Kociokwik – czyli kryminały piszą się same

Obrazek użytkownika MagdaF.
Kraj

QCHNIA POLITYCZNA

Kociokwik – czyli kryminały piszą się same

Żniwa w pełni. Media prześcigają się w relacjach ze ścinania opozycji, młócenia, siekania na polityczną pulpę i zamykania do puszek nieprawomyślnych. Platforma jak polityczny kombajn bizon, walec czy inny sierp i młot równa z ziemią Polskę, zdobywając nawet przyczółki skompromitowane wyborczą korupcją. Wiadomo, wybory jesienne, zwane potocznie wykopkami. Do tego czasu przysłowiowy Miro, Zbychu i Rycho ile ukręcą, tyle ich. Taki kapitał na czarną godzinę, ważny, jak konto na Kajmanach. Albo, w oszczędnej wersji, jak cebula w kiciu.

W rzeczywistości kryminogennej, a nawet kryminalnej, o czym funkcyjne media informują ostrożnie, opanowując do perfekcji sztukę fałszywych śladów, nastąpił nieoczekiwany wysyp twórczości publicystów, którym nie dość kryminału w życiu politycznym, więc postanowili sprawdzić się i w tej dziedzinie. Łukasz Warzecha publikuje w odcinkach kryminał „Zamach”, Igor Zalewski (bez Mazurka) wspina się na „Piętro morderców” (brawo za określenie „niedomyty diler”), a Janusz Rolicki drukuje w Fakcie powieść kryminalną „Kociokwik”, której pojemność semantyczna wykracza poza wszelkie schematy kryminału. Głównym bohaterem „powieści” Rolickiego, nieskrępowanej regułami gatunku ani reguł językowych („major się zestrachał”), jest pułkownik III Departamentu MSW, który zmęczony pracą na Rakowieckiej, postanawia wyjechać na odpoczynek do Zakopanego. Ale o odpoczynku nie będzie mowy, bo w pokoju znajduje zwłoki ważnego generała, z którym, jak mówi bohater „razem wypili morze wódki, zaliczyli kilka tuzinów bab i teraz trudno było mu uwierzyć, że uziemiono go i to z kretesem”. Ach, ta komunistyczna niewiara!

Nie jestem fanką kryminałów, a tym bardziej autorstwa byłego towarzysza i byłego naczelnego Trybuny, którą rozformowano w 1990 roku, odcinając jej „Lud”, ale tym razem przeczytałam kilka krótkich odcinków, by znaleźć odpowiedź na pytanie, dlaczego niektórzy publicyści, skutecznie zaimpregnowani przez ustrój ich młodości na współczesny świat, uciekają w fikcyjną narrację, która może i fascynująca i pełna napięcia, ale nie wnosi niczego nowego w interpretację naszej rzeczywistości III RP.
I tu byłam w błędzie. Nie tylko schemat fabularny, który uwzględnia przyczynę i skutek, choć działa na zasadzie odwróconego zegara, co fachowo nazywa się inwersją czasową, ale i typowe dla kryminału motywy: owiana tajemnicą zbrodnia, detektyw-geniusz i racjonalne wyjaśnienie, nasuwa pewne podobieństwa z obecną epoką, w której przestępczy syndrom władzy, pieniądza i polityki, jest częścią potransformacyjnej patologii i naturalnym posagiem towarzyszy na nową, starą drogę życia, z tymi samymi bohaterami, w nowym, liberalnym anturażu rodzącego się kapitalizmu. Często na granicy prawa lub bezprawnie, wpisując ofiary w ryzyko zawodowe. Nic dziwnego więc, że, jak nigdy dotąd, w III RP trup ściele się gęsto, zabierając do grobu tajemnicę układów, zależności i powiązań. Tę pajęczynę misternie tkaną przez lata, chronioną, pielęgnowaną i wzmocnioną wspólną wódką w Magdalence.

W kryminale Rolickiego roi się od towarzyszy sekretarzy z Biura Politycznego, funkcjonariuszy z MSW i SB, tajnych raportów, telefonów, notatek istotnych dla stosunków polsko-radzieckich. Jest też, jak w każdym dobrym kryminale i „żółty pokój” – czyli zbrodnia w pomieszczeniu zamkniętym, w którym prócz ofiary nie ma nikogo, jest i ofiara - zdrajca jedynie słusznej partii, któremu „popełniono samobójstwo”. Fabuła wymyślona albo może znana z autopsji, ku pamięci dawnych czasów, które, zdawałoby się, już nie wrócą, to przykład grafomaństwa czystej wody; tkaniny słownej, która pęka i drze się, jak stary, peerelowski perkal, skrzętnie prany dziś i cerowany przez beneficjentów transformacji i ich oficerów prowadzących.

Komu jednak lepiej, niż przedstawicielom postkomunistycznej mediokracji, znany jest mechanizm tego, co ukrywane w PRL-u, objawiło się po 1990 roku, w tzw. młodej demokracji, w której pierwszy milion można było ukraść, pod warunkiem podzielenia się z kim trzeba. To nie kryminał odrealniony, zredukowany tylko do czystej zagadki umysłowej, zbyt trudnej do rozwiązania przez rodzącą się „niezależną” prokuraturę, ale jednostkowe tragedie, pasujące do siebie jak puzzle w układance pod nazwą III RP. Plaga dziwnych wypadków zgonów, „samobójstw”, dotykała ludzi związanych z rządami, policją, prokuraturą, wywiadem, biznesem oraz światem przestępczym czyli mafią, wywodzącą się z milicji i SB, która ochraniała swych opiekunów i ich największe afery. Bywa tak, że skruszeni mafiozi, najczęściej z byłej SB, odsłaniają kulisy swej działalności, powiązań z aferami III RP, policją, służbami, BOR-em, z wielkim biznesem i bankami. Nasze wyobrażenie o mafii, która kijami bejsbolowymi wymusza haracz, wziął się z polskich filmów sensacyjnych czy podobnych kryminałów. I jest to wyobrażenie błędne. Jej siłą był układ, powiązania z dygnitarzami PRL-u czy powoływanie się na znajomości z „przyjaciółmi” z ZSRR oraz jednakowo bliskie kontakty z MSW i z „Pruszkowem” oraz z byłym prezydentem, szczególnie dla niej łaskawym.

Wiadomo więc było, że walka z układem, aferami i mafią samotnych Don Kichotów z NIK czy z innych organów władzy, którzy wiedzieli dużo na temat funkcjonowania III RP i nie godzili się na nieuczciwość, musiała zakończyć się niepowodzeniem. Specjaliści od śrubek, nagłych zawałów serca czy wypadków na prostej drodze poświęcili nawet mafię, która ich chroniła, odbierając jej głos nawet w więzieniu, na sojuszników i współpracowników zbierali haki, które mogły się kiedyś przydać, a „walczącym z wiatrakami” fundowali „samobójstwa”, porwania i morderstwa. Układ był tak silny, że mógł kupić całą policję, prokuraturę, sądy i prawie każdego polityka, nawet założyć mu partię, która zagwarantuje układowi nietykalność.

W roku 2005 nagle i nieoczekiwanie stało się coś, co zburzyło zasadę ciągłości układu i reprodukcji bezkarności. Na światło dzienne wyszły afery: starachowicka, węglowa, związana z fabryką osocza czy afera Pęczaka w Funduszu Ochrony Środowiska i czerwona sitwa zaczęła chodzić spać w ubraniu, chowając szczoteczkę do zębów w kieszonce lub hardcorowo – trzymając rewolwer Astra w kieszeni szlafroka. Z tego samego rodzaju broni „popełnił samobójstwo” Ireneusz Sekuła, wicepremier w rządzie M.Rakowskiego.

Rządy Platformy Obywatelskiej to już nie kryminał czy sensacja, ale prawdziwa powieść grozy, w której giną osoby publiczne, na czele z Prezydentem RP, niewygodni dla władzy i tacy, którzy wiedzieli więcej. Jak Grzegorz Michniewicz, dyrektor generalny w kancelarii premiera Tuska, który miał najwyższy status dostępu do informacji niejawnych. Popełnił samobójstwo a sprawę umorzono. W wypadku samochodowym ginie biskup Mieczysław Cieślar, specjalista od tematyki inwigilacji środowisk protestanckich przez SB, który miał być następcą księdza A. Pilcha, który zginął w Smoleńsku. Wiele wiedział też szyfrant Zielonka, ważna osoba w polskim wywiadzie, którego zwłoki w stanie rozkładu wyłowiono z Wisły, wraz z idealnie zachowanymi dokumentami. Przyjęto tezę o samobójstwie. Tragicznie ginie operator Faktów TVN, Krzysztof Knyż, który miał sfilmować awaryjne lądowanie tupolewa w Smoleńsku. W zagadkowych okolicznościach zginął doktor Dariusz Ratajczak, a minister w rządzie PiS, Eugeniusz Wróbel, wybitny ekspert od spraw lotniczych, który twierdził, że wrak samolotu nie jest wrakiem tupolewa, zostaje zamordowany przez rzekomo chorego umysłowo syna. 19 października 2010 roku były esbek Ryszard C. oddaje śmiertelny strzał w siedzibie PiS w Łodzi do Marka Rosiaka. W czerwcu 2011 roku samobójstwo popełnia oficer kontrwywiadu wojskowego, który posiadał certyfikat z wysoka klauzulą dostępu do informacji niejawnych, wcześniej - Barbara P., funkcjonariuszka ABW z Poznania.

Kociokwik pod rządami Tuska nabiera przedwyborczego tempa. Kto będzie następny po Lepperze, tego nie wie nawet jasnowidz, Krzysztof Jackowski. Bo to nie klasyczny kryminał, w którym detektyw rozwiązuje każdy węzeł niepewności. Do dziś prokuratura nie umie podać godziny śmierci, ale feruje wyrok o samobójstwie, zaburzając detektywistyczny schemat. Nie ma Jane Marple, Dicka Tracy czy Philipa Marlowe. Jest polska prokuratura i tylko dwa sztandarowe rozwiązania: wina niewyszkolonych pilotów lub kłopoty finansowe.
Takie są kryminały III RP. Do dzieła więc, Panowie publicyści piszący kryminały! Zabawcie się w detektywów i rozwiążcie zagadkę, co łączy nazwiska: Andrzej Lepper, Konstanty Malejczyk, Kazimierz Głowacki, Tadeusz Wilecki, Bogdan Poręba, KPN i Niezależny serwis społeczności blogerów. Odpowiedzi proszę przesyłać na adres redakcji.

Tekst opublikowano w nr. 32/2011 Warszawskiej Gazety

Brak głosów

Komentarze

Tak?

Pozdrawiam

Obibok na własny koszt

======================================================

Nunquam sapiens irascitur.

Vote up!
1
Vote down!
-1

Obibok na własny koszt

#176569