Dziadek i restauracja, część 1

Obrazek użytkownika Marcin B. Brixen
Humor i satyra

Dziadek Łukaszka nie miał co prawda wysokiej emerytury, ale potrzeby miał niewielkie. Jednym z szaleństw na które sobie pozwalał, to wizyty w pewnej restauracji serwującej kresową kuchnię. Tego dnia siedział sobie na sali zajadając barszcz ukraiński. Zjadł zaledwie parę łyków, gdy pod restaurację zajechało kilka samochodów. Jeden miał logo popularnej, prywatnej telewizji, a pozostałe miały logo producenta przypraw. Wysypała się z nich gromada ludzi i wtłoczyła do restauracji. Dziadek zamarł z łyżką podniesioną do ust.
Zabłysły światła, ruszyła kamera i do lokalu wkroczyła pulchna pani we fryzurze afroblond.
- No, tak! - powiedziała z pretensją do kamery. - Przecież tutaj trzeba zmienić wystrój!
Po czym chwyciła za najbliższą zasłonę i z okrzykiem "Hohoho!!!" szarpnęła mocno w dół. Ciężki karnisz z cichym brzdęknięciem odpadł od ściany. Wraz z zasłoną runął w dół na stojący pod oknem stolik. Stojące na stoliku zastawa i wazon poleciały na podłogę wraz z karniszem i zasłoną po czym rozbiły się w ogłuszającym brzęku.
Zapadła cisza przerwana cichym pluśnięciem - to upuszczona przez dziadka Łukaszka łyżka wpadła mu do barszczu produkując gwiazdozbiór plam na dziadkowej koszuli.
Z kuchni wypadł na salę właściciel lokalu, pan Wieńczysław. Zobaczył stolik i okno, po czym oświadczył, że jak dorwie tych gówniarzy, to gwałtownie oddzieli im nogi od tułowia.
- Wytłumacz jej - powiedział kamerzysta do swojego kolegi - że zmianę wystroju kręcimy dopiero trzeciego dnia.
- Ale ja to tak lubię! - rzekła pulchna pani afroblond i chwyciła za następną zasłonę.
- Nie! - krzyknęli wszyscy a dziadek Łukaszka poprosił pana Wieńczysława o wyjaśnienia.
- Lokal podupada, proszę szanownego pana - wyjawił pan Wieńczysław wyłamując nerwowo palce. - Zwróciłem się więc do fachowców z telewizji o pomoc w uratowaniu tego lokalu. No i właśnie teraz...
Dziadek pokiwał głową i wyłowiwszy łyżkę z barszczu wznowił konsumpcję.
- Dzisiaj jest pierwszy dzień, próbuje pani potraw - tłumaczył kolega kamerzysty.
- To też lubię! - ucieszyła się pulchna pani afroblond po czym zasiadła za stołem i zawołała kelnerkę.
- Podać kartę? - spytała kelnerka.
- Nie trzeba. Zamawiam wszystko!
Kelnerka odeszła zdruzgotana do kuchni, a pani powiedziała do kamery:
- No tak, nikogo w lokalu, ani chybi zbankrutuje jeśli mu nie zdołam pomóc...
- Ja jestem! - zawołał znad barszczu dziadek.
- Można go wyciąć - odezwał się kamerzysta.
- Jak smakuje jedzenie? - spytał pulchna pani afroblond.
- Jest pyszne - odparł zgodnie z prawdą dziadek.
- Wycinamy go - zdecydowała pani. - O, niosą jedzenie!
Kamerzysta przygotował kamerę, a pulchna pani afroblond spróbowała przyniesionej zupy. Nabrała jej w usta, poruszyła kilka razy policzkami, po czym siarczyście splunęła zupą do talerza i zaczęła głośno charczeć.
- Coś się pani stało?! - wystraszyła się kelnerka.
- Ta zupa jest chłodna - oznajmiła spokojnie pani. - Proszę o następne danie.
Następne były pierogi. Pulchna pani afroblond odgryzła kawałek, pożuła, po czym zrobiła okropny grymas. Wypluła zawartość jamy ustnej, zrzuciła talerz ze stołu i popadła w konwulsje.
- Jezus Maria, co się pani stało?!!! - zdenerwowała się kelnerka.
- Te pierogi nie mają odpowiedniej konsystencji ciasta - wyjaśniła spokojnie pani przerywając momentalnie konwulsje.
- A jak się pani czuje?
- Świetnie.
- Ale przed chwilą...
- Proszę pani, program musi mieć swoją dramaturgię, w restauracji musi się coś dziać! Proszę o następne danie!
Pulchna pani afroblond nabiła na widelec kawałek mięsa, pożuła, po czym demonstracyjnie zaczęła go sobie wyciągać z ust. Następnie ułożyła go na talerzu, a sam z wyciem i charczeniem zaczęła walić głową w blat.
- Matko Boska, co tu się dzieje!!! - tym razem przybiegła przestraszona cała obsada kuchni.
- Przecież to jest niedosolone - powiedziała spokojnie pani rozcierając poczerwieniałe od uderzeń czoło.
- Ale czy pani musi tak dramatycznie...
- Muszę, konkurencja nie śpi! Zaraz przyjdę do kuchni i wszystko sobie omówimy! Proszę kolejne danie!
- Kto to jest? - spytał dziadek pana Wieńczysława pokazując pulchną panią, która po skosztowaniu bigosu wyła i turlała się po podłodze.
- To znana kreatorka smaku - poinformował go szeptem pan Wieńczysław.
- A co robi kreator smaku?
- Mówi innym co jest smaczne - pan Wieńczysław potarł spocone czoło. - Liczyłem, że ona mi pomoże. A teraz... Sam już nie wiem czy jacyś klienci jeszcze do mnie zajrzą.
- Ja zajrzę! - obiecał dziadek.
Dziadek wyszedł na ulicę, postawił kołnierz płaszcza i postanowił, że wróci tu jutro. Postanowił jeszcze kupić jakieś ciastko po drodze do domu. Niestety, cukiernia na rogu była zamknięta. Dziadek Łukaszka z osłupieniem czytał informację na kartce nalepionej na okiennej szybie:
"Ze względu na możliwość zatrucia się salmonellą i możliwość rozpowszechniania próchnicy nazębnej, na wniosek Rządu RP Główny Inspektor sanitarny zamyka wszystkie cukiernie do odwołania".

Brak głosów

Komentarze

koniec z kosztownym dopłacaniem, z refundowaniem leków!
Zasiłki pogrzebowe zlikwidowane, dokarmianie dzieci też.
Min. 60 mld zostaje, deficyt ok 60, wprowadzamy euro i mamy Europę nie wchodząc nawet do korytarza ERM 2!
pzdr

Vote up!
0
Vote down!
0

antysalon

#90840

hi, hi, to z salmonella i cukierniami podsuwa mi pomysl na felieton ;-)

Pozdrawiam ;-)

seawolf

Vote up!
0
Vote down!
0

Pozdrawiam ;-) seawolf

#90928