Prawda „drugiej świeżości”, albo katharsis po szkopsku

Obrazek użytkownika Marek Jastrząb
Historia

W ramach jątrzenia, zadrażniania i odwracania kotka ogonkiem, w akompaniamencie medialnych petard, uroczyście, skwapliwie i entuzjastycznie, w porze największej oglądalności, został nadany przez naszą TV fabularny wytrysk myśli niemieckiej o wzruszającej nazwie „Nasze matki, nasi ojcowie”. Ale nie to jest istotne, że pokazano go W OGÓLE. Istotne jest to, że owo poronione dzieło znalazło się w najlepszym czasie antenowym. Podczas gdy programy telewizyjne warte jak najszerszego upowszechnienia, emitowane są w późnych godzinach nocnych, gdy tak zwana oglądalność bliska jest zeru.
W efekcie pokazano nam historyczny landszaft: umiejętnie wypaczony i celowo rozmywający niemiecką odpowiedzialność za wywołanie wojny. Nie można oglądać go inaczej, niż jako jeszcze jednej, bezpardonowej próby wysondowania społecznych nastrojów. Sprawdzenia, czy już można bezkarnie gwałcić historię i czy nie spotka się to ze zdecydowanym protestem gwałconego narodu. Pod tym względem niemiecki eksperyment się powiódł: daliśmy się sprowokować do płaczliwego tłumaczenia; zamiast z punktu wysłać do diabła wszystkie te fabularne androny i nie certolić się z pokrętnym przesłaniem nawiedzonych producentów, sprowadzamy go migiem, usłużnie i naprędce czynimy wokół niego medialny łoskot, nadajemy sześciokrotnie w ciągu trzech dni, zapraszamy do rozmowy na jego temat. Czyli reagujemy jak frajerzy; jak zazwyczaj. Podobnie słabiutko, jak kiedy złośliwie dźgają nas POLSKIMI OBOZAMI KONCENTRACYJNYMI.
Tu naiwny wtręt: jak długo wypada debatować, ile jest dwa dodać dwa? Pół sekundy na poziomie matematycznym. Natomiast na etapie akademicko – przedszkolnym nie starczyłoby tygodnia bełkotliwych rozważań prowadzonych w stylu dyskusji o niczym. Czy uchodzi toczyć namiętne spory, rozważać jakieś opcje i alternatywy na temat tego, co jest oczywiste i zrozumiałe dla każdego Polaka? Sprzeczać się z nowymi generacjami baśniowych historyków, spekulować, skrzykiwać kongresy, edukacyjne nasiadówy, sofistyczne igrce, by uzasadnić, że wojnę wywołali Niemcy i przyszła stamtąd?
Uchodzi, i to jak najbardziej, gdyż tego rodzaju deliberacje są właśnie teraz konieczne. Nieodzowne, gdyż dopóki są jeszcze naoczni świadkowie tamtych wydarzeń trzeba, można i warto dementować, wyjaśniać, tłumaczyć, co i jak oraz dlaczego. Pomimo to byłem rozczarowany, zawiedziony, pełen obaw o nadchodzącą przyszłość, gdyż po wyświetleniu wspomnianego gniota rozpoczęła się fachowo nijaka dyskusja na temat filmu. Właściwie nie tyle dyskusja, co teoretyczny mamrot zaproszonych gości przerywany oracjami konsultanta zachwyconego własną niewiedzą; podczas szklanej erystyki odnosiłem wrażenie, że uczestnicy nie są przekonani, czy mówią o tych samych wydarzeniach: zabrakło mi w niej postaci formatu Ireny Sendlerowej, Marka Edelmana czy Władysława Bartoszewskiego. A z historyków z prawdziwego zdarzenia – Normana Daviesa.
*
Pewnik: producent chce na swojej produkcji zarobić. Toteż profilaktycznie angażuje konsultanta po to, by nie być narażonym na plajtę i zażenowany śmiech pustawej sali. W moim pokrętnym rozumieniu słowo konsultant oznacza kogoś, kto się doskonale zna na przedmiocie swojej konsultacji. Zna i potrafi wyłuskać ze scenariusza wszelkie nieścisłości czy przekłamania. Jeżeli się nie zna, nie ma prawa należeć do cechu, bo tylko się błaźni sprawiając wrażenie ślepca tokującego o kolorach, bo w trosce o zdrowie psychiczne widza powinno się go izolować od publicznego zabierania głosu.
Film miał być wojenny. Lecz rzeczony profesjonalista zapomniał o tym, że są jeszcze na świecie ludzie, którzy w odróżnieniu od niego byli na wojnie. Jeżeli w tej telewizyjnej dyskusji słyszę, że „film budzi sympatię”, zastanawiam się, czyją. Bo z pewnością nie ojców i matek pomordowanych dzieci. Nie Polaków. Albo Żydów ocalonych z zagłady, siedzących po obozach, chwytających za broń i walczących z Bogu ducha winnymi Niemcami.
Tak rzec może tylko człowiek młodej daty, ktoś, kto wie o wojnie mniej niż niewiele, czyli ekspert dysponujący wiedzą gorszą od beznadziejnej. Otóż nie sympatię film ten budzi, ale obrzydzenie. Szczególnie wśród jeszcze żyjących ofiar i dzieci uratowanych od śmierci lub zatłuczonych przez niemieckich, „sympatycznych” zwyrodnialców. Ale nie w kraju Goethego! Tam odwrotnie, tam nie prawda się liczy, ale metodyczne wypieranie jej ze świadomości.
Lecz i u nas zdarzają się zwolennicy chowania głowy w piasek. Podczas lektury licznych wypowiedzi na ten temat, natykam się na takie oto perełki:
To sprawnie zrobiony film, oglądałam go z prawdziwym zainteresowaniem pomimo rozmaitych błędów. Zresztą trudno nie obejrzeć komuś, kto tak kocha historię XX wieku jak ja…
Lub:
Zamiast tracić energię na bezproduktywne oburzenia, że Niemcy zrobili serial, który w złym świetle przedstawia polską historię i Armię Krajową, powinniśmy - wspólnym głosem mediów, polityków, a zwłaszcza widzów - wymusić na polskich stacjach telewizyjnych, by robiły seriale, w których historia naszego kraju będzie pokazywana w sposób, który nie będzie nam ubliżał.
Pogląd na czasie, lecz zaraz po nim jego autor się zagalopował i, mówiąc po młodzieżowemu, pojechał po bandzie: nie jest obowiązkiem Niemców zajmować się historią Polski, musimy to robić sami.
Faktycznie, musimy. Ale musimy też stale podkreślać, że w przyrodzie nie występuje historia inna niż jedna, oparta na faktach i nie ma w niej miejsca na gołosłowne przypuszczenia. Że na nic się zda fabrykowanie jakiś fikcyjnych wersji a la Hollywood: jest wojna i wiadomo, kto atakował, a kto odpowiadał na atak. Kto był katem, a kto ofiarą. Nie może być tak, że jedna wersja przeczy drugiej: niemiecka będzie mówić o bandytach z AK, a polska da na to pozwolenie i założy jakieś samobójcze być może tak było.
I na koniec festiwalu internetowych komentarzy:
Scena w której oddział AK z pogardą w oczach skazuje na śmierć potwornie skrzywdzonych, głodnych, chorych i przerażonych Żydów - więźniów obozu koncentracyjnego, to był skandal po którym moim zdaniem w sprawę powinien się zaangażować MSZ lub IPN - i to te instytucje powinny w oficjalnej nocie spytać producentów lub dystrybutora filmu: "Czy jest jakikolwiek dowód historyczny na takie wydarzenie?" Niemcy twierdzą, że żołnierze AK rozstrzeliwali Żydów, skazywali ich na śmierć głodową a za ich ratowanie wymierzali karę śmierci.
Zgoda, zdarzali się hitlerowcy odmawiający wykonywania zbrodniczych rozkazów. Lecz była ich garstka i z nimi warto nawiązać dialog. Natomiast większość ochoczo, gorliwie i z entuzjazmem uczestniczyła w ludobójstwie. I z nimi nie ma o czym gadać. I o tym nie uchodzi zapominać.
To by było na tyle względem wprowadzenia.
*
Ostatni mój artykulik kończyły słowa: „maluczko, a Niemcy zaczną hopsać po Historii i udowadniać, że to my zrobiliśmy światową zadymę; niedługo, a Putin uderzy w hucpiarski dzwon i będzie się od nas domagać przeprosin za Katyń.” Co prawda Putin jeszcze nie ruszył do boju , ale bądźmy złej myśli: wszystko przed nami.
Na razie pojawili się ukrzywdzeni z Niemiec montując własną lekcję Historii, dając Polakom instrukcję prawidłowego rozumienia dziejów drugiej Wojny Światowej; widziana liberalnymi oczętami współczesnego Europejczyka, przedstawia ciężki los oprawcy w zażydzonym kraju nad Wisłą.
Przedstawiono nam film wybitnie propagandowy i zdecydowanie rasistowski. Z tym, że to Polacy są plugawymi antysemitami, natomiast uczciwi hitlerowcy zostali wmanewrowani w niechcianą wojnę. Z całego serca wzdragają się przed mordowaniem, torturowaniem, a w przerwach od wypełniania okrutnych rozkazów, zaciekle walczą o honor Żydów, stając w ich obronie przed bandytami z AK...
Taki przekaz zionie z ekranu. I na podstawie jego zafałszowanej treści finguje się współczesne poglądy na przeszłość. Film jest rozbrajająco głupi i do tego stopnia masakruje znane fakty, że aż wyrządza szkodę. Jest szkodliwy, bo adresowany do tych, co nie przeżyli wojny, a więc do pokolenia dzieci zbrodniarzy. Szkodliwy, bo nie trzyma się udokumentowanej rzeczywistości, a jego wyemitowanie w Polsce, miast zabliźniać wojenne rany, z powodzeniem je odświeża. Jest produktem schorowanej wyobraźni historycznego bajkopisarza, czyli cherlawego relatywisty w masce Europejczyka: to błazeński potworek fabularny sprzeczny z niepodważalnymi faktami, potworek sprytnie i tendencyjnie buszujący po wypaczonych realiach. Uplasowany w absurdalnych sceneriach i sztucznych sytuacjach, w sceneriach oderwanych od wszelkiego prawdopodobieństwa, miał przekonywać widza, że i diabeł ma wieloaspektową duszę i jemu też należy się współczucie, wyrozumiałość, odpuszczenie i rozgrzeszenie...
*
Dla przeciwwagi polecam obejrzenie świetnego filmu (też niemieckiego) „DZIECI HITLERA”: http://www.youtube.com/watch?feature=player_embedded&v=bSha8695UVE#at=122

Brak głosów