Polska „prywatyzacja” bez Czempińskiego?

Obrazek użytkownika Kapitan Nemo
Blog

Gdyby prześledzić losy polskiej prywatyzacji i afer z nią związanych, to okazałoby się, że ten kraj wcale nie był aż taki biedny, skoro tyle fortun na prywatyzacji powstało. Oczywiście, po drugiej stronie każdej prywatyzacji powstała bieda – a nawet całe obszary biedy. Ale w końcu zmierzamy do lepszego świata, a to wymaga ofiar. Wprawdzie na końcu tego wymarzonego przez Tuska cztery lata temu „cudu gospodarczego będzie krach Polski – ale oślepiony światłami marketów naród niewiele już widzi. Jak pisze "Financial Times": Europejska gospodarka już się wypaliła i „jedzie na pustym baku”, ale chyba nikt nie powiedział o tym polskim konsumentom, którzy zakupami napędzają gospodarkę kraju...

Ale i ten polski „bak” wkrótce się wypali, gdyż jedynym „paliwem” dla budżetu pozostała już tylko „prywatyzacja”, na której powstaną kolejne fortuny i kolejna bieda. Teraz, gdy już niewiele pozostało do "sprywatyzowania" – miłościwie panująca nam władza postanowiła „odstrzelić” potencjalnych przeciwników do zrobienia kasy na „prywatyzacji”. Sęk w tym, że ta władza nie potrafi nawet „sprywatyzować”, choć trzeba przyznać, że potrafi napędzić niezłą kasę dla swoich ludzi – nawet bez „prywatyzacji”.

Przykładem jest „prywatyzacja” polskich stoczni, na czym powstały kolejne fortuny i kolejna bieda. Dlatego - co opisałem już w swoim blogu pt. „Kradną wszyscy – siedzą wybrani…” – spektakularne aresztowanie, a następnie spektakularne zwolnienie za kaucją 1 miliona złotych gen. Czempińskiego, było sygnałem dla dotychczasowych „doradców prywatyzacyjnych”, aby nie mieszali się w mające nastąpić „prywatyzacje” pod kierunkiem Donalda Tuska, jak np. Lotosu.

A swoją drogą, dziwi mnie bezczynność organów skarbowych, które natychmiast zareagowały na wiadomość, że moja siostrzenica kupiła sobie samochód za 4 tysiące złotych, wzywając ją na przesłuchanie dotyczące pochodzenia fortuny, dzięki której stać ją było na taki wydatek. Ale ta władza nie przesłucha gen. Czempińskiego, lub córeczki państwa Kwaśniewskich, która kupiła sobie mieszkanko w Sopocie za skromne milion złotych. Przecież w końcu – o czym mówią „gadające głowy” w postępowych telewizjach – generała Czempińskiego i innych notabli III RP oraz ich pociech – nie można traktować, jak zwykłych obywateli. To przecież byłby skandal, gdyby były pracownik Służby Bezpieczeństwa, generał, odznaczony przez CIA i twórca Gromu oraz Platformy Obywatelskiej musiał zeznawać, jak zwykły obywatel ! Jest to przecież niedorzeczne, gdyż zwykły obywatel bierze udział w prywatyzacji wyłącznie jako jej przedmiot, stając się w jeden dzień - na przykład byłym pracownikiem stoczni Gdynia…

Tu dochodzimy do sedna rzeczy, czyli do pochwały gen. Czempińskiego, za jego heroiczne czyny na polu polskiej prywatyzacji. Czempiński, chociaż kasę wziął za swoje „doradcze usługi” - ale nie wziął jej za darmo. Przecież zarówno w przypadku LOT, jak i STOEN-u do prywatyzacji doszło, czego nie można powiedzieć o „doradcach” obecnej władzy, którzy kasę wzięli - ale za doprowadzenie do ruiny państwowych przedsiębiorstw. Mówi o tym lipcowy raport NIK, którego nie udało się opublikować przed wyborami październikowymi. 

I tak, minister Grad – mając do dyspozycji armię opłacanych z budżetu doradców i ekspertów stoczniowych, do opracowania ustawy kompensacyjnej zatrudnił…prywatną kancelarię prawną. Oczywiście – bez przetargu. W konsekwencji takiego trybu prac legislacyjnych, w ustawie kompensacyjnej niektóre przepisy nie spełniały wymogów decyzji Komisji Europejskiej, wobec czego - Komisja Europejska nie zaakceptowała żadnego z przekazanych jej planów restrukturyzacji i zdecydowała, że udzielona wcześniej stoczniom pomoc publiczna musi zostać zwrócona. Tak więc grube miliony wydane na prywatną kancelarię prawną, poszły – z jednej strony „w błoto” – z drugiej zaś – w budowę czyjejś, prywatnej fortuny. I to lege artis !

Tymczasowego nadzorcę, a następnie zarządcę kompensacji (tych samych dla obu stoczni) wybrano, pod względem formalnym, zgodnie z ustawą kompensacyjną. Były to jednak osoby arbitralnie wskazane przez Agencję Rozwoju Przemysłu SA, lub podmioty kapitałowo od niej zależne - w obydwu przypadkach bez doświadczenia w prowadzeniu likwidacji lub upadłości. Ustalono dla nich wysokie wynagrodzenie, nie egzekwując przy tym ustanowienia zabezpieczenia ewentualnych roszczeń powstałych z tytułu niewykonania lub nienależytego wykonania umowy. Były to działania nierzetelne, niecelowe i niegospodarne. Łącznie w okresie od stycznia 2009 r. do 31 marca 2011 r. wynagrodzenie zarządcy kompensacji SSN i SG wyniosło 15 mln zł brutto, a do zakończenia procesu kompensacji może wynieść 17,2 mln zł. – donosi raport NIK. Natomiast koszty procesu kompensacji przedstawione Ministrowi Skarbu Państwa do zrefinansowania z Funduszu Restrukturyzacji Przedsiębiorców wyniosły do końca I kwartału 2011 r. co najmniej 158 mln zł. W tych kosztach ukryte są zarobki senatora PO Tomasza Misiaka, który ochoczo ruszył wraz ze swoją firmą Work Service na pomoc zwalnianym stoczniowcom. 

Zatem już wtedy, gen. Czempiński powinien dostrzec, że nowa władza będzie kreować nowych „doradców prywatyzacyjnych” – nawet mimo niewątpliwych zasług generała w powstanie PO. Przecież firma senatora Tomasza Misiaka (oprócz żerowania na stoczniach) zawarła także z Pocztą Polską kilkanaście kontraktów na łączną wartość około 12 milionów złotych, gdy w tym samym czasie Misiak pracował w Senacie nad rozwiązaniami prawnymi dotyczącymi Poczty Polskiej….

Z „prywatyzacji” stoczni pozostał tylko wielki smród, choć wydano na nią około miliarda złotych i nie ujawniono dotąd jej wszystkich szczegółów. Stocznie miał ponoć kupić inwestor z Kataru, który się z operacji wycofał. A nie lepiej by było, gdyby rząd Tuska od razu zatrudnił za te drobne parę milionów złotych sprawdzonego już gen. Czempińskiego, jako „doradcę prywatyzacyjnego ”  ? Przecież na oko widać, że obecni „doradcy” Tuska nie tylko, że biorą znacznie więcej, to w dodatku nie potrafią niczego sprzedać...

Najlepszym przykładem „doradcy prywatyzacyjnego” Tuska, jest przecież ukryty w Brukseli Janusz Lewandowski, do którego już wiele lat temu powinno wkroczyć CBA o szóstej rano. Bo co pozostało po państwowych firmach włączonych przez Lewandowskiego do NFI? Przecież przez NFI wyprano dobrych kilka miliardów złotych – bez żadnej kary i bez żadnego rozgłosu. Według prostego przepisu: takiego doboru managementu, by zaniżyć wartość firmy tak, by była do kupienia przez ten sam management. Dokonano tego w glorii chwały złodziejskiej III RP, która sprzedając już prawie wszystko, wykreowała jedynie milionerów i właścicieli, choć teraz grozi jej niewypłacalność. Już dziś rentowność polskich 10-letnich papierów dłużnych przekroczyła 6%, co oznacza prostą drogę do niewypłacalności Polski. Wystarczy przekroczyć psychologiczną granicę 7% i lawina ruszy...

I tu powstaje dręczące pytanie: co sprzedamy po Wielkim Krachu, zawaleni ciężarem długów większych, niż na koniec epoki PZPR - ale już bez żadnego przedsiębiorstwa państwowego do sprzedania? Czy sprzedamy wtedy Szczecin, czy od razu Śląsk ? Ja stawiam na Szczecin, gdyż będzie to korzystniejsze dla władzy ze względów pijarowskich, bo:  „Niech sobie Niemcy sami odblokują Szczecin, skoro go rurą zablokowali !” I znów Tuskowi słupki skoczą do góry…

Brak głosów