem politycznym przez ostatnie 20 lat.

Ich rola zmieniła się może o tyle w stosunku do zmonopolizowanych całkowicie środków przekazu za czasów komunistycznych, że funkcjonują w odmiennym kontekście medialnym (ekspansja mediów komercyjnych (silnie spolityzowanych, dodajmy)) oraz społecznym - nieco iluzoryczne, moim zdaniem - poczucie swobód obywatelskich w naszym kraju. Dlaczego iluzoryczne? Ponieważ obywatelom pozwala się na demonstrowanie jakichś swoich idiosynkrazji wobec władzy czy wobec patologii trawiących polską państwowość, ale możliwości wpływania na mechanizmy zwalczające nieprawidłowości rządzenia czy owe patologie sa po prostu znikome. Działa to na zasadzie "możecie sobie poszczekać na ulicach, ale generalnie to mamy was w du...żym poważaniu; grunt, żebyście zasilali państwową kasę".

Gdyby wobec mediów publicznych zastosowano opcję zerową, tzn. wywalono by cały personel po "obaleniu komunizmu" i rozpoczęto nowy nabór ludzi, sprawdzając dokładnie nie tylko ich kwalifikacje zawodowe, ale przede wszystkim to, jaką postawę przyjmowali w warunkach komunistycznej opresji skierowanej przeciwko społeczeństwu, opresji, w której, dodajmy, środki masowego przekazu pełniły rolę niebagatelną, wtedy można byłoby zadbać o właściwy (niezależny od kontekstu politycznego, bo to jest chyba ideał, o jaki powinno nam chodzić - wszak dziennikarz to ma być "watchman on the hill", jak mawia legenda) wzorzec organizowania mediów publicznych i tym samym przywracając im należny prestiż. Jak wiemy jednak w naszym kraju ani nie było bitew o wieże telewizyjne (kto pamięta choćby rewolucję w Rumunii, ten wie, o czym mówię), ani żadnej próby uporządkowania sytuacji w mediach odziedziczonych po poprzednim reżimie. Co więcej, A. Drawicz, wchodząc do budynku TVP od razu błysnął złotą myślą, postulując, by "legitymacje partyjne zostały w przedpokoju". Gdyby chodziło o kapelusze, to tego rodzaju zalecenie można by potraktować jako dżentelmeńską zasadę, jednakże tego rodzaju filozofia w podejściu do mediów publicznych, znakomicie wpisująca się w wizję nierozliczania komunizmu, zapoczątkowaną przez rząd T. Mazowieckiego nie mogła przynieść żadnych innych skutków poza pogłębieniem procesu gnilnego, jaki toczył środki masowego przekazu.

Oczywiście był to jeden z kawałków całej układanki, która stanowiła obraz polskiego "rynku medialnego", który od początku był patologiczny - poczynając od procesu "przejmowania mediów publicznych", poprzez likwidację komunistycznego koncernu prasowego, pozostawienie całkowitej swobody w działaniu mediów komunistycznych (typu "Trybuna", "Polityka", a potem "NIE","Fakty i Mity" etc. - no, jedynie w przypadku "Złego" stwierdzono jednak, że co za dużo to niezdrowo, gdy się okazało, że publikowanie zdjęć gwałtów, samobójców itd. to chyba nadmierna wolność prasy), ułatwienia ekonomiczne dla działania jednych mediów (vide "GW"), uniemożliwanie lub poważne utrudnianie, chociażby za pomocą przeszkód w dystrybucji, działania innym (vide prasa prawicowa), a kończąc na "systemie koncesyjnym" dotyczącym rozgłośni radiowych i stacji telewizyjnych, z powołaniem KRRiT na czele. Już kiedyś pisałem, że totalny bajzel, jaki w Polsce jest stanem permanentnym (nie tylko na rynku medialnym) jest na rękę wielu ludziom, bo przecież, skoro jest bajzel, to zawsze potrzebne są reformy, a jak jedne reformy nie wychodzą, powiększając bajzel, to wprowadza się następne, jeszcze bardziej powiększające ten bajzel i interes się kręci, bo przez cały ten czas "reform" ktoś za "reformowanie" bierze ciężkie pieniądze. Zawsze zresztą można rozłożyć ręce i powiedzieć, że "nie dało się wiele zrobić, ale może następnym razem..."

Jak jednak uczy nas historia 20-lecia III RP na funkcjonowaniu w bajzlu da się znakomicie zarobić, czego namacalnym dowodem są koncerny medialne, takie jak Agora czy ITI, które wyrobiwszy sobie pozycję niemalże monopolistyczną, stanowiącą logiczną konsekwencję okrągłostołowego układu politycznego, mogą decydować, co ma prawo bytu na rynku medialnym, a co nie. I to także w mediach publicznych. Pomijając dość istotny, ale nie decydujący, według mnie, wątek polityczny, czyli jednoznaczne poparcie Ministerstwa Prawdy dla status quo bantustanu, jakim stała się Polska, status quo, które wyklucza z dyskursu politycznego ludzi przeciwnych porządkom bantustanu, to najważniejsze są względy ekonomiczne, które nakazują mediom komercyjnym zwalczać jakąkolwiek formę konkurencji. Zatem jeśli, jak to było w przypadku publicznego radia, Jedynce i Trójce udało się zagrozić słuchalności stacji nadających od rana do wieczora papę stanowiącą rezultat komputerowego mielenia (każdy, kto słuchał dłużej Zetki czy RMF-u, wie, że nadawana tam jest z niewielkimi zmianami prawie w kółko ta sama muzyka), okraszoną debilnymi wstawkami prezenterów i konkursami dla matołów - to naturalne jest, że przystąpiono do kontrataku na media publiczne jako "wrogie". Funkcjonariusze Ministerstwa Prawdy już tak sobie rwali włosy z głowy, że byli o krok od totalnego wyłysienia. Jeszcze trochę bowiem, a okazałoby się, że Polacy wolą słuchać mediów publicznych aniżeli papy, co przy spadających cenach akcji Agory mogło mieć katastrofalne, niedowracalne skutki nie tylko finansowe, ale mentalne. Kto by bowiem uczył obywateli demokracji? Kto by przewodził "ciemnemu ludowi"?

No ale, jak wiemy sytuacja została w porę opanowana i establishment czerwono-różowy wziął górę, co widzimy po entuzjastycznych reakcjach samych funkcjonariuszy i ich przydupasów rozsianych tu i tam, a którzy zabierają głos tym żarliwiej, im bardziej porządek bantustanu jest zagrożony. Media publiczne wszak mają rację bytu w obecnej naszej rzeczywistości o tyle, o ile nie wchodzą w paradę mediom komercyjnym, które, jak pokazała słynna rozmowa pewnego lwa z pewnym szczwanym lisem, były o krok od powołania kartelu trzymającego w ryzach cały rynek. Możemy być pewni, że ten kartel wnet powstanie - gdy to jednak nastąpi zwykli obywatele dowiedzą się tym jako ostatni. Kiedy zaś kartel zacznie rządzić zajmie się też "mediami oszołomskimi", gdziekolwiek by nie były i systematycznie będzie je wypychał poza mainstream. Ale, powiadam, to wszystko dopiero przed nami, gdyż po pierwsze, w bantustanie co nagle, to po diable, zwłaszcza że oszołomstwo potrafi podnosić krzyk z byle powodu, niemalże jak pacjent na widok strzykawki. Po drugie, wobec oszołomostwa należy stosować taktykę salami, tj. odcinania kawałka po kawałku, gdyż takie drobiazgi uchodzą oczom "opinii publicznej". Po trzecie, musimy pamiętać, że mamy do czynienia z ludźmi, którzy są fachowcami od bajzlu, a nie od profesjonalnego urządzania mediów (jak ktoś chce wiedzieć, jak wyglądają profesjonalne media, niech poogląda telewizję brytyjską lub amerykańską), fachowcami, którzy w warunkach wolnej konkurencji mogliby najwyżej programy rolne prowadzić i to w godzinach najniższej oglądalności. Mniejsza jednak z tym.

Piszę to wszystko dla zarysowania kontekstu do świeżej i bulwersującej wielu, sprawy K. Skowrońskiego. Jak wiemy, był to jeden z ostatnich epizodów "odPiS-owienia" mediów publicznych. Rzecz w ogóle warta zastanowienia, bo jakiekolwiek próby od-PZPR-owienia czy odkomuszenia, mówiąc ściśle, mediów po 1989 r. były i są traktowane jako zamach na swobody obywatelskie i wolność prasy. No ale, że zacytuję piosenkę "taka gmina", po prostu, a szerzej, taki bantustan. Więc już nawet nie chce mi się pisać o prawie prasowym, które też stanowi czystą kpinę nie tylko z nowoczesnego, zachodniego dziennikarstwa, lecz i ze zdrowego rozsądku. Odbiegłem jednak od tematu. Dzisiejsza demonstracja poparcia dla Skowrońskiego o tyle mnie ucieszyła, że po raz pierwszy od dłuższego czasu widać było tylu dziennikarzy czy innych osób publicznych protestujących w jakiejś słusznej sprawie. Ostatnia taka wielka akcja była, jak pamiętamy, gdy gwiazdy, a raczej kwiat polskiego dziennikarstwa zamykały się w klatce w obronie jakiegoś gostka, co nałgał o jakimś urzędniku i nie chciał tego odwołać, za co trafił za kratki. Dawne dzieje, prawda? Sprawa Skowrońskiego pokazuje jednak, że są już jednak ludzie mediów, którzy nie boją się wyjść na ulice, a to już postęp. Co innego bowiem przemawiać z ciepłego studia rozgłośni czy też komentować przed kamerą, a co innego wyjść i pokrzykiwać przed budynkiem jakiejś powaznej instytucji. Kto brał udział w demonstracjach ulicznych ten wie, o czym mówię. Oczywiście protestującym nic specjalnego nie grozi, ale pewnie dreszczyk emocji jest.

Jednakże nawet nie o tym chcę pisać, choć, powtarzam, widok budzący moją sympatię. Gdybym był w okolicach Myśliwieckiej, to może sam bym polazł pokrzyczeć, bo ostatnio coraz bardziej narasta we mnie ponownie pragnienie wyjścia na ulicę i wywijania pięścią, ale spokojnie, to jeszcze nie teraz :) Otóż z jednej strony widok krzepiący, z drugiej mam jakieś wrażenie, że nie do końca jestem w stanie pojąć, o co właściwie chodzi. Sprawa jest o tyle zagadkowa, że sam Skowroński przecież kiedyś pracował w Zetce, więc choćby z tego względu Agora mogła sobie dać spokój z tym ostentacyjnym aż do bólu, niemal histerycznym, jego flekowaniem (jak widać jednak, kto porzuca mury Ministerstwa Prawdy, ten staje się od razu podejrzanym o prawicowo-nacjonalistyczne odchylenie, co widać także po R. Graczyku czy - świeża historia - M. Cichym, którego los do tego stopnia ujął pewnego arcypasterza, że na Środę Popielcową zamiast o 40 dniach duchowego przygotowania do Święta Zmartwychwstania Panskiego zaczął mówić o ciężkim losie pewnej gazety i ponurych igrzyskach antysemickich w naszym kraju). Pal diabli jednak Agorę, bo przecież patrząc z kolei w stronę tych, co stanęli murem za Skowrońskim, to chciałoby się spytać, no ale w czym problem?

Jeśli media publiczne przez te 20 lat, jak się okazuje, są właściwie poza jakąkolwiek kontrolą społeczną (zwróciła na to uwagę J. Staniszkis w swoim dzisiejszym komentarzu w "Dzienniku"), a jedynie są żerowiskiem dla jakichś środowisk czerwono-różowych, to należy raz na zawsze machnąć na nie ręką, przecież, a nie wylewać łzy nad tym, że "coś tracimy". Powiedzmy sobie bowiem szczerze, jak to śpiewała w jednej z piosenek A. Moyet: "you can't loose, what you don't have". Jeśli więc media publiczne tak naprawdę jedynie w jakimś krótkim przedziale czasu można było traktować jako jakoś skoligacone z obywatelami, jako jakoś odpowiadające na społeczne zapotrzebowanie, jako jakoś oddające pluralizm opinii panujący wśród nas - to nie możemy ulegać złudzeniu, że te media udało się obywatelom "przejąć". Nie należy więc, moim zdaniem, wracać do tej samej rzeki, zwłaszcza jeśli przypomina ona składem chemicznym deltę Mekongu. Co wobec tego grono protestujących powinno uczynić? Zebrać się do kupy i zwyczajnie utworzyć własną rozgłośnię, w której normalni ludzie będą na antenie i gdzie będzie grana ciekawa muzyka, gdzie będzie można posłuchać Wolskiego, Pietrzaka, Pospieszalskiego, Reszczyńskiego, Jachowicza, Migalskiego, Skowrońskiego etc., gdzie przy okazji powróci duch Trójki z czasów, kiedy to radio niezwykle szanowało odbiorców, dostarczało potężnej wiedzy o muzyce itd. To wszystko jest do zrobienia przecież, a możliwości, jakie mają ludzie mainstreamu są nieporównywalne z możliwościami ludzi z off-u (mam tu na myśli choćby radio, które planuje powołać do istnienia J. Jarecki, co też jest godną wsparcia inicjatywą).

Oglądanie się na media publiczne jest nie tylko stratą czasu, ale i ludzkiego potencjału. Trzeba, powtarzam to już po raz kolejny, tworzyć w Polsce nowe media.

PS. Poniżej, niejako na deser, zamieszczam linki nie tylko do tekstów obrazujących widzenie mediów publicznych przez funkcjonariuszy Ministerstwa Prawdy z wartymi zacytowania wyimkami:

http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80273,6335402,Warszawa__Protest_w_obronie_Skowronskiego.html
"Przeciwnicy zarzucają mu uległość wobec rządzącego do niedawna radiem PiS. "Gazeta Wyborcza" niedawno pisała jak Trójka wysyłała wóz transmisyjny, by - w przeddzień emisji - nagrywać wywiad z prezesem Jarosławem Kaczyńskim."

http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80269,6321657,Wojciech_Reszczynski_odwolany_z_funkcji_wiceszefa.html
" Wśród pracowników IAR miał opinię osoby niezbyt zainteresowanej codzienną obsługą wydarzeń, ale zwracającej uwagę na przekaz ideologiczny. Nieoficjalnie dziennikarze mówią, że Reszczyński "zasłynął" na przykład, gdy po śmierci Aleksandra Sołżenicyna zabronił opublikować wspomnienia Daniela Olbrychskiego o zmarłym."

Nie ma jak te nieoficjalne wiadomości Ministerstwa Prawdy. Choć i oficjalne są wysokiej próby, co widzieliśmy po znakomitym śledczym tekście A. Kublik i R. Grochal:

"Bałagan w finansach spółki, gotówka wywożona w walizkach za wschodnią granicę, ogromne honoraria dziennikarskie wypłacane niezgodnie z zasadami spółki - "Gazeta" poznała wyniki audytu w publicznym radiu"
http://wyborcza.pl/1,75478,6276075,Chaos_w_Polskim_Radiu.html

http://www.dziennik.pl/wydarzenia/article332005/Pikieta_przeciw_wyrzuceniu_szefa_Trojki.html
http://zakopane1973.salon24.pl/389653.html
http://www.dziennik.pl/opinie/article331790/Jachowicz_Odchodze_z_Trojki.html
http://www.dziennik.pl/opinie/article331286/Mann_broni_Skowronskiego.html

Brak głosów

Komentarze

Jeszcze do niedawna byłam innego zdania.
ale teraz widzę,ze jedyna metoda to ,powiem po mesku zozpierd....to tałatajstwo i stworzyc od nowa nowe media.A politycy niech spier.....od telewizji i radia publicznego.
Niech sobie załoza polityczne media,oplacaja je ze swojej kaby i pierdykaja o cudach niewidach.

Moze znajda jakichs sluchaczy i ogladaczy/

pzdr

Vote up!
0
Vote down!
0
#14949

Uważam, że opcja zero jest jedyna do zaakceptowania. Mówie tu nie tylko o mediach. Moim zdaniem opcję zero należy zastosować również w administracji panstwowej, policji, wojsku, a szczególnie należy wyzerować polityków. I tak bałagan, i tak bałagan, więc, czy nie lepiej mieć ten bałagan przez jakiś czas, a nie jako stan permanentny?

Vote up!
0
Vote down!
0

"...dopomóż Boże i wytrwać daj..."

#14968

no tak, opcja zerowa wszędzie to byłoby coś, ale podejrzewam, że nie dożyjemy takich czasów,

pozdr

Vote up!
0
Vote down!
0
#14982

Dzięki wielkie za Twój kolejny wpis na temat mediów. Co do radia, to radio powstanie, już w tej chwili widać zarysy blogerskiego radia. A w radiu, będziemy mogli mówić to co czujemy i o czym piszemy na naszych blogach.
Może nie każdy bloger ma dobry głos, dykcję i zdolności, ale znajdą się tacy, którzy mają dar od Najwyższego.:)
Radio to coś więcej niż strona internetowa (bo komu się chce codziennie czytać blogi, wczytywać w news-y, oddzielać ziarna od plew), radio jeśli będzie zrobione profesjonalnie to przyszłość i w tym kierunku będziemy zmierzać.
Pozdrawiam.
p.s.
Jestem dobrej myśli, róbmy swoje.

Vote up!
0
Vote down!
0

Pozdrawiam
**********
Niepoprawni: "pro publico bono".

#14980

to jedyna droga. Alternatywne media są jedyną szansą na promowanie wolnej myśli,

pozdr

Vote up!
0
Vote down!
0
#14981

Trzeba byłoby mieć gotową nową strukturę, a wręcz filozofię.
Nie potrafię zrozumieć czym zajmują się te tysiące redaktorów biegających w labiryncie kilku budynków. Gdzieś przeczytałem, ze jakaś Redakcja Produkcji Telewizyjnej (o ile dobrze pamiętam) zatrudnia 600 osób w tym 64 konsultantów.Ciekawe ile programów przypada na osobę, a może - osób na program???
Wystarczyłaby prosta struktura, w której każdy miałby jasno określony zakres obowiązków z których byłby rozliczany. Jedna osoba jest w stanie zamówić i skolaudować kilkadziesiąt programów miesięcznie. Programy powinny być zamawiane "na zewnątrz" (co natychmiast skutkuje pozbyciem się ogromnego balastu, nazwijmy to - infrastruktury), poza programami informacyjnymi. Te powinny ściśle trzymać się zasad bezstronnego dziennikarstwa. Odciążone pokoje, studia i sprzęt TV mogłaby wynajmować po konkurencyjnych cenach.
Za reformę musiałby się zabrać ktoś kompetentny, bezstronny i o stalowych nerwach. W tym szkopuł. Nie wiem, czy taka osoba w ogóle istnieje, ale i tak rozegrałaby się o to stanowisko gigantyczna wojna, czyli...wracamy do początku :(

Vote up!
0
Vote down!
0

------------------------- "Dixi et salvavi animam meam"

#14989