Historia Reni Tegrys…

Obrazek użytkownika M.PYTON
Blog

Renię Tegrys znało każde dziecko. A w zasadzie każda dziewczynka z postępowego domu, wychowana na działaczkę partyjną albo na feministkę. Renię Tegrys znał też każdy dziennikarz niemieckiej gazety lub telewizji utworzonej za pieniądze ukradzione z Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego (FOZZ). Lewacki bojówkarz, specjalizujący się w ulicznej demolce znał Renię Tegrys, podobnie jak zresztą wdowy po funkcjonariuszach bezpieki. Żadnej też kurewce ani starszej pani trudniącej się już w czasach komuny tym najstarszym rzemiosłem – nazwisko Reni Tegrys nie było obce. Takoż i każdy członek partii obywatelskiej wiernie służył Reni Tygrys, zgodnie ze starą zasadą, że „jak będziesz razem z partią obywatelską, to partia bronić cię będzie jak niepodległości”…

Renia Tegrys była bowiem ostatnią nadzieją feministek, esbeków, kurewek, pederastów i członków partii obywatelskiej na odzyskanie utraconej niepodległości. Na jedno skinienie Reni Tegrys zbierały się więc tłumy na Rondzie Dmowskiego, a po jednym jej słowie – demolowane były witryny, malowane fasady budynków i pomniki, bezczeszczone kościoły i wyzywani wszyscy, którzy ośmielili się przeciwstawić ulicznym zadymom. Hasła „jebać” i „wypierdalać” stały się synonimem nadchodzącego lewackiego postępu, w którym nie będzie już miejsca dla ciemnoty. Ciemnota zostanie bowiem aresztowana lub też poddana obowiązkowej eutanazji. Kobiety zaś uwolnione zostaną od terroru rodzenia dzieci! Zgodnie z nową, nadciągającą cywilizacją – rodzeniem dzieci zająć się miały wyłącznie emigrantki z krajów arabskich!

Prężnie rozwijający się ruch lewackich zadym ulicznych został jednak niespodziewanie przerwany. I to bynajmniej nie przez siły porządkowe, lecz przez niewidzialnego wirusa. Renia Tegrys zapadła bowiem na dziwną chorobę, gdy nie tylko nie mogła krzyknąć do swoich zastępów, ale także oddychać. Gdy któregoś wieczora zobaczyła u swojego łoża kostuchę w czerni – Renia wpadła w panikę i po raz pierwszy w swym życiu, ostatnim tchnieniem zawołała:

- Panie Boże ratuj mnie!

Ku zdziwieniu konającej Reni, w tym samym momencie usłyszała potężny głos z wysokości, po której kostucha natychmiast zniknęła:

- Odejdź od niej, szatański pomiocie!

Renia zapadła w rodzaj snu na jawie, gdy siedząc na zielonej, rozświetlonej dziwnym blaskiem polanie usłyszała z nieba, że jeśli się nie nawróci, to wkrótce utonie bezpowrotnie…

Nikt nie rozumiał, dlaczego tak prężna terrorystka uliczna, skupiająca wokół siebie kwiat bojówkarstwa – po wyjściu ze szpitala - nagle przestała organizować zadymy…Zaskoczenie było tak wielkie, że red. Skunks omal nie dostał drugiego udaru mózgu!

Renia Tegrys wciąż jednak pamiętała zdarzenie ze szpitala, więc specjalnie już się nie angażowała w działalność publiczną. Był też inny powód: Renia w strachu przed utonięciem przestała się kąpać, więc siłą rzeczy nieco zalatywała… Ot, czasami spotykano ją w plenerze, przy grillu… Tak minęło pięć lat i zapewne wszyscy zapomnieli by o Reni Tegrys, gdyby nie…

Renia Tegrys przeglądając świąteczne wydanie Gazety Żydowskiej natknęła się na informację o wielkim konkursie feministycznym, w którym nagrodą był rejs największym wycieczkowcem świata „Princess Valentine”. Rejs sponsorowany był przez największe koncerny na świecie, zapewniając pięciu tysiącom uczestniczek rejsu z Gdyni do Buenos Aires niezwykłe atrakcje… Trzeba było jedynie wysłać swoje wspomnienia na dwóch kartkach A4. Renia Tegrys – nie bardzo wierząc w wygraną – wysłała swoje wspomnienia do Gazety Żydowskiej…

Już po dwóch tygodniach Renia otrzymała list polecony z zawiadomieniem, że została zakwalifikowana na rejs wycieczkowcem do Argentyny! Do zawiadomienia dostarczona została informacja o największym, niezatapialnym wycieczkowcu – wyposażonym w siłownie, sklepy, baseny, dyskoteki, restauracje, bary a nawet w największą galerię handlową na świecie!

- Do basenu na pewno nikt mnie nie namówi – pomyślała sobie Renia Tegrys, przeglądając otrzymaną korespondencję…

I tak, w ciepłe lipcowe popołudnie z portu w Gdyni wypłynął największy wycieczkowiec świata z pięcioma tysiącami szczęśliwych pasażerek, zakwalifikowanych na rejs do Buenos Aires. Wypłynięciu „Princess Valentine” towarzyszyły tysiące gapiów i wszystkie postępowe telewizje z kraju i ze świata. Grała orkiestra, tańczyły cheerleaderki, błyskały flesze i ognie sztuczne wzbijały się w szybko ciemniejące niebo….

Ledwo statek ominął półwysep helski zrobiło się tak ciemno, że jego światła przestały być dostrzegalne z portu w Gdyni. I wtedy zerwał się huragan o niespotykanej dotąd sile. Renia Tegrys – przygotowująca się w swojej kabinie do wieczornej kolacji nie zdążyła założyć bluzki, gdy gwałtowny przechył statku rzucił ja na ścianę a przez wyrwany bulaj wtargnęła do jej kabiny woda! I wtedy Renia Tegrys po raz drugi zawołała do Boga:

- Panie Boże! Wiem, że nie spełniłam Twoich poleceń i muszę teraz utonąć! Ale dlaczego wraz ze mną w ten sam sposób ma zginąć pięć tysięcy niewinnych kobiet??? Dlaczego???!!! I wtedy Renia Tegrys po raz drugi i ostatni raz w życiu usłyszała głos Pana Boga:

- Dlatego, że ja was wściekłe macice przez pięć lat zbierałem na ten rejs do Argentyny!

Brak głosów